Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie wrócił z morza

Krystyna Pohl, 10 października 2003 r.
Mąż zmarł na statku półtora roku temu, a do dziś żona i dzieci nie otrzymały żadnego odszkodowania.
Mąż zmarł na statku półtora roku temu, a do dziś żona i dzieci nie otrzymały żadnego odszkodowania. Andrzej Szkocki
Telefon zadzwonił przed dziesiątą. - Mam dla pani smutną wiadomość - usłyszała w słuchawce. - Bardzo smutną, pani mąż nie żyje. Zmarł na statku wskutek toksycznego zatrucia.

Teresie Kalinowskiej pociemniało w oczach. Przez chwilę siedziała jak skamieniała. Potem wykrzyczała, że to niemożliwe, bo parę dni temu rozmawiała z mężem, dobrze się czuł, za niedługo miał być w domu. Właśnie w Algierii chciał zakończyć półroczny rejs.

Do Kalinowskiej telefonowano z biura greckiego armatora Union Marine w Pireusie. Kobieta, która przekazała tragiczną wiadomość była Polką, pracownicą biura. Zapewniała Kalinowską, że dostanie pieniądze na pogrzeb i szybko otrzyma odszkodowanie.

Od tamtych wydarzeń minęło półtora roku. Fiter Adam Kalinowski (fiter - to na statku człowiek od wszystkiego tzw. złota rączka) na greckim statku "Capetan Michalis" zmarł 25 marca 2002 roku. W miesiąc później w Szczecinie odbył się pogrzeb. Wdowa do tej pory nie otrzymała żadnego odszkodowania.

Ale wtedy Teresa nad tym się nie zastanawiała. Zaprzątała ją jedna myśl - jak powiedzieć dzieciom o śmierci ojca. Córka Kasia za parę tygodni miała zdawać maturę. Tak bardzo przeżyła śmierć ojca, że do egzaminu maturalnego nie przystąpiła. Załamał się też starszy syn Tomek. Teresa od tamtego telefonu cały czas bierze leki uspokajające.

Marzył o pływaniu

Adam Kalinowski pływał dziesięć lat, cały czas na statkach tego samego greckiego armatora Union Marine. Teresa mówi, że mąż zawsze marzył o pływaniu. Zostało mu to po służbie wojskowej w Marynarce Wojennej. Jednakże pracę znalazł w Stoczni Szczecińskiej. Był spawaczem, ale w latach 80. stocznia kiepsko płaciła a Kalinowscy mieli dwójkę dzieci i mieszkali na sublokatorce.

Któregoś razu zobaczył ogłoszenie w gazecie. Grecki armator chciał zatrudnić na statkach polskich marynarzy. Zgłosił się i na początku 1992 popłynął w pierwszy rejs.

- Wrócił zachwycony, bo zobaczył trochę świata i przywiózł przyzwoite pieniądze - wspomina Teresa. - Odkładaliśmy na mieszkanie. Wypływał w kolejne rejsy i wreszcie po piętnastu latach tułania się po sublokatorkach kupiliśmy własne trzy pokoje. Zdążyliśmy je spłacić jeszcze przed jego śmiercią.

Samochodu nie zdążyli. Zabrał go bank, gdy Teresy nie było stać na spłacanie rat. Niewielkie oszczędności topniały błyskawicznie. Kalinowski praktycznie był jedynym żywicielem rodziny. Teresa została zwolniona dwa lata temu w ramach redukcji etatów. Dzieci cały czas pracy szukają.

- Gdyby nie pomoc rodziny, to nie mielibyśmy co jeść, gdyby nie pożyczka życzliwych ludzi, to zostalibyśmy wyeksmitowani z mieszkania - wylicza zrozpaczona kobieta. - Nie mam z czego zapłacić za światło, gaz. Telefon już nam wyłączyli.
Kalinowski nie był też ubezpieczony w ZUS, co pozbawiło rodzinę renty.

- To coraz częściej popełniany błąd przez marynarzy - mówi właściciel jednej z agencji pośredniczących w zatrudnianiu. - Do 1995 roku o pobieranie składek ZUS dbali pośrednicy. Wówczas polscy marynarze i oficerowie płacili je regularnie. Osiem lat temu z agencji zdjęto ten obowiązek pozostawiając go wyjeżdżającym na kontrakty. I efekt jest taki, że teraz wielu marynarzy tych składek nie płaci. A błąd uświadamiają sobie dopiero wtedy gdy dochodzi do wypadku lub tragedii.

Ostatni rejs

Masowiec "Capetan Michalis" z ładunkiem amerykańskiej kukurydzy płynął z Nowego Orleanu do portu Bejaia w Algierii. Na statku oprócz greckich oficerów pracowali Filipińczycy i Ukraińcy. Kalinowski był jedynym Polakiem. Gdy jeszcze statek znajdował się na Morzu Śródziemnym, Kalinowski trymował (przesypywał) w otwartych ładowniach ziarna kukurydzy. Był 30-stopniowy upał. W sobotę fiter poczuł się źle. Skarżył się na bóle głowy i brzucha. Miał wymioty. Dostał jakieś leki, a w poniedziałek już nie żył.

Następnego dnia masowiec zawinął do portu Bejaia w Algierii. 7 kwietnia przeprowadzono sekcję zwłok.

W protokole napisano: "Stwierdza się zespół asfiksji będącej prawdopodobnie bezpośrednią przyczyną śmierci". Potwierdziły to późniejsze badania toksykologiczne. Raport z tych badań Algierczycy przesłali wdowie dopiero tydzień temu.

Asfiksja to zaburzenie lub zatrzymanie procesu oddychania komórkowego wskutek niedoboru tlenu lub nadmiaru dwutlenku węgla.

W przypadku Kalinowskiego początkowo podejrzewano zatrucie oparami preparatu, którym mogły być odkażane ziarna kukurydzy. Po badaniach okazało się, iż ładunek był tak bardzo zapylony, że doszło do zatkania pęcherzyków oskrzeli pyłem.

- Nasza ostatnia rozmowa była z Nowego Orleanu - wspomina wdowa. - Mówił, że ładują kukurydzę, z silosów leci prosto do ładowni, a od pyłu jest aż biało i nie ma czym oddychać. Wtedy bardzo długo rozmawialiśmy, tak jakby czuł, że to ostatni raz.

Odszkodowanie na papierze

Z kontraktu podpisanego przez Kalinowskiego z armatorem Union Marine wynika, że w razie śmierci marynarza jego rodzina powinna otrzymać 60 tys. dolarów odszkodowania plus po 15 tys. dolarów na każde dziecko do 18 roku życia.

- To odszkodowanie powinno być wypłacone w ciągu dwóch, najpóźniej trzech miesięcy od chwili śmierci marynarza - zaznacza kpt. ż. w. Andrzej Jaśkiewicz inspektor ITF (Międzynarodowa Organizacja Transportowców). - Nie była to śmierć samobójcza, nie stwierdzono obecności alkoholu, narkotyków. To co się stało jest klasycznym przykładem wypadku przy pracy. Dostrzegam tu również zaniedbania ze strony kierownictwa statku. A w tej sytuacji rodzina ma prawo ubiegać się także o dodatkowe odszkodowanie.

Natomiast ponadroczne zwlekanie z wypłatą pieniędzy jest wielkim draństwem. Niestety, statek nie był objęty układem ITF, a wdowa dopiero niedawno do nas się zwróciła, ale będziemy starali się jej pomóc.

Na prośbę rodziny nazwisko i imiona zostały zmienione.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński