Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kilka dni z życia pogorzelca

Mariusz Pakitny
Swoje rzeczy do domu przy ul. Arkońskiej pani Edyta przyniosła w siedmiu torbach. Jednak większa część ubrań zgniła.
Swoje rzeczy do domu przy ul. Arkońskiej pani Edyta przyniosła w siedmiu torbach. Jednak większa część ubrań zgniła. Marcin Bielecki
Gdy tak stałam i patrzyłam jak pali się moje mieszkanie ogarnęło mnie dziwne uczucie. Nie była to złość czy rozpacz. To był żal. Tak wielki, że nie pozwalał mi się nawet rozpłakać. Żal, że znowu dostałam w kość od życia.

Ale teraz już wiem, że właśnie dlatego poradzę sobie poradzę - mówi Edyta Frej, której mieszkanie było jednym z trzech, które 16 stycznia strawił ogień gdy na poddaszu budynku przy ul. Ku Słońcu w Szczecinie wybuch pożar. Straciła w nim cały dorobek swojego życia.

ONA

Pani Edyta jest młodą pielęgniarką. Pracuje w przychodni. W zawodzie jest już o dziesięciu lat. Jak wiele kobiet samotnie wychowuje dwoje małych dzieci.
Gdy wybuchł pożar pani Edyta była w pracy. Zadzwoniła do niej sąsiadka. W tym czasie dzieci, Ola i Kuba byli w przedszkolu.
-Początkowo się przeraziłam, ale pomyślałam sobie, że to może nic poważnego. - wspomina. - Zostałam w pracy do końca.
Początkowo nie informowała rodziców o tragedii. Nie chciała ich denerwować. Tyle jej ostatnio pomagali.
-Nie układa mi się w życiu od jakiegoś czasu. Rodzice to jedyne osoby na których mogę polegać. Nie chciałam ich dodatkowo martwić.
Gdy komunikaty o pożarze były coraz bardziej dramatyczne postanowiła, że dzieci pojadą do dziadków. Z przedszkola odebrała je zaprzyjaźniona nauczycielka.
Była godz. 18.30 gdy pani Edyta zjawiła się przed klatką swojego domu. Przed palącym się budynkiem stało kilka jednostek straży pożarnej, policja, ewakuowani mieszkańcy i wielu przypadkowych gapiów.
-To był koszmarny widok- wspomina. - Nie można było wejść do środka. Strażacy bardzo długo nie mogli ugasić tlącego się ognia.
Pamięta, że przed blokiem stała do północy.
-Obserwowałam jak płonie cały dorobek mojego życia. A ja nic nie mogłam zrobić.
Noc spędziła u przyjaciółki.

Ogień strawił dorobek życia pani Edyty i pozostałych pogorzelców.
(fot. Marcin Bielecki)

OGIEŃ

Policja i straż bardzo szybko ustaliła przyczyny pożaru. Wywołali go robotnicy, którzy w tym dniu montowali instalacje gazową. Przy użyciu palnika acetylenowego łączyli rury, które następnie wkładali między ścianki działowe wypełnione słomą. Rozgrzane do czerwoności rury spowodowały zapalenie się słomy. Do dzisiaj nie wiadomo dlaczego robotnicy pracowali tego dnia na klatce w bloku przy ul. Ku Słońcu 10 w Szczecinie. Administrator budynku zapewnia, że nie zlecał w środę żadnych prac remontowych. Także żaden lokatorów nie przyznaje się, aby wynajmował ekipę remontową. W tej sprawie trwa policyjne śledztwo. Przesłuchano już właściciela firmy remontowej i robotników.

CZWARTEK

Tego dnia Edyta Frej nie poszła do pracy. Na dyżurze zastąpiły ją koleżanki. Przed południem przyjechała na zgliszcza. Była tam pierwsza z lokatorów. Policjanci pozwolili jej wejść na chwilę do budynku. Ze względów bezpieczeństwa musiała założyć kask.
-Gdy zobaczyłam w jakim stanie jest mieszkanie, nie wytrzymałam. Zaczęłam płakać - opowiada.
Mieszkanie było spalone i zalane wodą, w pokoju zawalił się strop. Wszystko przesiąkło zapachem spalenizny. Większość sprzętów nadawała się na śmietnik. Zalane były książki, podłogi. Policjanci pozwolili jej wziąć tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Wzięła kilka ubrań dla dzieci, ich paszporty i ładowarkę do telefonu. Zauważyła, że pokoju brakuje kilku rzeczy. Nie było m.in. walkmena oraz srebrnej biżuterii, którą zostawiła na wierzchu. Nie chce jednak nikogo oskarżać.
Być może biżuteria była w gruzach, gdy zawalił się strop. Nie wiem. To nie jest takie ważne - mówi.
Biżuteria zniknęła także kilku jaj sąsiadkom. Trzy z nich złożyły zawiadomienia o kradzieży na policji. I w tej sprawie też trwa śledztwo.
Po południu przyjechali rodzice pani Edyty. Pomogli jej w wyprowadzce. Wszystko zmieściło się siedmiu torbach. Potem została tylko jedna. Reszta rzeczy nie nadawała się do użytku - gniły.
-Ale klocki ocalały - cieszy się siedmioletni Kuba, syn pani Edyty.

DOM ZASTĘPCZY

Po południu władze Szczecina ogłosiły, że do dyspozycji pogorzelców oddają budynek przy ul. Arkońskiej. Wcześniej mieścił się tam hotel dla aktorów, obecnie schronisko dla bezdomnych.
-Pogorzelcy będą mieli osobne wejścia, własne pokoje z łazienką - tłumaczył Zbigniew Szober, kierownik schroniska. - Zrobimy co w naszej mocy, aby czuli się tu dobrze.
Pani Edyta pierwsza pojechała na ul. Arkońską.
-Chciałam zapewnić sobie i dzieciom jakiś dach nad głową. Udało się. Warunki są tu całkiem znośne. Da się żyć.
Pokoje dla pogorzelców nie są duże, ale zadbane i czyste. We wtorek pani Edyta zaczęła remont w swoim pokoju.
Pierwszą noc na Arkońskiej pani Edyta spędziła dopiero z soboty na niedzielę. Wcześniej nocowała u przyjaciółki i rodziców.
-Przez pierwsze dni po pożarze nie chciałam być sama. Teraz czuję się silniejsza. Powoli staję na własnych nogach.
W poniedziałek poszła do pracy. We wtorek odebrała dzieci od rodziców i po raz pierwszy pokazała im gdzie będą teraz mieszkać.
-Jest fajnie - mówią Ola i Kuba. - A po remoncie wrócimy do naszego domu.
W trójkę musieli pomieścić się na jednym tapczanie.
-Poradzimy sobie - mówią zgodnie.

POMOC

Już w dzień pożaru pogorzelcy otrzymali pierwszą pomoc. Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie zorganizował ciepłe posiłki i zapomogi. Pracownicy socjalni pełnili dyżury przychodni przy ul. Ku Słońcu.
W spalonym bloku, większość lokatorów stanowią pielęgniarki. Ich koleżanki ze związków zawodowych rozpoczęły zbieranie darów dla pogorzelców. Utworzono specjalne konta, na które można wpłacać pieniądze. W szpitalu klinicznym na Pomorzanach przygotowano pomieszczenie, w którym pogorzelcy mogą składać uratowany z pożaru dobytek. Pomorska Akademia Medyczna udostępniła swój akademik na ich potrzeby. Zamieszkało tam 12 rodzin.
-Rozmiar pomocy kompletnie mnie zaskoczył - mówi pani Edyta. - Moje koleżanki okazały się prawdziwymi przyjaciółkami. Oddawały mi nawet swój obiad.
W pracy podchodzili do niej nieznani ludzie i ofiarowali pomoc. Przynosili pieniądze, proponowali meble, tapczany.
-Jestem tym wszystkim ludziom bardzo wdzięczna. To budujące, wiedzieć, że w razie potrzeby można na nich liczyć.

REMONT

Dzisiaj jeszcze nie wiadomo jak długo potrwa remont budynku przy ul. Ku Słońcu. N ekspertyzy budowlane trzeba poczekać jeszcze dwa tygodnie. Zdaniem fachowców remont potrwa co najmniej pół roku. Blok był ubezpieczony. Ubezpieczyciel zaoferował daleko idącą pomoc.
- Lokatorzy na pewno wrócą do swoich mieszkań - zapewnia Grażyna Zawistowicz, prezes spółdzielni "Ku Słońcu".

MUSI BYĆ DOBRZE

Siedzimy z Edytą Frej i jej dziećmi. Od pożaru minął tydzień. Rodzice pomagają jej urządzić nowe lokum.
- Nie wiadomo, kiedy wrócimy na stare śmieci. Trzeba się więc tu jakoś urządzić - mówi pani Edyta.
Od życzliwych ludzi dostała szafę i tapczan. W pokoju stoi duży piec. Jest ciepło. Dzieci na pewno nie zmarzną.
Pani Edyta uśmiecha się.
- Chyba jednak jestem optymistką. Nie ma co rozpaczać. Życie dość często mnie doświadczało. Chyba dlatego jestem silna. Muszę być. Mam dla kogo żyć -mówi.
Gdy pytam ją, czy czegoś potrzebuje, kręci głową.
- Nie. Mam rodziców i przyjaciół. Oni zrobili już dla mnie bardzo dużo. Inni są w gorszej sytuacji. Bardziej potrzebują pomocy.
Po pokoju biegaj dzieci. Mama wytłumaczyła im, co stało się z mieszkaniem. Wiedzą, że tam wrócą.
- Mamo czy przed snem agamy w Piotrusia. Tak jak zawsze - pyta Kuba.
- - Tak synku. Ale najpierw musisz umyć zęby.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński