Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lekceważą mieszkańców

Wioletta Mordasiewicz, 8 września 2006 r.
Są radni, którzy nie przychodzą na dyżury z mieszkańcami. Kamil Borowicz jest wśród czwórki, którawiedzie pod tym względem prym w Stargardzie.
Są radni, którzy nie przychodzą na dyżury z mieszkańcami. Kamil Borowicz jest wśród czwórki, którawiedzie pod tym względem prym w Stargardzie. Wioletta Mordasiewicz
Stargardzcy radni wraz ze zbliżającym się końcem kadencji mają coraz mniejszą ochotę na spotkania z mieszkańcami. Zdarza się, że osoba przychodząca do biura rady z nurtującym go problemem jest zmuszona odejść z kwitkiem. Bo nie ma radnego, który powinien tam być.

Adam Kisio, przewodniczący rady miejskiej w Stargardzie przyznaje, że niektórzy radni lekceważą swoich wyborców i nie pojawiają się na dyżurach. Przyjęto, że radni będą dyżurować w każdy roboczy poniedziałek. Nieraz jednak o wyznaczonej porze żadnego dyżurującego radnego zastać nie można. Tymczasem, zgodnie z podawanym do publicznej wiadomości harmonogramem, powinni być.

Nie było ich

Po przykłady nie trzeba sięgać daleko wstecz. 28 sierpnia w ratuszu mieli stawić się Agnieszka Borowska (PD) i Kamil Borowicz (Samoobrona). Oboje nie przyszli. O ile radna wcześniej poinformowała przewodniczącego o powodach swojej nieobecności, o tyle radny Samoobrony uznał, że robić tego nie musi. Miał pecha, bo mieszkanka nalegała na rozmowę właśnie z nim. Zaczęły się więc gorączkowe poszukiwania dyżuranta, którego w końcu namierzono w biurze zarządu powiatowego Samoobrony. Miał dyżur partyjny.

- Zadzwoniła do mnie naczelnik biura i poinformowała, że przyszła petentka - tłumaczy się K. Borowicz. - Poprosiłem, by ta pani dotarła do biura Samoobrony. Do tego spotkania doszło. Muszę łączyć funkcję polityczną z funkcją radnego, więc teraz będę przyjmował petentów w siedzibie Samoobrony. Bo nie mogę być w dwóch miejscach jednocześnie.

Wyznacznikiem frekwencji na dyżurach może być rejestr przyjęć interesantów. Analizując wpisy rajców, pierwsze dwa lata kadencji prezentują się całkiem nieźle. Notatki są prowadzone skrupulatnie, a przy każdej z nich widnieją podpisy radnych. To jedyny ślad, świadczący o ich obecności na dyżurach. Im jednak koniec kadencji bliższy, tym rejestr wpisów jest coraz uboższy. Przeanalizowaliśmy pod tym względem drugą połowę kadencji. W rejestrze aż 3 wpisów brakuje radnemu Grzegorzowi Chełmińskiemu (PiS) i Agnieszce Borowskiej (PO).

- Nieprawdą jest, że nie chodzę na dyżury - broni się G. Chełmiński. - Raz tylko nie byłem i to z ważnych przyczyn. No, góra dwa razy. Możliwe, że zapomniałem o wpisaniu się w zeszyt. Ale nieobecności nadrobiłem w pierwszym roku kadencji. Pełniłem wtedy dyżur co tydzień. Ale zainteresowanie było słabe i z tego zrezygnowałem.

W dzienniku przyjęć interesantów dwóch wpisów brakuje Kazimierzowi Wąsatemu (PiS).

- Raz się spóźniłem na dyżur, a dwa razy nie byłem - przyznaje się radny. - Moja ostatnia nieobecność była spowodowana tym, że uczestniczyłem w Tour de Pologne. Ale uważam, że za nieobecność na tych dyżurach, radnym powinno się potrącać część diety.

Radnym Mariuszowi Nosalowi, Ryszardowi Wierzbickiemu oraz Sebsatianowi Szwajlikowi (wszyscy z Lewicy Razem) brakuje po dwa wpisy. Zapewniają jednak, że to przeoczenie.

- Nie zdarzyło mi się, żebym nie był na dyżurze - zapewnia ten ostatni. - Zawsze pełnię go z radnym Nosalem. Ale możliwe, że się nie wpisałem do zeszytu. Chyba lepszym rozwiązaniem byłaby lista obecności, tak jak jest na sesji.

Jest jeszcze grupa radnych, u których brakuje jednego wpisu. Rekordzistą jest radny Kamil Borowicz. Od stycznia 2005 roku do dziś w książce dyżurów brakuje aż 4 jego wpisów. A w roku 2004 nie ma ani jednego. Były tylko na początku kadencji.

- Biorąc pod uwagę 4 minione lata z ręką na sercu mogę powiedzieć, że na dyżurze nie byłem 2-3 razy - zapewnia K. Borowicz. - A notatek w dzienniku dyżurów nie robię, bo założyłem, że skoro nie ma interesantów, to takie wpisy tracą sens.

Tłumaczą się za innych

Absencja radnych na dyżurach może tym bardziej dziwić, że godzinny dyżur przypada na każdego radnego mniej więcej raz na pół roku. Każdy radny sam wybiera datę dyżuru z miesięcznym wyprzedzeniem. O ile nieobecność na sesjach wiąże się z utratą części diety, o tyle nieobecność na dyżurze nie niesie za sobą żadnych konsekwencji finansowych. Za poświęcenie czasu interesantom nie przysługuje też dieta. I być może są to przyczyny nieobecności radnych na dyżurach.

- Przewodniczący nie ma możliwości nałożenia kary na radnego, który nie przyszedł na dyżur - zdaje się żałować Adam Kisio. - Głupio się czujemy, kiedy mieszkańcy przychodzą na dyżur, a radnego nie ma. Bardzo mi przykro, że zarówno ja, jak i pracownicy biura rady miejskiej muszą się tłumaczyć za kogoś. Ale konsekwencją takiego lekceważenia ludzi na pewno będą kartki wyborców.

Niektórzy radni nie przychodzą nie tylko na dyżury z mieszkańcami. Zdarza się, że opuszczają posiedzenia komisji, a także sesje rady miejskiej. Ale wtedy przynajmniej mają kary. Za jedną nieobecność jest im potrącana 25 proc. diety.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński