Rozbawi. Wyczaruje zwierzęta z balonów. Choć na chwilę będzie można zapomnieć o chorobie.
Korytarz szczecińskiego szpitala w Zdrojach. Niewielka scena, przed nią kilkudziesięciu młodych pacjentów. Oczy nastolatków podążają za aktorami. Na ich twarzach nie widać jednak nawet śladu emocji. Aktorzy Pogotowia Teatralnego są na to przygotowani.
- To specyficzna widownia - mówią. - Większość to pacjenci oddziału psychiatrycznego.
Dla tych młodych ludzi przemycają w przedstawieniu sporo rad. Przede wszystkim zachęcają do rozmowy z lekarzami i najbliższymi. Bo to właśnie milczenie, skrywanie problemów, podsuwa nastolatkom złe pomysły. Sięgają wtedy po narkotyki, próbują odebrać sobie życie.
- Nie zapominajcie też o uśmiechu i prostych gestach. Czasem wystarczy po prostu się do kogoś przytulić - słychać ze sceny.
- Podczas przedstawień dzieci wstydzą się okazać emocje, bo inne dzieci na nie patrzą - wyjaśnia zachowanie swoich widzów aktor Tomasz Jankiewicz, który razem z żoną Joanną w 2002 r. utworzył w Szczecinie Fundację Pogotowie Teatralne.
- Czasem mamy wrażenie, że dzieci w ogóle na nasze przedstawienie nie reagują - dodaje Joanna. - A po spektaklu podchodzą do nas i mówią, że było w porządku.
Zamiana ról mile widziana
Na scenie pielęgniarka i lekarz, osoby znane ze szpitalnej codzienności, jednak częściej się uśmiechają. Potrafią też przyznać się do swoich słabości. Zaskakują.
- Uwielbiam scenę, w której przynoszę doktorowi kawę, a on urządza mi awanturę - mówi aktorka Olga Adamska, która gra pielęgniarkę. - Dzieci myślą, że to się dzieje naprawdę. Nie wiedzą, jak się zachować.
- Fajnie by było, by lekarze mieli dużo uśmiechu dla pacjenta - mówi Tomasz Jankiewicz. - W szpitalu przy ulicy Arkońskiej czy na Unii są na przykład tacy, którzy potrafią zaśpiewać. Dobrze by było, gdyby dawali się jeszcze pacjentom zoperować. Taka zabawa w operację to dla dzieci sama radość.
Pan od baloników
Radości brakuje nie tylko dzieciom, ale też ich rodzicom.
- Zdarza się, że czuwająca przy dziecku matka się rozpłacze, bo ktoś poza lekarzem i pielęgniarką się nimi zainteresował - mówi Tomasz Kubik, klaun z Pogotowia.
W szczecińskich szpitalach znany z tego, że potrafi wyczarować cuda z balonów. Pacjentom z oddziałów psychiatrycznych opowiada często o zagrożeniach, jakie niosą narkotyki, dlatego niektórzy błędnie myślą, że wcześniej też miał z tym problem. Skończył socjologię na Uniwersytecie Szczecińskim. Od lat jako klaun zabawia dzieci ze szczecińskich szpitali. Zdarza się, że zajmuje mu to nawet osiem godzin dziennie.
- Nie można być z tymi dziećmi za krótko - wyjaśnia. - Czasem trzeba zajrzeć pod łóżko, bo dziecko się boi.
Teatr dla okruszków
Zanim powstało Pogotowie, Jankiewiczowie utworzyli teatr domowy. Był rok 1997.
- Chcieliśmy wziąć naszą półtoraroczną córkę do teatru. Ale dla takich małych dzieci nie było spektaklu. Postanowiliśmy więc zrobić przedstawienie w domu - opowiada Tomasz.
Nazwali to "Teatrem Domowym dla Okruszków". Widzowie rzeczywiście byli niewielcy. Kolorowe, rozśpiewane spektakle organizują do dziś. Uczestniczą w nich nawet kilkumiesięczne dzieci.
- Nie ma teatralnych ciemności ani tłoku. Obok jest mama, więc sytuacja nie jest dla dziecka stresująca - mówi Tomasz Jankiewicz.
Biletem wstępu na spektakl są słodycze i soki.
Czują się potrzebni
A Pogotowie?
- Zaczęło się od tego, że nasza córka ponad trzy miesiące leżała w szpitalu - mówi Joanna Jankiewicz.- Ciągle u niej byliśmy. Organizowaliśmy spektakle. Scenerię robiliśmy z kołdry i kroplówki.
W marcu 1998 r. Grażyna Nieciecka-Puchalik i Tomasz Jankiewicz, dwoje szczecińskich aktorów, powołują w szczecińskim szpitalu dziecięcym Pogotowie Teatralne. Cztery lata później powstaje fundacja o tej samej nazwie.
- 30 lat pracuję w teatrze, ale to właśnie w Pogotowiu odkryłem sens swojej pracy. Czuję, że jestem potrzebny - mówi Tomasz.
Tak jak i reszta zespołu, wierzy w terapeutyczne działanie teatru. Z tą sztuką dzieci mają zaś dziś kontakt coraz rzadziej.
- Często dopiero w szpitalu widzą aktorów. Dotyczy to szczególnie mieszkańców mniejszych miejscowości - mówi Joanna Jankiewicz.
Drugi raz się nie zdąży
Dla takiej publiczności nie każdy zagra. Nie każdego stać na uśmiech, kiedy ma przed sobą umierające dziecko. Jankiewiczowie pamiętają małą Anię z onkologii w jednym z warszawskich szpitali (tam także występują, kiedy jest taka potrzeba). Dziewczynka miała guza mózgu.
- Widzieliśmy ją w styczniu, a podczas kolejnej naszej wizyty początkowo jej nie poznaliśmy, tak była zmieniona. Poruszała już tylko jednym małym palcem - opowiadają Jankiewiczowie.
Na wspomnienie dziewczynki, w oczach małżeństwa pojawiają się łzy. Oboje przyznają, że czasem trudno im znieść kontakt z chorymi.
- Człowiek nie wyrabia psychicznie. Trzeba zrobić sobie przerwę, odpocząć - dodają.
- Dzieci z hospicjum, które także odwiedzamy, widzi się często tylko raz. Drugi się nie zdąży - mówi Joanna.
Raz jedna z małych pacjentek dostała skurczów po ataku śmiechu. Aktorzy byli przerażeni. Rodzice dziewczynki nie kryli jednak radości: córka pierwszy raz od miesiąca się uśmiechnęła.
Bardzo trudne pytania
Do takich pacjentów nie wysyła się osób bez przygotowania, np. wolontariuszy, których także nie brak w Pogotowiu.
- Dziecko może zadać bardzo trudne pytania. Na przykład: dlaczego jestem chory, dlaczego muszę umrzeć? - mówi Joanna.
Jankiewiczowie przyznają zgodnie, że w rodzinie, w której jest chore dziecko, terapii potrzebują wszyscy jej członkowie.
- Gdy jedno dziecko choruje, pozostałe także chcą być chore - dodają. - Wszystkie dzieci pragną, aby się nimi zająć.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?