MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Kapitan Czesław Gogołkiewicz ma swoją tablicę w Alei Żeglarzy w Szczecinie [WIDEO]

Mariusz Parkitny
Mariusz Parkitny
Wideo
od 7 lat
W obecności rodziny, ludzi morza i sympatyków żeglarstwa odsłonięto dziś w Szczecinie tablicę poświęconą kapitanowi Czesławowi Gogołkiewiczowi.

Uroczystość odbyła się na Alei Żeglarzy, czyli na Bulwarze Piastowskim nad Odrą. Odsłonięcia tablicy dokonała synowa kapitana Czesława Gogołkiewicza w asyście kompanii honorowej Politechniki Morskiej, Szczecińskiego Klubu Kapitanów Żeglugi Wielkiej i Szczecińskiego Stowarzyszenia Kapitanów Jachtowych.

Idea powstania tablicy zrodziła się pół roku temu, z inicjatywy kpt.ż.w. Andrzeja Łebińskiego, szkolnego kolegi Czesława Gogołkiewicza, a Klub Kapitanów Żeglugi Wielkiej podjął decyzję o jej stworzeniu. Do współpracy przy realizacji projektu włączył się Klub Kapitanów Jachtowych. Wsparcia udzielił m.in. marszałek województwa Olgierd Geblewicz i prezydent Szczecina Piotr Krzystek.

Sylwetkę i życiorys kapitana przybliżył kapitan jachtowy Tomasz Włoch, prawnik, żeglarz, marynista, shiplover, dziennikarz morski, społecznik, wieloletni pracownik Polskiej Żeglugi Morskiej.

Kapitan jachtowy Gogołkiewicz to wybitny konstruktor jachtów i żeglarza, siedmiokrotny mistrz Polski w żeglarstwie morskim. Przez 13 lat ( w latach 1966 - 1979 ) był kierownikiem biura projektowo-konstrukcyjnego w Morskiej Stoczni Jachtowej im. Leonida Teligi w Szczecinie i głównym projektantem słynnych w tamtym czasie polskich jachtów regatowych. Zginął podczas powrotu z regat OSTAR 80, zmyty na Atlantyku przez sztormową falę z pokładu jachtu Raczyński II.

- Niech ta tablica będzie nie tylko symbolem historii szczecińskiego żeglarstwa, ale również inspiracją dla przyszłych pokoleń - mówił kpt. Włoch.

Czesław Gogołkiewicz urodził się w Toruniu w 1938 roku. Od najmłodszych lat przejawiał zainteresowanie wodą i żaglami. Dorosłe życie spędził na wybrzeżu. Najpierw w Gdańsku, gdzie studiował na Wydziale Budowy Okrętów Politechniki Gdańskiej. Po uzyskaniu dyplomu przeniósł się do Szczecina gdzie rozpoczął pracę w Szczecińskiej Stoczni Jachtowej, później Morskiej Stoczni Jachtowej im.Leonida Teligi. Jako utalentowany konstruktor szybko awansował. Już jako główny konstruktor i kierownik biura projektów brał udział w tworzeniu jachtów, które zapisały się w historii polskiego żeglarstwa i zachwiały prymat wschodniego wybrzeża. Były to jachty „Polonez”, „Spaniel”, „Spaniel II”, „Taurus” czy „Cetus”. Był nie tylko wybitnym teoretykiem sztuki budowy jachtów żaglowych, ale także praktykiem. Posiadał patent Jachtowego Kapitana Żeglugi Wielkiej i był współtwórcą klubu jachtowego „Passat”, działającego przy stoczni jachtowej.

- Chciałbym wtrącić osobistą dygresję. Także byłem członkiem Passata, a pływałem w tym czasie na jachcie Amigo- regatowej wersji Skorpiusa. Kiedyś, w trakcie rozmowy w większym gronie, w której uczestniczył również Czesław, pochwaliłem się zakupem skorupy jachtu Neptun 21, która zgodnie z planami miał być jachtem balastowo - mieczowym. Ponieważ nie byłem zwolennikiem tego typu jachtów poddałem w wątpliwość wykańczanie go w tej wersji. Czesław zadeklarował pomoc i w niedługim czasie bezinteresownie wykonał trzy rysunki: balastu, steru i wzmocnień dna pod balast. Jachcik pływa do dziś dnia ma się dobrze. Z Czesławem nigdy nie żeglowałem, jednak od kolegów którzy z nim pływali nie słyszałem innych opinii niż te mówiące, że był znakomitym pod każdym względem kapitanem - mówił kpt.Włoch.

Oprócz pasji tworzenia nowych typów jednostek żaglowych jego drugą pasją było żeglarstwo regatowe. Na przełomie lat 1978-1979 Czesław Gogołkiewicz podjął się najbardziej niezwykłego zadania w swoim życiu-budowy nowoczesnego jachtu, na zapadłej wsi Wrzawy w okolicach Sandomierza.

- W roku 1978 Polak mieszkający we Francji, Richard Raczyński postanowił wybudować w Polsce jacht i ufundować na nim start polskiemu żeglarzowi w atlantyckich regatach „Ostar 80”. Jego ideą przewodnią było zbudowanie takiej jednostki, która mogłaby konkurować z jednostkami prowadzonymi przez sławę francuskiego żeglarstwa, Eric Tabarly’ego. Kontakty z bracią żeglarską naprowadziły Raczyńskiego na kpt. Gogołkiewicza,któremu zaproponował współpracę. Gogołkiewicz przystał na warunki umowy, a dodatkowym bodźcem była obietnica Raczyńskiego, że to właśnie on będzie prowadził jacht. W Wrzawach wybudowano halę. Niezbędne maszyny i materiały przywoził z Francji Raczyński, a Gogołkiewicz zebrał najlepszych szkutników. Rozpoczęła się półtoraroczna harówka. Mimo, że budowę jachtu starano się trzymać w tajemnicy, coraz więcej się o nim mówiono i pisano. Budowa jachtu za zagraniczne pieniądze szybko stała się nie tylko lokalną, ale też ogólnopolską sensacją, przedsięwzięciem zaczęły interesować się media, władze i organy bezpieczeństwa, a wokół jachtu i jego kapitana zaczęli węszyć przeróżnej maści zawistnicy- mówił kpt. Włoch.

W okolicach, wśród chłopów zaczęły krążyć przeróżne absurdalne plotki chociażby taka, że na budowanym jachcie ma być przemycone pożydowskie złoto. Prokuratura i milicja z Tarnobrzegu zaczęła węszyć sensację. Żeglarze i szkutnicy byli przesłuchiwani, a niektóre gazety zaczęły w sposób nieprzychylny komentować całe przedsięwzięcie. Szczególnie te związane z jedynie słuszną partią tamtego okresu. Taka nagonka, przesłuchania i aresztowania trwały aż do wypłynięcia jachtu ze Szczecina. Pośpiesznie wykańczany Raczyński II z opóźnieniem wypłynął ze Szczecina do Plymouth, ale szczęśliwie i bez przeszkód wystartował w tych prestiżowych regatach. Czesław Gogołkiewicz radził sobie bardzo dobrze, a zbliżając się do wybrzeży Stanów Zjednoczonych miał duże szanse na zajęcie miejsca w czołówce. Niestety kilkadziesiąt mil morskich od mety polski żeglarz zderzył się w gęstej mgle ze statkiem rybackim będącym w trakcie połowy krewetek. Gogołkiewicz wyszedł z opresji bez szwanku, dzięki temu że był w zejściówce, jednak cały pokład został przeorany, a maszt zwalony. Regat oczywiście nie udało się skończyć, a jacht wymagał poważnej naprawy. Postępowanie przed amerykańską Izba Morską wykazało, że 100 % winy leży po stronie amerykańskiego kutra.

Po zakończeniu prac remontowych do Gogołkiewicza dotarły wiadomości z Polski, gdzie zaczęto kolejną nagonkę medialną, tym razem zarzucając mu chęć pozostania w Stanach.

- Żeby uciąć te insynuacje postanowił, mimo pory sztormów na Atlantyku, wyruszyć w drogę powrotną do Europy. Decyzja ta okazała się tragiczna w skutkach. Trafili w sztorm o sile 12 stopni w skali Beauforta. 26 listopada 1980 roku zmyty przez falę został francuski załogant, stojący wówczas za sterem. Jego miejsce zajął Czesław Gogołkiewicz, ale po kilku godzinach i on znalazł się poza jachtem. Akcja ratunkowa prowadzona w tych warunkach nie przyniosła żadnych rezultatów. Pozostali na jachcie żeglarze wezwali na pomoc znajdujący się w pobliżu statek, który podjął załogę na swój pokład. Uszkodzony jacht/urwał się skeg/ został wzięty na hol, ale szybko się z niego zerwał. Ani jachtu, ani zaginionych żeglarzy nigdy nie odnaleziono- mówi kpt. Włoch.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński