Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jeden z najstarszych klubów w Polsce działa w Szczecinie. Odbyło się tu kilka tysięcy imprez

Małgorzata Klimczak
Małgorzata Klimczak
Od czterdziestu tworzy bluesowe klimaty na mapie Szczecina. Epicentrum jego działalności jest Free Blues Club, w którym stworzył miejsce dla wielbicieli prawdziwego rocka. Dziś Andrzej Malcherek opowiada o tym z dumą i radością.

Jesteśmy we Free Blues Clubie, legendarnym miejscu, któremu stuknęła już trzydziestka.

- Tak, dokładnie 22 października 2022 roku. Za nami szczęśliwie kilka tysięcy imprez!

Jak ten lokal wyglądał na początku?

- Od 1986 roku mieliśmy próby z Free Blues Band w klubie Trans, w pomieszczeniu w którym dzisiaj istnieje Free Blues Club. Wtedy to miejsce nazywano plakaciarnią. Jak wskazuje sama nazwa, robiono tutaj plakaty i afisze, także propagandowe, a my w nim mieliśmy wydzielone pomieszczenie - 3x6 metrów - oddzielone drewnianymi panelami, wygłuszone opakowaniami po jajkach. Pozostała część to była jedna wielka graciarnia. Przez 4 lata robiliśmy tutaj próby, ale brakowało nam jednak lokalnego miejsca do występów, a także trudno było podążać za swoimi idolami muzycznymi po całym świecie, więc jednym z moich pomysłów było to, żeby ich zapraszać do nas. Tak się narodził pomysł klubu. Na początku lat 90. zacząłem budowę tego klubu.

Wcześniej, w 1979 r. powstał zespół Free Blues Band. Ale nie tylko wy tutaj występowaliście, ale wielkie gwiazdy, które zapraszaliście.

- Pierwszych gości zapraszałem dzięki znajomościom nawiązanym na różnych festiwalach bluesowych od lat 80., gdzie zespół Free Blues Band występował i niejednokrotnie dzierżył palmę pierwszeństwa. Klub był od początku zbudowany z myślą o koncertach i muzycy to doceniali. Przekazywano sobie, że u nas można grać, że jest profesjonalnie i tak powoli kształtowała się fama naszego klubu. Muzycy tu bardzo chętnie zaczęli przyjeżdżać. I to wszystko bez komórek i internetu (uśmiech).

ZOBACZ TEŻ:

W latach 80. i 90. mieliśmy zespół Free Blues Band, After Blues, czy to tworzyło jakąś bluesową markę markę miasta?

- Podejrzewam, że tak i nadal tworzy. Bardzo mocną i wyraźną. My gramy zupełnie inaczej niż tak zwany śląski blues z charakterystycznym uderzeniem... No, chyba że pójdziemy w stronę SBB, to już zupełnie inny klimat. Natomiast my stanowiliśmy inną odmianę muzycznego podejścia do grania bluesa. Jest tylko kilku wykonawców, którzy grają korzennego bluesa, a pozostali grają muzykę, która jest mieszanką różnych stylów – na bazie bluesa - tak jak w naszym przypadku.

A pan jak szukał swoich muzycznych korzeni?

- Początki są w ciemnościach. Zaczęło się na wykopkach, czyli pracy społecznej młodzieży szkolnej na rzecz okolicznych PGR-ów. Z nudów trochę przygrywałem tam na gitarze. Zespoły, których wtedy słuchałem, to przede wszystkim Colosseum. Później miałem okazję i zaszczyt się z nimi poznać i z częścią tego zespołu odbyłem wspólną trasę po Polsce w 2004 roku. Kolejny artysta, którego słuchałem to Jimi Hendrix, zachwycało mnie wykonawstwo i świeżość jego grania. James Brown, trochę Creem Erica Claptona, tego typu rzeczy. Ale interesowały mnie też bardziej niszowe rzeczy typu James Blood Ulmer , J .Scofield, Atomic Rooster czy Dave Matthews Band, a także Steve Ray Vaughan i Johny Winter. Jeżeli chodzi o polskie korzenie, to SBB. Mimo zacięcia art. prog. rockowego zawsze jednak mieli zabarwienie bluesowe.

Kiedy zagrało po raz pierwszy Free Blues Band?

- Zespół zawiązał się w Listopadzie 1979 roku. Pierwszy koncert był w 1980 roku w sali gimnastycznej IV LO Szczecinie. Mam ten koncert nagrany na kasecie - już minęło 42 lata i działa ! Marian, mój brat, grał na zmianę na basie i na harmonijce ustnej, ja na gitarze, Waldek Grzeszczuk na perkusji i Dariusz Szczepański, który mieszka w tej chwili w Australii, na basie i śpiewał. Zagraliśmy między innymi słynny utwór pt. „ Łomasyla bejbe” (uśmiech).

Jak ta muzyka była wtedy przyjmowana? W Polsce to był czas opóźnionego lekko punk rocka?

- Z nagrań wynika, że bardzo żywiołowo. My graliśmy ostro bluesa, rythm & bluesa i trendami się nie przejmowaliśmy. I nie przejmujemy dotąd.

Myślał pan wtedy o zawodowym uprawianiu muzyki?

- Jeżeli ma pani przez to na myśli zarobkowe uprawianie muzyki dla przeżycia – to nie. Jeśli miałbym grać, aby z tego żyć, to lepiej, żebym zajął się czymś innym. Wiadomo, że jak wpadnie jakaś kasa z koncertu, to jest bardzo miło, ale to nie jest głównym celem, dla którego gram. Zawodowy artysta muzyk to dla mnie trochę oksymoron. Muzyka - jej wyjątkowość - polega na niematerialnym istnieniu, a to wg mnie wymaga odpowiedniego do niej podejścia i traktowania, dbałości o detale, czyli artyzmu. Moim zdaniem zajmowanie się wykonywaniem muzyki jedynie dla pieniędzy niszczy ten artyzm. Ten nasz muzyczny kanał jest cały czas otwarty, połączony z duszą, służy do komunikacji emocjonalnej, trzeba uważać, co się słucha. Mówię o ideałach - ale dla nich się żyje (uśmiech).

To jak pan sobie wtedy wyobrażał swoją przyszłość?

- Chciałem skończyć liceum, zdać maturę skończyć studia, założyć firmę, studio nagraniowe i zajmować się muzyką. Z maturą było dosyć trudno ze względu na to, że byłem ścigany przez SB za swoje poglądy. Uniemożliwili mi zdanie matury w pierwszym terminie. Szukałem studiów, które oscylowały też wokół moich zainteresowań starą amerykańską motoryzacją, więc wybrałem budowę maszyn na Politechnice Szczecińskiej. Studia wtedy były też bardzo dobrą tarczą ochronną przeciw dwuletniemu pobytowi w armii. Klub był konsekwencją rozpoczęcia działalności gospodarczej.

Zakładając klub planował pan, że zaprosi tu muzyków, których od lat pan podziwiał?

- No jasne. To wszystko działa na zasadzie samospełniającej się przepowiedni. Skoro udało się zaprosić śp. Wojtka Karolaka z zespołem, to dlaczego nie może zagrać ktoś inny. Zadziałała poczta pantoflowa i artyści chętnie do nas przyjeżdżali. Już szósty raz zagra dla nas Scott Henderson, najlepszy jazz rockowy gitarzysta świata, to chyba dobrze świadczy o naszym klubie.

Jakie to uczucie poznać swoich idoli na żywo?

- Moje doświadczenie jest takie – im wyżej, tym normalniej. Oni są naprawdę normalni. Chcą mieć święty spokój i w miłej atmosferze przekazać swoje emocje. Skupiają się na tym, co robią, a nie na tym, jaki ma być hotel czy kanapki w garderobie. Poza tym to bardzo miłe porozmawiać z niektórymi, którzy mieli bezpośredni kontakt np. z Hendrixem, Jamesem Brownem, Stevem Ray Vaughanem.

Jeden z najstarszych klubów w Polsce działa w Szczecinie. Odbyło się tu kilka tysięcy imprez

Jest jakieś wydarzenie, które wspomina pan szczególnie?

- Ian Paice, perkusista Deep Purple. Gra w najgłośniejszym zespole świata i trochę się obawialiśmy, że na naszej scenie nas rozniesie, a okazuje się, że gra bardzo delikatnie, bardzo z wyczuciem. Okazuje się, że można wykonywać muzykę hardrockową na totalnych wyżynach grając w taki sposób jak on. Przed koncertem ktoś z publiczności zapytał go: „Ian, powiedz, ile godzin dziennie ćwiczysz?”. A on zapytał: „Ale po co?”. „No, żeby być lepszym.”. Na co Ian: „Ale od kogo?”. To było bardzo zabawne. Jak przyjechał John Mayall, bardzo chwalił zrobiony przez moją małżonkę tort bezowy z malinami.

A z kim się grało na scenie szczególnie wyjątkowo?

- Moi goście wiedzą, że gram na gitarze i udzielam się na scenie, więc często spontanicznie zapraszają mnie na scenę. Ja oczywiście nie odmawiam, bo to jedyna okazja, żeby spróbować. Miło wspominam Freda Wesleya, grającego na puzonie w Jamesem Brownem. Opowieści o tym, co się działo u Jamesa Browna na próbach to niesamowite sprawy. Koncert z Ianem Paicem z Deep Purple, to też można zaliczyć do odciskających piętno.

Mówimy cały czas o tych, którzy od lat są na scenie. Jakie podejście do muzyki mają ci najmłodsi?

- Młody blusująco-rockowy Szczecin ma się bardzo dobrze ! Widać na cotygodniowych jam session w klubie. Jeszcze droga długa, ale pozytywne „skażenie” nastąpiło :-) W tej chwili internet umożliwia zapoznanie się z muzyką praktycznie wszystkich, których zarejestrowano na jakimś nośniku począwszy od XIX wieku. Można zobaczyć także jak czarna - bluesowa - muzyka zaczęła kiełkować i przeobrażać się. Prześledzić stare koncerty. Jest z czego się uczyć. Jest kilka kapel, które próbują grać w tamtym klimacie, ale wydaje mi się, że większość goni za kliknięciami w internecie i to jest dla wielu wyznacznik ich wartości. Nagrywanie głupich filmików, w których ktoś opowiada, że coś zagrał 900 razy na minutę. Myślę, że w muzyce nie o to chodzi. Czy blues i rythm and blues zaginie? Nie ma szans. Dowodem na to jest między innymi to, że w tym roku wszystkie tzw. gwiazdy prezentujące „krocze na scenie”, typu Beyonce czy Jennifer Lopez, dostały po nosie, ponieważ Bonnie Raitt dostała teraz Grammy 2023 ! Wspaniała piosenkarka, która całe życie bluesuje. Jest nadzieja, że tak źle nie będzie.

Wniosek jest taki, że to, co autentyczne, zawsze przetrwa. W muzyce ma to szczególne znaczenie.

- Tak mi się wydaje, w muzyce na pewno. Z mojego klubowego doświadczenia widziałem nie raz, kiedy artyści z duszą przemieniają się na scenie wysyłając super fluidy, a kiedy nie. Tak się też niekiedy zdarza.

To jak kształtować gust młodych?

- Nie trzeba go kształtować, tylko dać przykład. Chodzi mi o kształtowanie w sensie szkolnego nauczania. Pokazywać, jakie zasadzki muzyczne na nas czekają. Jakie są główne powody tworzenia tych dźwiękowych dziwadeł...
Wystarczy odwiedzić „popularne” centra handlowe i posłuchać muzyki stworzonej przez sztuczną inteligencję lub tzw marketowej, to rodzi się pytanie, czemu nikt nie protestuje przed tym, ile muzycznych śmieci można jeszcze wtłoczyć nam do głowy. Niestety, ten dźwiękowy śmietnik wpływa na nas. Nieświadomie zaczynamy wyszukiwać czegoś podobnego, rośnie nam próg tolerancji, a niektórzy utożsamiają się z tym. Straszne.

ZOBACZ TEŻ:

Ale już w przedszkolach dzieci się bawią przy disco polo.

- Bo tak jest najłatwiej. Szybko wpada w ucho, jest lekkie, łatwe, można tym zająć dzieci. A wystarczy trzylatkowi postawić magnetofon kasetowy i puścić mu Atomic Rooster albo Colosseum.

Ale takie dziecko pójdzie do przedszkola, a tam koledzy słuchają czego innego.

- To jest sprawdzian, ciągła gra. To jest też kwestia zrozumienia, o co w ogóle chodzi w życiu. Jeżeli ktoś wyda super teledysk, w którym z nakładkami na piersi na pół metra na tle jakiegoś ociekającego krwią i palącego się krzyża wbitego w kark konającego byka, i doda ze dwa niemowlęta z urwanymi rękoma, to będzie miało oglądalność 3 miliardów w ciągu dwóch dni. Jeśli ktoś z tego powodu staje się słynny, to niewiele już można zmienić, ale zawsze można skonfrontować to ze śpiewem ptaków. I tę różnicę pokazać.

Ale pan chyba ma zasługi w kształtowaniu gustu muzycznego w tym mieście, bo frekwencja w klubie dopisuje i są tacy, którzy regularnie tu przychodzą.

- Bardzo się cieszę z tego powodu, ale myślę, że to nie jest do końca moja zasługa, tylko zasługa artystów, których staram się tutaj zaprosić. Staram się pokazywać w klubie to, co mnie interesuje.

Jakie macie relacje ze swoimi stałymi bywalcami? Są tacy, którzy opowiadają, co u nich słychać?

- Bardzo przyjacielskie. Jest parę takich osób. Mam zdjęcie z drugiego dnia otwarcia klubu i kilka osób z tego zdjęcia do dzisiaj przychodzi. Rozmawiamy też na temat repertuaru, jego ocenie i oczekiwaniach.

Są takie projekty, które chciałby pan zorganizować w najbliższym czasie?

- Z Free Blues Band pracujemy nad nagraniem płyty, która dość długo się rodzi ze względu na ograniczony dostęp do osób rozumiejących inaczej perkusję. Na palcach jednej ręki można policzyć bębniarzy, którzy rozumieją, jak tę specyficzną muzykę grać. Ale spokojnie, nagramy to w końcu. Mam też parę projektów kogo jeszcze zaprosić do klubu, ale niektóre z nich są dosyć kosztowne, więc czasami sprawy się rozbijają o kwestie finansowe. Nie chciałbym też zdradzać szczegółów, ale czeka nas parę niespodzianek.

Ogólnie czuje się pan spełniony w życiu.

- Tak. Super żona grająca w mojej kapeli na Hammondach, śpiewające i grające dzieci też się rozwijają muzycznie i życiowo. Tu polecam odwiedzić stronę mojej córki 'TAMALCHEREK” Czasami spieramy się o detale w sztuce życia, ale w muzyce zawsze chodzi o emocje (uśmiech).

Andrzej Malcherek

Muzyk, założyciel, wraz z bratem Marianem, zespołu Free Blues Band, który wystąpił i zwyciężył na większości rockowych i bluesowych festiwali, jakie organizowano w Polsce. Można wymienić choćby Przystanek Woodstock, Rawa Blues, Blues nad Pilawą, Baltic Blues, FAMA. Gospodarz szczecińskiego Free Blues Clubu, gdzie wystąpiło wielu gości z zagranicy, m. in.:IanPaice (Deep Purple), Pat Metheny, John Mayall, Johnny Winter, John Scofield, Hiram Bullock, Dave Weckl, Dennis Chambers, Mike Stern, Scott Henderson i inni.

od 12 lat
Wideo

echodnia.eu Świętokrzyskie tulipany

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński