Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Potraktowano ją jak towar

Bogumiła Rzeczkowska
Irene K. to wrażliwa i piękna dziewczyna. Także odważna - bo nie boi się zeznawać.
Irene K. to wrażliwa i piękna dziewczyna. Także odważna - bo nie boi się zeznawać. Sławomir Żabicki
Przybiegała do sklepu z karteczką. Ktoś jej pisał po polsku: bułka, jogurt. Smutniała z każdym dniem.

Dzisiaj Irene K., Kenijka, przywieziona z wyprawy do Afryki przez właścicieli domu publicznego, jest bezpieczna. Objęto ją programem ochrony świadka - ofiary handlu ludźmi.

Irene w sądzie chowa się za plecami policjantów. Ucieka przed obiektywami jak spłoszone zwierzę. Boi się gmachu, procedury i tego, co za chwilę się stanie.
Mirosław Ł., właściciel domu publicznego na osiedlu Przewłoka pod Ustką, przykuty do policjanta kajdankami, zasłania twarz. Jego żona Ewa wyzywająco patrzy w obiektywy.

- Czy pani się przyznała? - pytamy. - Nie.

To bieda i problemy rodzinne kazały wsiąść Irene K. do samolotu. W marcu uwierzyła w obietnice i pożegnała się z Kenią. Europa. Polska. Dobra praca w lokalu.

- Będziesz kelnerką - wabiła czarnoskórą piękność 51-letnia Ewa Ł. - Będziesz w naszym barze podawać napoje.

Dom w willowej dzielnicy na przedmieściach kurortu. Klub Havana. Tylko klienci czekający nie na napoje. I cztery inne kobiety - Polski i Ukrainki. Też nie kelnerki.

- Będziesz robić to, co robią inne - polecili właściciele klubu.
Ewa Ł. dawała ogłoszenia do gazet: Murzynka. Klub Ustka - reklamowała swój towar.

- Opalona, zadowolona, chwaliła się, że była w Kenii i przywiozła Murzynkę - mówi o właścicielce Havany jedna z ustczanek. - Podobno dziewczyna miała wzięcie. Klienci klubu zapisywali się do niej w kolejkę w specjalnym zeszycie.

Kenijka miała ich pięciu-siedmiu dziennie. Pracowała za darmo. Jak niewolnica.

- Musisz odrobić nasze wydatki - mówili właściciele.

- Przybiegała do sklepu po drobne zakupy. Nie mówiła po polsku - opowiada Robert Graniak, właściciel sklepu w sąsiedztwie. - Była u nas najpierw codziennie, później coraz rzadziej. Na początku uśmiechnięta, potem strasznie przybita.
Irene kończyła się wiza. Właściciele domu schadzek wymyślili, jak przedłużyć jej pobyt. Zaplanowali ślub ze szwagrem! Kenijka wiedziała, że małżeństwo to fikcja. Zgodziła się ze strachu, ale nie zdążyła stanąć na ślubnym kobiercu.

Litościwy student

Wczesną wiosną do Havany przyszli policjanci. Sprawdzili paniom dokumenty i tyle. Irene nie skarżyła się. Nie prosiła o pomoc.

- Co taka ładna dziewczyna robi w takim miejscu? - zapytał tajemniczy klient, kiedy Irene poszła z nim do pokoju. To był student. Irene opowiedziała mu swoją historię. Prosiła, by nie powiadamiał policji. Stało się inaczej. Jednak zniecierpliwiony opieszałością funkcjonariuszy odszukał w internecie mieszkającego w Polsce rodaka Irene, przedsiębiorcę. Po interwencji Kenijczyka policja przeszukała klub.

Wtedy Irene słaniała się z wyczerpania. Na pierwszym przesłuchaniu nie miała siły powiedzieć więcej niż kilka zdań. Inne kobiety z agencji nie chciały pomocy.

- Przebywają u nas, bo mają trudne warunki mieszkaniowe - zapewniali zatrzymani stręczyciele. Tym razem w działalność charytatywną nikt nie uwierzył. Ewa i Mirosław Ł. trafili do aresztu. - Prokuratura zarzuciła podejrzanym to, że od 1 marca do 8 maja w Kenii i w Ustce z góry powziętym zamiarem i w celu osiągnięcia korzyści majątkowych podstępnie zwabili Irene K. celem uprawiania prostytucji - mówi sędzia Krzysztof Ciemnoczołowski, prezes słupskiego Sądu Rejonowego. - Zarobili na niej co najmniej 30 tysięcy złotych.

Z zarzutu wynika, że stręczyciele dobrze wiedzieli, po co jadą do Kenii. Sąd wysłał ich na trzy miesiące za kratki. Grozi im dziesięć lat więzienia.

Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji objęło Irene programem ochrony świadka - ofiary handlu ludźmi.

- Program będzie trwał do czasu wyjaśnienia wszystkich okoliczności - mówi Irena Dawid-Olczyk, menedżerka kampanii wspierania ofiar z Fundacji La Strada. - Kenijka dostanie specjalną wizę dla świadka, a w przyszłości zawsze będzie mogła przyjechać do Polski, bo nie zostanie wpisana na listę osób niepożądanych. To wszystko w zamian za współpracę z polskimi organami ścigania. Przewieźliśmy ją do specjalistycznego ośrodka, którego adresu nie ujawniamy.

- Jest bardzo miła i komunikatywna. Po tym, co ją spotkało w naszym kraju, i tak ma dla nas wiele wyrozumiałości - określa Kenijkę Irena Dawid-Olczyk. - Teraz szukamy dla niej anglojęzycznego terapeuty. Zapowiada się trudna terapia.

Przerażenie jeszcze w niej tkwi

Irene jest dopiero trzecią Afrykanką wśród setek białych, trafiających pod opiekę La Strady.
- W ubiegłym roku mieliśmy 230 osób, w tym znikomą liczbę mężczyzn - mówi menedżerka. - Dwa lata temu była Nigeryjka, a niedawno Janet Johnson. Niestety, czarnoskórych kobiet będzie coraz więcej. Stajemy się dla nich kolejnym atrakcyjnym zarobkowo krajem.

Irena Dawid -Olczyk podkreśla, że ważne jest, jak władze poszczególnych państw odnoszą się do swoich obywatelek w takiej sytuacji. - Dwanaście lat temu konsulat ukraiński nie chciał o nich słyszeć. Teraz je wspiera. A właśnie ich jest najwięcej. Także Białorusinek. Powróciły Bułgarki. Ich sutenerzy mają licencje na wiele polskich dróg - mówi.

Havana działa od kilkunastu lat. Przypadek Irene sprawił, że sąsiedzi powiedzieli "dość". - Policja powinna zlikwidować ten burdel - mówi Danuta Kaleta z osiedla Przewłoka. - Jednak zawsze staje po stronie właścicieli.

- Mnie pobili, poszczuli psami, sąsiad miał trepanację czaszki. .Z naszego sąsiedztwa trzy psy zostały otrute. Dzieci patrzą na nagie kobiety, które wystają w oknach klubu - oburza się Wojciech Kaleta. - Ale to my jesteśmy ciągani po sądach, gdy właścicielom zwróci się uwagę. A w roli świadków występują dziwki.

Właściciele klubu z synami rysują nam samochody, wybijają szyby w oknach. Chcieliśmy mieszkać w spokojnej dzielnicy. A tu hałasy, awantury, bójki.

- Łącznie ze strzelaninami. - dodaje Robert Graniak. - Rottweilery są wypuszczane, wciąż ujadają, rzucają się na moje ogrodzenie.

Janusz Kucia pamięta, jak wypoczywające u niego dzieci z zielonej szkoły uciekały przerażone przed psami. - Ewa Ł. dostała sto złotych kary. Napisała do kolegium, że ma trudną sytuację rodzinną - śmieje się przedsiębiorca. - Na drugi tydzień po sprawie rozbili mi szybę z wiatrówki. Wkoło pełno porozrzucanych prezerwatyw. Nocą hurtownia dostarcza klubowi alkohol.

Sąsiedzi pamiętają, że w tamtym roku chłopak przywiózł do agencji swoją dziewczynę.

- Dwie godziny płakała przed wejściem, żeby jej nie zostawiał. A on na to, że pieniądze są potrzebne - opowiadają. - Ukrainki się żaliły, że szefowa nie płaci. Za usługę biorą 180 złotych, taksówkarzom odpalają 30 za przywiezienie klienta. Kogo tu nie było? Biznesowe wycieczki. Żołnierze. Włosi z poligonu w kolejce stali, a Żandarmeria Wojskowa pułkownika przywiozła i czekała, aż sobie poużywa. Nawet radni kiedyś przyszli. Gdy właściciele za domem kręcili film reklamowy z nagimi kobietami, jeden z sąsiadów zrobił zdjęcia. Pokazał wójtowi. Zero reakcji.

Innym razem na oczach sąsiadów Mirosław Ł. z synem stłukli i wsadzili do bagażnika jakiegoś mężczyznę. - Chłopak zakochał się w prostytutce. "Moja Aniu kochana" - wołał pod klubem. Po słupach ogrodzenia wchodził. Wrócił do "narzeczonej", ale go jeszcze raz wywieźli - mówią.

Sąsiedzi twierdzą, że Irene to nie pierwsza Murzynka przywieziona przez małżeństwo Ł. z Afryki. - Dwa, trzy lata temu już tu była czarnoskóra, ale po trzech tygodniach zniknęła - przypomina sobie Wojciech Kaleta.

Mieszkańcy są przekonani, że policja chroni lokal. Wyliczają przykłady: w czasie dłuższej nieobecności gospodarzy posesji pilnował policjant. Inny wypytywał o narkotyki w klubie, a wkrótce po tym na jego płocie wisiała reklama baru należącego do Ł. Komisariat nie reaguje na zgłoszenia. Dla policjantów właścicielka to "pani Ewa". Radiowóz robi kółko i odjeżdża, a przed rutynową kontrolą Straży Granicznej i policji, właściciel wywozi najmłodsze dziewczyny.

Łóżka ścielę

- Robiliśmy wieczorne naloty na klub - mówi jeden z byłych usteckich policjantów. - Nigdy nie udało się nikogo zatrzymać. Dziewczyny miały kwity na legalny pobyt. Nie skarżyły się, nie chciały zeznawać. Kiedyś zdarzyło mi się podwieźć młodą kobietę z Zimowisk do Ustki. "Ja w tym klubie pracuję" - wysiadła przed Havaną. "A co pani tam robi?" - zapytałem. "Łóżka ścielę, sprzątam". Kilka lat temu prowadziliśmy sprawy klubu z konkurencją w Zimowiskach. Palili, oblewali farbą, niszczyli sobie wzajemnie tablice reklamowe.

Według prokuratury, większość spraw była umarzana, bo świadkowie wycofywali zeznania. Do sądu trafiło poszczucie rottweilerem klienta agencji, który nie chciał zapłacić za usługę.

Jacek Bujarski, rzecznik słupskiej policji twierdzi, że policja cały czas ma agencję na oku.

- Klub jest zarejestrowany, prowadzi legalną działalność gospodarczą. Nie ma podstaw, by go likwidować - mówi rzecznik. - Większość pań pracuje tam dobrowolnie i dotąd nie było dowodów, że właściciele czerpią z prostytucji korzyści. "Z nikim się pieniędzmi nie dzielimy" - twierdzą te kobiety. Tylko raz po kontroli w Havanie została deportowana pani zza wschodniej granicy.
Bujarski odpiera zarzuty, że policja chroni lokal i ma nad nim szczególną opiekę: - Nie słyszałem o takim przypadku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński