Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To nie przelewki. Woda leje się z nieba, ale ziemia jej nie magazynuje

Rajmund Wełnic
Rajmund Wełnic
Robert Czerniawski ukończył Akademię Rolniczą w Szczecinie, od 2020 roku jest pracownikiem naukowym i dydaktycznym Uniwersytetu Szczecińskiego. W 2020 roku uzyskał też tytuł profesora nauk ścisłych i przyrodniczych
Robert Czerniawski ukończył Akademię Rolniczą w Szczecinie, od 2020 roku jest pracownikiem naukowym i dydaktycznym Uniwersytetu Szczecińskiego. W 2020 roku uzyskał też tytuł profesora nauk ścisłych i przyrodniczych Rajmund Wełnic
Rozmowa z profesorem Robertem Czerniawskim z Katedry Hydrobiologii Instytutu Biologii Uniwersytetu Szczecińskiego.

Jadąc w pierwszej połowie grudnia do Szczecinka na konferencję naukową poświęconą suszy hydrologicznej, miał pan okazję zobaczyć pola i lasy pokryte warstwą śniegu. To raczej nie był krajobraz typowy w naszym regionie jeszcze przed zimą kalendarzową, która zaczęła się 22 grudnia.

Owszem, klimat się zmienia i od jakichś trzydziestu lat rzadko obserwujemy takie zjawiska, jak pokrywa śnieżna czy lód na jeziorach u progu zimy czy nawet w czasie zimy. A jeżeli już, to na bardzo krótko. A przecież osoby w średnim wieku pamiętają czasy, gdy zimy były bardziej mroźne, śnieżne i długie. Dla naszych rodziców takie zimy były już czymś zupełnie zwyczajnym i z rozrzewnieniem wspominają tamte czasu. Natomiast teraz zima trwa krótko i, co gorsze, nie ma znaczenia, czy występują w tym czasie opady deszczu, czy śniegu. Z hydrologicznego punktu widzenia najważniejszy jest sam opad.

Ale dane meteo pokazują, że w ciągu roku opady wynoszą mniej więcej tyle samo, co kiedyś.

To prawda, w skali roku ilość opadów nie spada jakoś dramatycznie. Problemem jest to, w jakim czasie i w jakim natężeniu się one zdarzają. Niekorzystnym zjawiskiem jest to, że opady kumulują się w krótkim przedziale czasu, najczęściej w postaci nawalnych burz i ulew. Taki opad natychmiast spływa do rzek i dalej do morza. Woda krótko przebywa w gruncie, a nam chodzi o to, aby przebywała tam jak najdłużej. Tak, jak działo się to z wyjątkowo wczesną na przełomie meteorologicznej jesieni i zimy pokrywą śnieżną. Zapewniała ona bowiem wolne przesiąkanie wody do gruntu i utrzymywanie jej na poziomie wód gruntowych.

Czyli wczesna zima to był tym razem bardziej ewenement pogodowy niż zjawisko, które pamiętamy z dzieciństwa?

Raczej tak, zresztą każdy z nas, bez aparatu badawczego i porównań do pomiarów z minionych dziesięcioleci, może to stwierdzić na podstawie własnego doświadczenia.

Ale w skali Ziemi kilka dekad to niewiele, więc czy te zmiany, których jesteśmy świadkami, to przyczyna suszy hydrologicznej?

Odpowiedzmy sobie najpierw na pytanie: co to jest susza hydrologiczna? To hasło ustaliliśmy sobie sami, niejako umownie. Obecnie znajdujemy się u schyłku ostatniej epoki lodowcowej, jeszcze 10-15 tysięcy lat temu w miejscu, w którym rozmawiamy (serce Pojezierza Drawskiego - red.) znajdował się lodowiec. Przesuwał się on stopniowo na północ, jego szczątkowe ilości dziś istnieją w Arktyce. I siłą rzeczy, im na świecie jest mniej lodu, tym jest cieplej. Dodatkowo człowiek o półtora do dwóch stopni Celsujsza tę temperaturę podwyższa w wyniku swojej działalności. To jest bardzo dużo w skali kilkudziesięciu lat. To ogromna zmiana. Człowiek określeniem suszy hydrologicznej nazywa zjawisko będące brakiem wody. Jeżeli spojrzymy 30-40 lat wstecz, to tej wody było nieco więcej, gospodarowaliśmy też zupełnie inaczej naszymi gruntami, bo w tamtych czasach rolnictwo było dużo bardziej intensywne, szczególnie na terenach, gdzie funkcjonowały państwowe gospodarstwa rolne. A nie miały one takich problemów z wodą, jakie są obserwowane obecnie.

A może rozprawmy się z mitami i fake newsami, które krążą w świadomości publicznej za sprawą internetu. Na przykład o tym, że jakie tam ocieplenie i zmiana klimatu, skoro pokrywa lodowa w ostatnim czasie wcale się nie zmniejsza, a wręcz przeciwnie - zwiększyła się. Informację taką kolportowano niedawno w mediach społecznościowych opatrzoną zdjęciami satelitarnymi.

Tak, widziałem tę informację, że na Antarktyce zanotowano przyrost lodowca. Jednak szybko okazało się to typowym fake newsem i zostało zdjęte z oficjalnych stron europejskich agend rządowych. To nie jest prawda. Abstrahując od tego: nie rozpatrujmy chwilowych wahnięć pogody w porównaniu do zmian klimatycznych. Pogoda a klimat to zupełnie różne sprawy.

Kilkadziesiąt lat z perspektywy życia człowieka to wiele, ale w skali dziejów Ziemi to niewiele. Pomiary meteo prowadzimy od stu kilkudziesięciu lat. Skąd możemy wiedzieć, jaka pogoda była tysiąc, 10 tysięcy lat temu? Są przekazy, że w wieku XVII można było przejść po zamarzniętym Bałtyku do Szwecji. Może to, czego doświadczamy, to właśnie chwilowe wahnięcie klimatu, co więcej, niezależne od człowieka?

Oczywiście to trudno udowodnić. I tym zajmują się klimatolodzy, którzy szacując na przykład na podstawie stężenia różnych gazów w atmosferze, wiedzą, jaki klimat był w dawnych epokach. Tego nie można uznać za pewnik, ale już stany hydrologiczne rzek są monitorowane od trzech-czterech tysięcy lat w źródłach historycznych w Azji Mniejszej czy Afryce Północnej. To nie są już dane z krótkiego okresu. Nauka teoretyczna nie poddaje jednak w żadną wątpliwość, że zmiany klimatyczne zachodzą na naszych oczach. Dobrym przykładem są na przykład wspomniane lodowce. W ciągu ostatnich 150-200 lat straciły więcej objętości niż przez poprzednie tysiąc, dwa tysiące lat. Nie ma ani jednej poważnej pracy naukowej, która negowałaby wpływ człowieka na zmiany klimatyczne.

Najczęściej widzimy jednak to, co wokół nas. A widzimy - tu, w okolicach Szczecinka - znikające oczka wodne, stawy, które wyparowały w ciągu jednego roku, nikną cieki wodne, jeziora, których linia brzegowa przesunęła się o kilka, kilkanaście metrów rok do roku.

Niestety, jest to skutek obniżania się poziomu wód gruntowych. Z jednej strony jest to nasza nieumiejętność zatrzymywania wody z opadów w gruncie. Podstawą funkcjonowania naszych rzek, jezior i stawów jest wysoki poziom wód gruntowych. To one zasilają i utrzymują poziom wód w tych zbiornikach. A poziom wód gruntowych obniża się przez mniejszą liczbę opadów, które nie filtrują do pokładów wód gruntowych. Drugi powód to dziesiątki lat eksploatacji rolniczej tych ziem, intensywnej melioracji, osuszania terenów pod uprawy. Przez lata ta woda nie była zatrzymywana w glebie, tylko bardzo szybko odprowadzana do rzek.

Melioracja cały czas jest prowadzona. To dobrze czy źle?

Z punktu widzenia rolników, to dobrze, z punktu widzenia zasobów wodnych - fatalnie. Nie da się oczywiście użytkować rolniczo ziemi podmokłej i zalewanej. Musimy wybrać. Albo tracimy rzeki, jeziora i stawy, albo zyskujemy powierzchnie rolne. Koniec końców cierpi jednak na tym całe rolnictwo, bo ta woda nie ma szans się tu utrzymać. Problemem są, jak już wspomniałem, opady nierozłożone w czasie. Tym bardziej powinniśmy robić wszystko, aby tę wodę zatrzymać.

Ale jak? Skoro na suszę hydrologiczną „pracowaliśmy” dekady, to ile czasu zajmie odwrócenie tego trendu?

Przyroda się szybko regeneruje. Ciągle powtarzam, nie tylko ja zresztą, że obecnie jesteśmy zmuszeni do przeznaczania terenów pod retencję wody. To już konieczność. Tak samo jak przeznacza się tereny pod zalesienia. Innymi słowy: należy wyłączać te tereny z użytkowania gospodarczego i mieszkalnego. Przede wszystkim te zagrożone powodziami. Rzeka musi się rozlać i przekierować tę wodę do gruntu, a nie szybko spłynąć do morza. Musimy dokonać wyboru.

Był pomysł budowania oczek wodnych, aby gromadzić wodę z opadów na własne potrzeby. Jak ocenia pan tę inicjatywę?

To nie ma większego sensu, chociaż państwo nawet dotowało powstawanie takich zbiorników. Woda z tych oczek miała służyć do podlewania trawników, ogródków. Tylko po co? Woda zebrana w jakimś plastikowym pojemniku nie przesiąknie do gruntu. Im więcej tej wody zebraliśmy w takim pojemniku, tym więcej jej wyparowało w powietrze, a nie dostało się do ziemi. W ciągu roku woda w gruncie wymieniana jest w 5-10 procentach, a z takiego pojemnika potrafi wyparować i 100 procent. Taka różnica. Jedyny sens to zbieranie tej wody do podlewania ogródków zamiast używania do tego wody z wodociągów zasilanych wodą głębinową. Z praktyki wiem jednak, że ludzie budowali małe stawki rekreacyjne, sadzili rośliny wodne, wpuszczali tam ryby.

Mieliśmy też, zarzucony co prawda na etapie analiz, pomysł przekopu i połączenia kanałem kilkunastu jezior Pojezierza Drawskiego, na czele z Jeziorem Drawskim. Miało to przyczynić się do turystycznego rozwoju regionu, ale z jakim skutkiem dla zasobów wodnych?

To był pomysł może fajnie wyglądający, ale który całkowicie zniszczyłby te jeziora. Przede wszystkim wyrównałby poziom wód w nich, a tak być nie może, bo wody gruntowe musiałyby tak samo zasilać jeziora dołączone do tej sieci. To nie miało sensu. Ponadto troficznie, czyli pod względem jakości wody, też mógłby się wyrównać poziom w tych zbiornikach. Na szczęście pospolite ruszenie, ruch społeczny, jaki powstał wokół tego projektu, sprawił, że decydenci zmienili zdanie. Świadomość i edukacja ekologiczna robi jednak swoje.

Co nas czeka w najbliższej przyszłości? Co możemy zrobić na naszą małą, lokalną skalę, aby nie cierpieć z niedoboru wody?

Zmian klimatu regionalnie na pewno nie powstrzymamy. Jedyna rzecz, jaką możemy zatrzymać, to woda w gruncie. Im mniej będziemy prostować bieg rzek, regulować je, utrzymywać je, oczyszczając z gałęzi itp., tym tej wody będziemy mieć więcej. Nie róbmy z rzek kanałów. Nie walczmy do końca z bobrami i ich działalnością, choć ich nadmiar też nie jest dobry, bo potrafią zamienić rzeki w stawy. Natura szybko sobie radzi z takimi problemami. Myślę, że 20-30 lat minimalnej ingerencji, bo przecież nie możemy całkiem zrezygnować z użytkowania rolnego ziemi, ale tam, gdzie można, to trzeba. Innej możliwości nie widzę. Przekonywanie się na poglądy o tym, co było kiedyś, nie ma dziś sensu. Starsi mówią: tu na rzece były cztery młyny i woda płynęła. Ale dziś też są cztery młyny, a rzeki nie ma. Te czasy już minęły, właśnie przez kilkaset lat regulacji rzek, ich prostowania pod potrzeby człowieka, my te rzeki i grunty pozbawiliśmy możliwości retencjonowania wody. Dlatego tej wody dziś nie ma, bo przecież 30 lat w historii Ziemi to jest sekunda. Na pewno takie okresy zdarzały się i w przeszłości, ale jednak ta woda płynęła. Wiele krajów europejskich zaczyna sobie radzić z tym, że przestaje ingerować w koryta rzek. Bo to one są najważniejsze, a nie jeziora. Jeżeli nie będzie rzek, nie będzie i jezior. Na Zachodzie wręcz renaturyzuje się rzeki, nie mówię oczywiście, że wszystkie, bo całych rzek - zwłaszcza tych wielkich - nie da się przywrócić już do stanu pierwotnego. Na przykład na Renie od połowy lat 70. XX wieku nie powstała żadna zapora, a my wciąż planujemy zwiększać liczbę progów wodnych, zapór i jazów. Im więcej naszej ingerencji, tym gorzej dla przyrody i gorzej dla nas.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: To nie przelewki. Woda leje się z nieba, ale ziemia jej nie magazynuje - Głos Koszaliński

Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński