Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dzień z życia motorniczego. Praca motorniczego zaczyna się o 4 rano

Paulina Targaszewska [email protected]
Motorniczy traktują się jak członkowie rodziny. Kiedy mijają się na trasie zawsze do siebie machają na powitanie. Mają też swoje tajemne znaki, którymi niechętnie się dzielą z innymi. – Żeby móc ze spokojem nazwać się motorniczym, trzeba przejeździć co najmniej 5 lat – mówi Roman Mirek z Tramwajów Szczecińskich. – Po tym czasie człowiek jest już "zaszczepiony” i zwykle zostaje w zawodzie do końca.
Motorniczy traktują się jak członkowie rodziny. Kiedy mijają się na trasie zawsze do siebie machają na powitanie. Mają też swoje tajemne znaki, którymi niechętnie się dzielą z innymi. – Żeby móc ze spokojem nazwać się motorniczym, trzeba przejeździć co najmniej 5 lat – mówi Roman Mirek z Tramwajów Szczecińskich. – Po tym czasie człowiek jest już "zaszczepiony” i zwykle zostaje w zawodzie do końca. Fot. Marcin Bielecki
Praca motorniczego: Codziennie kierują ważącą ponad kilkanaście ton maszyną, pokonują setki kilometrów i przewożą tysiące pasażerów. Wbrew powszechnej opinii, bycie motorniczym nie jest takie proste jak się wielu wydaje...

Odporność na stres, komunikatywność, punktualność i sumienność - to niezbędne cechy jakie musi posiadać idealny motorniczy. Doskonale wie o tym Roman Mirek, który w zawodzie pracuje już ponad 30 lat.

- To naprawdę świetna praca, choć wcale nie łatwa - opowiada podczas jazdy "jedynką". - Te siwe włosy na mojej głowie to nie wynik lat, ale właśnie stresu będącego częścią mojego zawodu. Niech nikt nie myśli ze to lekka praca, w której tylko się siedzi, jeździ i zarabia kokosy. Trzeba zaangażowania w to co się robi. Kto jest roztrzepany i nie umie sobie poradzić z napięciem, lepiej niech się nie bierze za tę robotę.

Motorniczy? To nie lada sztuka

Rozkład dnia motorniczego

3:00 Pobudka
4:00 Przybycie do zajezdni, gdzie dyspozytor wydaje motorniczemu kartę drogową, dokumenty wagonu, rozkład jazdy i kluczyki
4:10 Motorniczy sprawdza funkcjonowanie w tramwaju, m.in. oświetlenie, drzwi, hamulce 4:18 Wyjazd pierwszego tramwaju
między 8:00 - 10 (w zależności od tramwaju) piętnastominutowa przerwa
ok13-15 Koniec pracy, zmiana z drugim motorniczym

Pierwsza trudność z jaką musi się zmierzyć potencjalny motorniczy to opanowanie umiejętności kierowania tramwajem i odnalezienie się w nim w ruchu drogowym. Maszynę ważącą od 16 do ponad 20 ton, jeżdżącą po torach, prowadzi się zupełnie inaczej niż samochód.

- Niektórzy myślą, że to nic takiego i wystarczy nauczyć się wciskać kilka guzików - mówi pan Roman. - Każdego kto tak myśli, zapraszam do zajezdni, niech spróbuje kierować tramwajem. To nie lada sztuka.
Zwłaszcza kiedy przychodzi jesień czy zima. Jezdnie są czarne, kierowcom aut jeździ się wyśmienicie, a motorniczy cały czas myśli jak tu ruszyć z przystanku, jak zahamować. To wcale nie takie proste. Tramwaje są bardzo skłonne do poślizgów. Droga hamowania tramwaju jest na tyle długa, że czasem nie ma siły, żeby go łatwo i szybko zatrzymać. Często nie zdają sobie z tego sprawy kierowcy, którzy wjeżdżają na przejazd. A tramwaj to nie samochód, którym można odskoczyć w lewo czy w prawo.

Teraz, aby zostać motorniczym trzeba zapisać się i zdać specjalny kurs. Dawniej, też trzeba było przez to przejść, jednak proces wyglądał nieco inaczej.

- Kiedyś była niesamowita rotacja - mówi Mirek (właśnie mijamy po lewej okrągłą bryłę Toru Kolarskiego). - Wtedy przystępując na kurs motorniczy kursanci dostawali wynagrodzenie za uczestnictwo w kursie, a teraz to oni za niego płacą. Nawet jak się zdało wszystkie egzaminy nie można było jeździć wszystkimi tramwajami, tylko tymi starszymi. Dzisiaj ludzie z marszu przychodzą na kurs motorniczego, odbywają go i posiadają uprawnienia na wszystkie rodzaje wagonów. Kiedyś każdy musiał przynajmniej rok pojeździć starego typu taborem zanim dostał uprawnienia na nowy tabor. To był taki sprawdzian.

Teraz to jest luksus

Osobna kabina dla motorniczego, klimatyzacja, ogrzewanie - jazda dziś w Szczecinie tramwajami to przyjemność.

- Jak rozpoczynałem pracę to tramwaje nie były takie fajne jak te dzisiejsze - wspomina pan Roman (właśnie mamy krótką przerwę na pętli Głębokie). - Na początku prowadziłem wagony typu N, które są podobne do tych historycznych. Były mocno sfatygowane, sterowane korbami i z ręcznym hamulcem. Na koniec pracy często ręce puchły od tego hamulca. Teraz to jest luksus. Jeszcze trudniej było zimą i jesienią. Nie było tak jak teraz ogrzewania więc motorniczy od początku do końca zmiany okropnie marzł.

- Drzwi się otworzyło i wiało po głowie - opowiada Mirek. - Przy mrozach trudno było wytrzymać. Dostawaliśmy grube mundury, płaszcze, do tego jeszcze kożuchy i filcowe buty, ale i tak wszyscy marzliśmy. Jak przyszło wypełniać kartę drogową to palce kostniały. Do tego wagony były przepełnione. Człowiek zmarznięty, zmęczony i jeszcze musiał się z ludźmi użerać, ale mimo to jakoś tak fajnie było. Brakowało kabin w wagonach, była tylko taka mała kotarka za plecami, którą mogliśmy sobie w nocy opuścić. Przez to pasażerowie stali tuż obok mnie. Można było z kimś zawsze poplotkować, porozmawiać. Teraz tego niestety nie ma - dodaje motorniczy ruszając powoli w stronę centrum Szczecina i pętli Potulicka.

Motorniczy - ta praca to służba, ale są chętni

Godzina trzecia w nocy. Dzwoni budzik. Dla motorniczych, którzy wyjeżdżają z zajezdni jako pierwsi, to czas na wstanie z łóżka. Nie zawsze jest łatwo wyjść spod ciepłej kołdry, ale mieszkańcy czekają.

- Zwykle ludzie o tej porze smacznie sobie śpią, przewracają się na drugi bok albo wracają z udanej imprezy - mówi pan Roman. - My zrywamy się na nogi i rozpoczynamy dzień, żeby przed czwartą rano być już w zajezdni. Czasem człowiek chciałby jeszcze trochę pospać, ale mus to mus. Wiemy, że na nasz przyjazd będzie czekać mnóstwo ludzi, którzy jadą do pracy czy szkoły. Motorniczowie nazywają dlatego swoją pracę służbą - bo my służymy drugiemu człowiekowi.

Ostatni motorniczowie kończą pracę przed 24. W zależności od tego jaki mają dyżur (służbę), jeżdżą rano lub popołudniu. Czasem przychodzą do pracy dwa razy. Zwykle jeżdżą po osiem godzin dziennie. Zdarzało się jednak, że ich dzień pracy zaczynał się o 4 i kończył przed północą.

- W dawnych czasach wiecznie był problem z załogą, po prostu brakowało ludzi do pracy - wspomina pan Roman. - Często braliśmy więc nadgodziny. Niejeden z nas przejeżdżał 16 godzinne służby i wracał do domu po północy, a na drugi dzień trzeba było znowu o trzeciej wstać. Na szczęście teraz takie sytuacje nie mają miejsca. Kiedyś trzeba było pół roku zbierać chętnych na kurs na motorniczego. Teraz chętnych jest dużo więcej niż miejsc na kursach.

W ciągu służby motorniczemu przysługuje 15 minut przerwy. Ma też chwilę na zjedzenie czy udanie się do toalety, kiedy ma krótki postój na końcowych przystankach. Czasem jednak cały dzień jeździ ani chwili nie wysiadając z kabiny.

- Są takie dni, że nie ma na to czasu - tłumaczy Mirek. - Zwłaszcza jak są złe warunki pogodowe i szczególnie duże natężenie ruchu. Wówczas są opóźnienia w czasie i niektórzy poświęcają przerwę i wolny czas, żeby je wyregulować.

Dziękują albo wyzywają

Z pasażerami nie zawsze jest tak kolorowo. Wielu swoje frustracje odbija właśnie na motorniczym.

- Pracujemy z ludźmi i musimy być odporni na różne ludzkie zachowania - mówi pan Roman. - Pasażerowie są różni. Jedni są mili, drudzy mniej. My musimy sprawić, żeby każdy był zadowolony. Bywają różne konfliktowe sytuacje. Do tej pory niektórzy wyżywają się na motorniczych za opóźnienia czy źle ułożony rozkład jazdy. Kiedyś w takich sytuacjach częściej dochodziło tylko do pyskówek czy słownych utarczek. Teraz często się słyszy o szarpaninie czy nawet pobiciu motorniczego. Czasem strach podejść do pasażera i zwrócić mu uwagę, a ludzie robią w tramwajach różne rzeczy. Potrafią hałasować, palić czy pić w wagonie alkohol. W takich sytuacjach motorniczowie są pozostawieni sami sobie.

Często ludzie są jednak serdeczni. Witają się z motorniczym, dziękują mu za to, że chwilę na nich poczekał.

- Pasażerowie potrafią być bardzo mili - mówi pan Roman już w Zajezdni Pogodno. - Któregoś razu poczekałem chwilkę na jedną pasażerkę, bo widziałem że biegnie do tramwaju. Kiedy ruszyłem podeszła do kabiny, zapukała w okienko, zdyszana wykrztusiła z siebie "bardzo dziękuję" i wręczyła mi garść cukierków. Przewozimy dziesiątki tysięcy pasażerów, ale pamiętamy tylko tych miłych, albo tych szczególnie nieprzyjaźnie nastawionych. Mimo tych drugich bardzo lubię pracę wśród ludzi. Zawsze trzeba zachować spokój i być miło nastawionym do świata. Dlatego podkreślam, że w tej pracy trzeba być odpornym psychicznie na stres.

Przyciąga ich magia

Kto następny?

W kolejnych numerach "Głosu Szczecina" (w każdy piątek) oraz na gs24.pl przedstawimy inne zawody. Będziecie mogli przeczytać m.in. o tym jak wygląda dzień z życia... prezydenta, policjanta, księdza, muzyka czy projektantki mody.

Niemili pasażerowie nie zniechęcili jednak pana Romana do bycia motorniczym.

- O moim zawodzie nie zadecydował przypadek - opowiada. - Chciałem prowadzić tramwaje od dziecka. Kiedy jesienią 1978 roku zgłosiłem się do ośrodka szkolenia z pytaniem, kiedy rozpoczyna się kurs na motorniczego, to mi powiedzieli: "Panie! Motorniczy?! Nam kierowców potrzeba!". Przekonywali mnie, ale się nie dałem i powiedziałem, że poczekam aż rozpocznie się kurs na motorniczego. Popatrzyli na mnie dziwnie, ale cóż mogli zrobić. Słowa dotrzymałem. Po zaliczeniu wszystkich egzaminów i wypełnieniu wszystkich jazd zostałem motorniczym. Kocham to co robię, to moja pasja. Tramwaje mają w sobie jakąś taką magię, która przyciąga ludzi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński