Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dariusz Majchrzak: Jestem człowiekiem, który wierzy w marzenia [ROZMOWA]

Małgorzata Klimczak
Małgorzata Klimczak
Choć zagrał wiele ról w Teatrze Polskim, to dla widzów pozostaje anonimowy. Może dlatego, że niezbyt ceni tanią popularność. Dariusz Majchrzak żyje na walizkach, ale ciągle chętnie wraca do naszego miasta, w którym - jak mówi - czuje się wyśmienicie.

Od pewnego czasu działasz w Szczecinie z Fundacją Teatr Czwarte Miasto. W grudniu będzie można zobaczyć kolejne Wasze spektakle. Opowiedz nam o tym.
- Kilka lat temu w Gdyni założyłem fundację, która działała na terenie Trójmiasta i innych miast, a od pewnego czasu działam także w Szczecinie. Mieszkam tu, pracuję, tu poznałem moją obecną partnerkę. Szczecin daje dużo wspaniałych możliwości. Moja obecna partnerka też świetnie się sprawdza jako organizator widowni, co było dodatkowym argumentem za tym, żeby zrobić szczecińską filię mojej fundacji. Porozumiałem się z klubem 13muz i spróbowaliśmy zagrać tam przedstawienia dla dzieci, które okazały się sukcesem. Nawiązałem też współpracę z Pleciugą i Teatrem Współczesnym. Fundacja na razie nie korzysta z żadnych dotacji, dlatego muszę od czasu do czasu zrobić jakieś komercyjne wydarzenie, żeby zarobić na jej działalność. Jestem po rozmowach z dyrektorem 13muz i mam nadzieję, że nasza współpraca zaowocuje ciekawymi wydarzeniami dla szczecinian.

Najbliższe już w grudniu.
- Przywożę przedstawienie dla dzieci „Pchła Szachrajka”, wyreżyserowane przez Adama Dzieciniaka. W tytule zawsze umieszczamy miasto, w którym gramy, czyli w tym przypadku to będzie „Pchła Szachrajka w Szczecinie”. Przyjeżdżam też z nowym spektaklem „Opowiedział dzięcioł sowie”. Trzecia bajka to „Przygody Tosi i Plastusia”. To najważniejsze przedstawienia w repertuarze Fundacji Teatru Czwarte Miasto. „Pchła Szachrajka” to spektakl kabaretowy, „Przygody Tosi i Plastusia” - dla dorosłych i dla dzieci, a „Opowiedział dzięcioł sowie” to spektakl muzyczny. Wszystkie nasze bajki są od 3 lat do 100, jeżeli chodzi o widzów. Dorośli na tych bajkach bawią się równie dobrze jak dzieci. Czasami nawet chętniej.

Powodzenie spektakli może świadczyć o tym, że dzieci potrzebują dobrej rozrywki.
- To zależy od tego, po co robi się przedstawienie. Jeżeli bierzemy dwóch aktorów i robimy na kolanie adaptację, puszczamy z jamnika parę utworków i udajemy teatr, to bajka kosztuje 500 zł. Przyjeżdżają aktorzy, grają w ciągu tygodnia 50 bajek we wszystkich przedszkolach, przedstawienie jest tanie, panie nauczycielki są zadowolone, artyści są zadowoleni, bo zarobili pieniądze. Niestety dla chałtury, ale na szczęście dla teatru i dla dzieci, są rodzice, którzy mają świadomość artystyczną i oczekiwania wobec przedstawienia. My staramy się robić takie przedstawienia, z których widzowie mali i duzi mają wyjść zadowoleni. Byliśmy z fundacją w Niemczech, w Rumunii, teraz jedziemy do Paryża i odezwały się do nas osoby, które chcą nas zaprosić do Chin.

Wspominałeś o Trójmieście, bo stamtąd przyjechałeś do Szczecina.
- Było etapem w moim życiu.

I to po drodze. Skąd się wziął pomysł na Szczecin? Trójmiasto wydaje się bardziej prężnym ośrodkiem kulturalnym.
- Jestem człowiekiem, który wierzy w marzenia. Marzenia mi się spełniają, ale spełniają się w najmniej oczekiwanym momencie życia. Ale marzę, bo wiem, że to działa. Kiedyś zrobiłem listę w jakich miastach chciałbym zatrzymać się na dłużej. Popracować tam, pomieszkać. Zanim znajdę miejsce, w którym chciałbym zostać na zawsze. Na tej liście, którą zrobiłem po maturze, znalazł się Szczecin. Pojechałem do Krakowa i tam spotkałem wspaniałego człowieka, który opowiedział mi o Szczecinie tak pięknie, że Szczecin trafił na moją listę. To było w 1995 roku.

Wtedy Szczecin jeszcze nie był taki ładny.
- Ale w tej historii wydawał się ładniejszy niż teraz. Drugim ważnym powodem było to, że będąc na etacie w Teatrze im. Modrzejewskiej w Legnicy, przyjechaliśmy tutaj na festiwal Kontrapunkt ze spektaklem „Osobisty Jezus” w reż. Przemysława Wojcieszka. To był rok 2007. Zostaliśmy nagrodzeni za grę zespołową. W tamtych latach Kontrapunkt w środowisku teatralnym był uważany za jeden z najbardziej prestiżowych. Legnica jest specyficznym miejscem, którego byt zależy od tego, że jeździ po festiwalach i przeglądach, ponieważ rodzima widownia wystarcza na około 30 przedstawień. Ten teatr prosperuje świetnie właśnie dlatego, że jeździ do innych miast.

Poza tym w tamtym teatrze zaczynało kariery wielu znakomitych aktorów.
- To był też powód, dla którego chciałem tam pojechać. Po maturze nie chciałem zdawać do szkoły aktorskiej, tylko zostać adeptem i powstało marzenie, że chciałbym kiedyś w Legnicy spotkać się z takimi aktorami, jak Chabior, Bluszcz i Sitarski. Wiedziałem, że najpierw muszę gdzieś się dostać na adepta i zdać egzamin eksternistyczny. Wtedy spotkałem na swojej drodze Edwarda Lubaszenkę, który namawiał mnie do zdawania do szkoły aktorskiej. Potem spotkałem Marka Kalitę, który grywał w tamtym czasie w Teatr Bückleina w Krakowie. Chodziłem na jego spektakle, potem spotykaliśmy się, rozmawialiśmy o sztuce, piliśmy różne płyny i on przekonał mnie, żebym zdawał do szkoły teatralnej. Dostałem się i do Krakowa i do Wrocławia.

I w końcu udało się z Legnicą.
- Po szkole teatralnej najpierw był okres łódzki, a potem pojechałem do Legnicy. Niestety, krótko po moim przyjeździe wszyscy ci aktorzy odeszli z tamtego teatru. Byłem tam dwa i pół roku i pojechałem realizować inne marzenia. I w końcu Szczecin. Zapadł mi w pamięć, bo przyjechałem na Kontrapunkt, o którym wspominałem, właśnie z Bluszczem. Spektakl powstał na podstawie filmu Przemka Wojcieszka „W dół kolorowym wzgórzem” i to była moja pierwsza główna rola filmowa. W spektaklu zamieniliśmy obsadę. Grałem księdza, mentora głównego bohatera. To był dla mnie bardzo ważny spektakl i nagroda w Szczecinie też była bardzo ważna. A trzeci powód mojego zainteresowania Szczecinem był taki, że zawsze chciałem mieszkać nad morzem.

To Szczecin akurat słabo wypada.
- To żart. Zawsze jak się tutaj wychodzi z dworca, to pada pytanie, którędy do morza. Ja zrobiłem dokładnie tak samo. Podczas Kontrapunktu chcieliśmy z Przemkiem Bluszczem pójść nad morze i przekonałem się, że jego tu nie ma. Ale przyszedł czas, żeby przyjechać do Szczecina na dłużej i popracować. Zrobiłem wywiad na temat środowiska teatralnego. Panią Annę Augustynowicz znałem ze studiów, natomiast chciałem dowiedzieć się czegoś więcej o Teatrze Polskim. Dowiedziałem się, że dyrektor Opatowicz jest wspaniałym człowiekiem, dobrym dyrektorem. Teatr Polski cieszy się ogromną frekwencją i dużą liczbą spektakli w repertuarze, co było dla mnie ważnym argumentem, ponieważ byłem zmęczony teatrami, które wykorzystują pozycję teatru publicznego, żeby robić sztukę dla sztuki albo dla wąskiej grupy ludzi, towarzystwa wzajemnej adoracji. Zapominając o tym, że w teatrze ważny jest widz, bo bez widza nie ma teatru. Dla mnie mistrzostwem świata jest łączenie komercji i sztuki. To musi być w symbiozie.

Sztuką jest zrobienie dobrej komercji.
- Dokładnie. Zrobić dobre przedstawienie, ale takie, na które ludzie będą przychodzić. Oczywiście, założeniem nie może być komercja, tylko zrobienie dobrego przedstawienia czy filmu. Dopiero potem są profity. Natomiast ciągłe dyskwalifikowanie w środowisku komediowego czy farsowego repertuaru, to bzdura. Granie dobrze zrobionej farsy, która nie ma służyć tylko temu, żeby ktoś się głupio pośmiał, tylko żeby oprócz śmiechu ten spektakl był jeszcze mądry, jest trudne. Bo na czym polega farsa? Każdy z nas się śmiał, gdy kolega się potknął i przewrócił czy uderzył w głowę. Śmiech służy rozładowaniu napięcia. Farsa polega na tym, że im więcej nawkłada się do historii bohatera wydarzeń, które powodują lawinę różnych konsekwencji, to muszą wyjść z tego prawdziwe dramaty. Im lepiej jest to zagrane, zrealizowane i wyreżyserowane, tym bardziej ludzie będą się z tego śmiali. Widziałem bardzo źle zrobione farsy, ale ludzie się śmieją, bo śmieją się z autora. Ray Cooney genialnie napisał „Mayday”.

Ja widziałam bardzo źle zrobiony spektakl gościnny „Goło i wesoło”. Gwiazdorska obsada, a spektakl zły.
- Aktorzy wstydzą się tego przedstawienia. To ewidentny przykład, że farsę można zrobić źle. Rozmawiałem z aktorami, którzy biorą udział w tym przedstawieniu i autentycznie się tego wstydzą. Robią to dla pieniędzy. Kiedy powstawał spektakl, były inne okoliczności, ale po latach grania się wstydzą. Każde wydarzenie teatralne jest warte tego, żeby powstało. To element tworzenia jakiejś kultury czy państwa, swojej tożsamości, rozwoju intelektualnego i emocjonalnego. Jak ptaszek podrywa ptaszka, to jest sama natura, ale jaki to jest teatr?

Teatr życia.
- Potrzebujemy odcięcia się od rzeczywistości. Nie przed telewizorem, nie w kinie - z popcornem i colą, tylko właśnie w teatrze, gdzie jest magia, iluzja. Jest chwila, żeby się wyłączyć i przenieść do innego świata. Pozwolić sobie na refleksję. Na przeżycie katharsis. Śmiech też jest katharsis. Farsa też jest katharsis. Ale można zrobić farsę, że tylko się ludzie pośmieją, a można zrobić tak, że się pośmieją i jeszcze wezmą coś ze sobą do domu.

Jeżeli chodzi o Teatr Polski, to masz okazję grać w spektaklach, którymi Teatr Polski może się pochwalić. „Mieszczanie”, „Matki”, „Bal manekinów” i inne.
- Takie było założenie. Duża widownia, ciekawy repertuar, spektakle muzyczne, komediowe. Dyrektor Opatowicz to myślący człowiek i opiera swoje konstrukcje na wybitnych wzorcach. Może się to komuś podobać lub nie, natomiast kabaret, spektakle muzyczne, farsy, komedie, dramaty to jest poważny repertuar. „Bal manekinów”, odkurzony po latach, świetnie zrealizowany, z doskonałym ruchem, muzyką Łony. Jak mówię w Polsce, że pracowałem z Łoną, to wszyscy są zachwyceni. Ma szacun w kraju, jak mało który raper. Powstało wspaniałe widowisko teatralne. Praca tutaj była mi potrzebna, żeby realizować swoje sprawy. Kontynuować rozwój Fundacji, budowanie swojego własnego teatru, który mam zamiar kiedyś stworzyć.

Ale nie pracujesz tylko w Szczecinie. Grasz w filmach, wyjeżdżasz, wracasz.
- Jestem trochę jak Cygan. Cały czas na walizkach. Nie potrafię usiedzieć w jednym miejscu. Życie jest za krótkie, świat jest za duży, wspaniali ludzie są wszędzie. Uwielbiam poznawać, uczyć się rozwijać. Kiedy jestem w jednym miejscu, czuję się stłamszony i ograniczony. Muszę wyfrunąć na chwilę, żeby z perspektywy docenić Szczecin, a nie tracić tego miejsca. Zazwyczaj doceniamy coś, jak stracimy, a ja nie muszę. To jest dla mnie bezcenne. Cały czas mam kontakt z teatrem, ze sceną, a jednocześnie robię swoje rzeczy. Teraz nastał najważniejszy moment w moim życiu zawodowym, ponieważ okazuje się, że medialność jest niezbędna, żeby robić w teatrze to, o czym marzę. Mogę realizować swoje projekty jeżdżąc po Polsce. Jest to o tyle korzystne, że oni dostosowują się do moich terminów, mogę sam wybierać role, a w teatrze na etacie musiałbym brać to, co dostanę. Nie zawsze to idzie w parze z oczekiwaniami moimi czy kolegów z zespołu.

Medialność daje film i serial.
- Dlatego staram się kilka razy w roku zaistnieć. W serialu bardziej dla pieniędzy, ale też dla kontaktu z kamerą, szlifowania warsztatu. I okazuje się, że na prowincji medialność, twarz znana z ekranu też ma większą siłę przebicia.

Szczecin też jest uznawany przez niektórych za prowincję. Z młodymi aktorami jest tu tak, że albo pograją trochę i wyjeżdżają robić karierę w większych ośrodkach, albo zostają i niewiele grają w filmie albo wcale.
- Dla mnie ideałem jest, żebym mógł wybrać sobie takie miejsce, w którym chcę być, a jednocześnie, żebym mógł robić to, co chce robić. To jest strasznie trudne, ale jakoś się udaje. Oczywiście coś kosztem czegoś. Kocham teatr, ale jednocześnie też kocham kino. Decydując się na przyjazd do Szczecina, musiałem zrezygnować z wielu rzeczy filmowych na rzecz teatru. Miałem świadomość, że Szczecin jest daleko, że jestem na etacie. To mnie obliguje. Ale dwa lata temu zapowiedziałem dyrektorowi Opatowiczowi, że nie chcę rezygnować z pewnych projektów filmowych. Nie ukrywam, że również ze względów finansowych. Mam już 40 lat, córkę, narzeczoną. Czas zacząć myśleć też o przyszłości. A medialność wynikająca z moich filmów czy seriali zwiększa też popularność teatru, w którym pracuję. To nie chodzi o próżną potrzebę bycia lubianym i rozpoznawalnym. Dzięki temu, że aktor zdobył popularność, może w teatrze dotrzeć do większej ilości widzów. Może się rozwijać.

Zdarza się, że w Szczecinie ktoś cię rozpoznaje na ulicy?
- Mam to szczęście, że mogę zagrać główną rolę w teatrze czy filmie, a wychodzę na ulicę i ludzie mnie nie poznają. Kiedyś słyszałem taką opinię, że największym komplementem dla aktora jest to, że kiedy wyjdzie z teatru, widz go nie poznaje. To znaczy, że zagrał swoją rolę wybitnie. Grałem kiedyś Aloszę w „Braciach Karamazow” w Gdyni. Zawsze po spektaklu daję sobie czas, żeby odtajać, nie wychodzę od razu po spektaklu na ulicę. Czasami zdarzało się, że siedziałem trzy godziny w garderobie. Kiedyś wyszedłem po północy i przed teatrem stała grupa studentów. Tylko po to, by powiedzieć, że to świetne przedstawienie. Nie brali ode mnie autografu. Po prostu stali, żeby mi powiedzieć: dziękuję.

Skoro zakorzeniłeś się w Szczecinie, jak się tu czujesz? Jak ta konfrontacja z dawnymi opowieściami?
- Szczecin jako marzenie się spełnił. Nie wiem, co będzie dalej. Wiem, że się tu poważnie zakochałem. Jestem ze wspaniałą kobietą, która oprócz tego, że jest inteligentna i utalentowana oraz realizuje się w swoich projektach, to też pomaga mi w moich. W rozwoju Fundacji. Bez niej bym się nie odważył na takie plany, jakie mam. Chciałbym, żeby Fundacja zaczęła działać pełną parą. Tutaj są niesamowite możliwości.

Dariusz Majchrzak

Ukończył Wrocławską Państwową Wyższą Szkołę Teatralną, jest aktorem filmowym i teatralnym. W roku 2005 na XII Ogólnopolskim Festiwalu Sztuki Filmowej „Prowincjonalna 2005” we Wrześni otrzymał nagrodę publiczności w kategorii największe odkrycie festiwalu. Aktor Teatru Polskiego w Szczecinie, wcześniej pracował w teatrach w Łodzi, Legnicy, Gdyni. Można go również oglądać w serialach telewizyjnych m.in. „Belle epoque”, „Wojenne dziewczyny”, „Komisarz Alex”, „Niania wielkim mieście”. Prowadzi Fundację Teatr Czwarte Miasto.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński