Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stocznia jest blisko dna

Redakcja
Prof. Jerzy Wojciech Doerffer od kilkudziesięciu lat jest postacią numer jeden polskiego przemysłu okrętowego. Ma 83 lata. Pracował w Stoczni Gdańskiej, a od 1948 roku na Politechnice Gdańskiej. Dzięki swej wiedzy i doświadczeniu zdobył uznanie gremiów naukowych daleko poza granicami naszego kraju. Pełni zaszczytną funkcję prezesa Forum Okrętowego - "parlamentu” pracodawców polskiego przemysłu okrętowego.
Prof. Jerzy Wojciech Doerffer od kilkudziesięciu lat jest postacią numer jeden polskiego przemysłu okrętowego. Ma 83 lata. Pracował w Stoczni Gdańskiej, a od 1948 roku na Politechnice Gdańskiej. Dzięki swej wiedzy i doświadczeniu zdobył uznanie gremiów naukowych daleko poza granicami naszego kraju. Pełni zaszczytną funkcję prezesa Forum Okrętowego - "parlamentu” pracodawców polskiego przemysłu okrętowego.
Z prof. Jerzym Doerfferem, prezesem Związku Pracodawców "Forum Okrętowe", rozmawia Janusz Zarzycki.

"Głos": Jaka jest obecnie kondycja polskiego przemysłu okrętowego?
Prof. Jerzy Doerffer: W ostatnich 3-4 latach nastąpił znaczny spadek cen statków na rynku światowym. Złożyło się na to wiele przyczyn. Najgłówniejsze z nich to malejące zapotrzebowanie na nowe statki oraz praktyki stosowane przez stocznie dalekowschodnie, którym zarzuca się dumping.
W kraju nałożył się na to wysoki kurs dolara w stosunku do złotego. W efekcie ubiegłoroczne przychody naszych stoczni produkcyjnych są niższe o około 300 mln złotych od przychodów planowanych na podstawie kursu założonego w ustawie budżetowej. Żeby zrekompensować te straty, cena 1 tony statku powinna wzrosnąć. Jest odwrotnie.

* Wszystko to spowodowało, że wokół naszych stoczni znów wytwarza się niezbyt przychylna atmosfera.
- Wszędzie na świecie, przemysł okrętowy ma rangę przemysłu strategicznego. U nas, na początku transformacji ustrojowej, czyli ponad dziesięć lat temu, jeden z ministrów wygłosił tezę, że przemysł okrętowy jest nierentowny i regresyjny. Opinia ta utknęła w mentalności wszystkich polityków, niezależnie od barwy i poglądów. Wystarczy zbieg złych okoliczności zewnętrznych, niepowodzenie wewnętrzne, żeby pogląd ten znów stał się dominujący. Warunki pracy stoczni, jak powiedziałem, pogorszyły się ostatnio, ale nie jest to powód żeby cały przemysł okrętowy odżegnywać od czci i wiary.

* Chwilowe załamanie - powiedział pan profesor. W ubiegły czwartek pracownicy Stoczni Szczecińskiej protestowali przed budynkiem zarządu. W piątek atmosfera była podobna. Jaki wpływ na to wszystko, chodzi teraz o ogólną sytuację naszej stoczni, miały decyzje jej zarządu?
- Stocznia Szczecińska przeżywa trudne chwile z powodu chemikaliowców. Szefom stoczni wydawało się, że mają opanowaną technologię ich budowy. Przekonanie to opierali na tym, że kiedyś budowano tu podobne statki dla Norwegii. Ale było to ponad dwadzieścia lat temu. Efekt jest taki, że pierwszy chemikaliowiec jest przekazywany z rocznym opóźnieniem. Rzutuje to na terminy sprzedaży następnych tego typu jednostek, których w sumie ma być osiem. Dalszą konsekwencją są zatory płatnicze, w tym również brak pieniędzy na wynagrodzenie dla pracowników. Zwiększyły się także zapasy magazynowe.

* Czyja to wina, że tak się stało?
- Odpowiedzialność spada na szefów stoczni, że nie przewidzieli trudności, które się później pojawiły i częściowo również na innych pracowników, że niezbyt staranie przykładali się do pracy. Chodzi głównie o spawaczy.

* Z następnymi chemikaliowcami będzie podobnie?
- Wszystko wskazuje na to, że sytuacja została opanowana. Prezes Krzysztof Piotrowski powiedział w czwartek, że obecnie jest już tylko 2 proc. braków. Należy oczekiwać, że odtąd, a także przy następnych chemikaliowcach, ich ilość będzie się już tylko zmniejszać.

* Jak szerzej można ocenić sytuację Stoczni Szczecińskiej?
- Stocznia znalazła się blisko dna. Wyjdzie z tego, ale na to potrzeba czasu. W maju przekaże armatorowi pierwszy chemikaliowiec i weźmie pieniądze. Drugi jest już w budowie. Oczywiście nie są to jedyne statki tu budowane, ale stanowią jądro prawie wszystkich problemów.

* Czy podejmowanie się budowy tak bardzo skomplikowanych statków nie było dla stoczni zbyt dużym ryzykiem?
- A jakie inne wyjście miała stocznia? Mogła budować kontenerowce, których cena została zaniżona przez stocznie dalekowschodnie do granicy nieosiągalnej przez innych. Pytanie tylko, kto pomógłby wyrównać straty i wspomógł stocznię finansowo.

* Rząd.
- Żaden nasz rząd, a było ich przecież już kilka, nie zrobił nic co zrównałoby szanse naszych stoczni ze stoczniami zagranicznymi. Armator szczeciński - Polska Żegluga Morska - za niedługo, zleci budowę 20 statków stoczni japońskiej. Dlaczego nie szczecińskiej albo gdańskiej? Czy rządzący naszym krajem, choć przez moment, zastanawiali się nad tym?

*Czyli co powinien zrobić rząd dla naszego przemysłu okrętowego?
- Przede wszystkim nie przeszkadzać i usunąć to wszystko, co nie pozwala się stoczniom rozwijać. Jest to ostatnia reduta polskiego przemysłu. W handlu zagranicznym nie ma już innego naszego wyrobu tak dobrego i do tego tak dużego, jak statki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński