Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia Pomorza. Zapomniany ostatni partyzant. Zginął nad Odrą

Marek Rudnicki
Marek Rudnicki
Zdjęcie zrobione prawdopodobnie podczas ślubu Bronisława Zientali.
Zdjęcie zrobione prawdopodobnie podczas ślubu Bronisława Zientali. Fot. z arch. domowego Ilony Ligockiej
Por. Bronisław Zientala, spadochroniarz i oficer do zadań specjalnych wywiadu 120 sekcji bezpieczeństwa przy II Korpusie na Zachodzie. Pseudonim „Dąb”, „Zawadzki”, „Groźny”. Odznaczony m.in. krzyżem Virtuti Militari. Zabity w Szczecinie.

Urząd Bezpieczeństwa 13 lutego 1948 r. utworzył specjalną grupę do rozpracowania osób, które służyły w Brygadzie Świętokrzyskiej. Akcji nadano kryptonim „Zdrajca”.

Por. Bronisław Ziental (tak naprawdę nie wiadomo, jaki posiadał stopień, gdyż w aktach UB podawane są różne) w lipcu 1944 r. objął w Brygadzie Świętokrzyskiej Narodowych Sił Zbrojnych funkcję łącznika pomiędzy dowódcą brygady „Bohunem” a przedstawicielem rządu londyńskiego na kraj płk. Borynosławskim. Stał się więc jednym z głównych celów poszukiwań.
Został ujęty w zasadzce w Szczecinie na placu Sprzymierzonych, gdy szedł na spotkanie. Wsypał go „Malinowski”, taksówkarz, konfident UB.

Siostra Zientali, Janina Prosnak, odwiedziła w 1951 r. areszt śledczy przy ul. Kaszubskiej w Szczecinie, gdzie trzymano jej brata. Naczelnik aresztu Zygmunt Domański powiedział jej, że „więzień Zientala nagle zachorował i zmarł”.
W tym czasie już nie żył. Rozstrzelano go 30 lub 31 stycznia 1951 r. Plutonem egzekucyjnym dowodził ppor. Józef Kula. Pod wyrokiem podpisał się kpt. Stanisław Longchszpa i prokurator wojskowy mjr Bolesław Hesch. Bronisława Zientali bronili adwokaci Tadeusz Temicki, Tadeusz Nawrot i Zygmunt Rozemski.

Historia por. Zientali przypomina skrzyżowanie fikcyjnych przygód Jamesa Bonda i bohatera filmu „Pułkownik Kwiatkowski” oraz realnych działań płk. Ryszarda Kuklińskiego.

Jego życie mogłoby stać się kanwą niejednego filmu przygodowo-szpiegowskiego. W jednej publikacji nie sposób przedstawić nawet części bogatego życiorysu. Niestety, do dziś nie został do końca poznany. Badania nadal prowadzą IPN w Poznaniu i Szczecinie.

Nadal też jego rodzina walczy o rehabilitację, nie zgadzając się z bulwersującym wyrokiem szczecińskiego wymiaru sprawiedliwości w 1993 r. Na rozprawie 2 października z 15 punktów oskarżenia stalinowskiego sędziego szczeciński sąd w wolnej już Polsce utrzymał w mocy aż trzy z nich. W tym

– kuriozum – ten, w którym oskarżono Zientalę o konszachty z nieznanym pułkownikiem z ambasady amerykańskiej. W uzasadnieniu napisano:

– „Czyn został popełniony w interesie obcego Państwa, godząc tym samym w interes Państwa Polskiego, jako takiego i niezależnie od jego ustroju politycznego i społecznego”.

W obecnych aktach IPN rzuca się w oczy, że od lat pięćdziesiątych zostały zdekompletowane. Kto w nich szperał? Co było w nich takiego, że różni oficerowie milicji i służb bezpieczeństwa ciągle je przeglądali?

26 maja 1950 r., a więc jeszcze w okresie przesłuchań Zientali, jego akta zostały utajnione na wniosek funkcjonariusza Urzędu Bezpieczeństwa, ppor. Jana Stachowiaka. Opatrzył je znamiennym wpisem:

– „Mogą zostać ujawnione okoliczności, których zachowanie w tajemnicy jest niezbędne ze względu na bezpieczeństwo państwa”.

Możemy tylko przypuszczać. Może powodem było to, że pracował jako kurier Delegatury Rządu na Kraj, dostarczając m.in. informacje dla oddziałów AK m.in. „Nurta”, „Wilka” i „Groźnego”, że ściśle współpracował z pułkownikiem Janem Sowińskim, oficerem wywiadu władz emigracyjnych oraz na Zachodzie z gen. Zygmuntem Szyszko-Boguszem, zastępcą gen. Władysława Andersa.

A może groźniejszy dla ówczesnych decydentów był fakt, że okpił cały system bezpieczeństwa sowieckiego, pracując pod fałszywymi nazwiskami m.in. jako oficer w Komendzie Głównej Milicji w Warszawie, jako komendant w Komendzie Miejskiej MO we Wrocławiu i jako szef finasów w komendzie w Świnoujściu. Z każdej z nich po czasie znikał z rozpracowaną strukturą organizacyjną i całą kasą komend.

Być może najgroźniejsze jednak były zdobywane przez niego dowody malwersacji popełnianych przez ówczesnych, wysoko postawionych urzędników i funkcjonariuszy, którzy po latach pełnili wysokie stanowiska w państwie. Czy strach przed ujawnieniem prywatnych tajemnic dygnitarzy był główną przyczyną późniejszego wyroku sądowego?

Ostentacyjnie nosił mundur majora LWP uważając, że „pod latarnią jest najciemniej”. Janina Prosnak (siostra):

– Powtarzałam mu wielokrotnie: Nie noś tego munduru, ale on twierdził, że właśnie w mundurze wojskowym jest najbardziej bezpieczny.

Kilka razy wpadł w ręce UB, ale zawsze uciekał. Udawało się to do czasu aresztowania w Szczecinie. Tu też spróbował wymknąć się z aresztu śledczego przy ulicy Małopolskiej.

Tym razem nie powiodło się. W odwecie za próbę ucieczki funkcjonariusze skatowali go taboretami i grubymi kołkami.
Współwięźniowie, widząc wrzucaną do celi bezwładną, oblaną krwią postać, przypuszczali, że Zientala już nie żyje. Wspominali:
– „To ciało przypominało jeden wielki, krwawy ochłap mięsa”.

Podczas przesłuchań nie zdradził ani jednego człowieka. Sypał wprawdzie nazwiskami, ale jak później ze złością stwierdzali śledczy, wszystkie zostały wymyślone. Mówił za to chętnie o „szemranych” interesach najważniejszych wówczas ludzi socjalistycznej władzy. Te zeznania też wyparowały z akt.

Uważnie przeglądałem w IPN 5 tomów akt plus dodatkowe 3 teczki. Wcześniej zaś przed ponad 20 laty. Różnica ogromna.
Pierwsze, co rzuciło się w oczy, to przybyłe przez lata, dokładne, grube akta wszystkich współpracowników por. Zientali.

Natomiast teczka dotycząca jego samego pocieniała, wyraźnie wybrakowana, złożona głównie z różnych kopii materiałów pisanych na bibułkach i przebitkach, nieuporządkowana i tylko z wycinkami z zeznań. Te ostatnie wydarte z większej całości i – co ważne – mimo że podpisane przez Zientalę, to pisane dwoma różnymi charakterami pisma.

Wszystko precyzyjnie ułożone tak, by czytający odniósł wrażenie, że Ziental był zwykłym bandytą.

Kto zdekompletował dokumenty?

W akcie oskarżenia z 1950 r. postawiono Zientali 15 zarzutów podpisanych przez ppłk. E. Kotonę z Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Za każdy został skazany. Dwa razy na wyrok śmierci, na dożywotnie więzienie oraz na 81 lat więzienia.

Nie sposób pokazać sylwetki Zientali ze względu na ograniczoną formę artykułu. Uczyńmy to na przykładzie spreparowanego oskarżenia o morderstwo oraz wymyślonego trupa.

Ów ponoć uśmiercony, to członek oddziału, Zdzisław Szamkszta. Zientala miał go zabić razem ze swoim najbliższym współpracownikiem, Franciszkiem Tucholskim (tylko na nich obu, z całego oddziału, wydano wyrok śmierci) za kradzież organizacyjnych pieniędzy.

Zeznania Zientali i Tucholskiego nasuwają wątpliwości. Czytając je, odnosi się wrażenie, że były pisane pod dyktando według jednego wzoru. W jednych dokumentach znajdujemy wyrwany z całości urywek z zeznań Zientali. Zaprzecza w nich, że nic nie wie o żadnym mordzie. W innym – że wszystko bierze na siebie. W kolejnym – już Tucholskiego – który również dziwi się, że funkcjonariusze UB posądzają go o jakieś morderstwo.

Jeszcze dziwniejsze są dokumenty tego niby mordu, które wcale nie są dokumentami. To zaledwie trzy papierki (w obecnie zachowanych teczkach nie pozostał po nich żaden ślad, choć w latach osiemdziesiątych istniały).

Pierwszy ze śladów to protokół oględzin zwłok, na którym widnieje jedynie podpis lekarza „A. Nieczajew”.

Ze wspomnień jego syna, Aleksandra, wynika, że ojciec był niezwykle skrupulatny, coś więc tu się nie zgadza. Z obdukcji zwłok wynika, że nieznany mężczyzna został zabity jednym strzałem. Z późniejszych protokołów przesłuchań Zientali i Tucholskiego wynika natmiast, że do Szamkszty oddano dwa strzały. Tam, gdzie powinien widnieć podpis sędziego, prokuratora i protokolanta, są puste miejsca.

W rubryce świadków wstawiono nazwisko milicjanta Mariana Żebrowskiego i komendanta posterunku MO w Dąbiu Mariana Świątka. Dołączono dwa rysunki ciała bez żadnej adnotacji. I co w tym przypadku znamienne – na jednym widnieje rysunek zwłok mężczyzny, a na drugim – kobiety.

Z innych dokumentów wynika, że trup był bezimienny, a dopiero później dodano mu nazwisko Szamkszty. Nie został nawet sfotografowany, co zawsze w takich przypadkach czyniono. Nie wiadomo też, gdyż tego nie odnotowano, gdzie został znaleziony i kiedy.

– Zgodność zeznań Zientali i Tucholskiego budzi wątpliwość co do ich autentyczności – uważa mecenas Artur Frey, który jako pierwszy przed laty analizował akta, gdy były jeszcze pełne. – Zarzuty morderstwa są tak niewiarygodne, że po prostu niemożliwe. Mówiąc wprost – ordynarnie przyłatano Zientali i Tucholskiemu jakiegoś trupa. Był potrzebny, więc go znaleźli. Potrzebowano oskarżenia o zabójstwo, więc je spreparowali. A że nieudolnie, to nie ważne, bo przecież mieli za sobą „swój” sąd i „swoich” prokuratorów.

A co z zamordowanym ponoć Zdzisławem Szamksztą? Prawdopodobnie został dużo wcześniej przerzucony przez Zientalę na Zachód.

Kilka nieznanych faktów :

W obecnych aktach nie ma nic na temat akcji i samodzielnej brygady kieleckiej kpt. „Szarego”, z którym blisko współpracował Zientala. W 1945 roku brygada odbiła z rąk UB ponad 700 więźniów.

Po śladach kolejnej sprawy znajdują się w aktach jedynie strzępy. Dotyczą przesłuchania przez UB „obywatela Mikołaja Kin”. Zeznał on, że w maju 1949 r. Marian Szuliński dyrektor firmy Ciech w Szczecinie zwierzył mu się, że jego ojciec, Kin Aleksy, zostanie przerzucony przez granicę i załatwia mu to Feliks Hilary. Zamieszany w tę sprawę miał być adwokat o nazwisku Sergot. Przerzutem zajmowała się prawdopodobnie grupa por. Zientali.

Inny ślad to odręczne, niepodpisane nazwiskiem zapiski jakiegoś agenta z 1948 r. Wynika z nich, że Zientala po przyjeździe do Szczecina poznał Jana Koreckiego. Namawiał on Zientalę i Tucholskiego na zlikwidowanie niejakiego Eksztajna, prezesa związku zawodowego transportowców w Szczecinie, „a to dlatego, że dąży on do założenia spółdzielni”.
Zientala kategorycznie odmówił.

W akcie oskarżenia podpułkownik E. Kotone, szef Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Szczecinie, tak uzasadniał wyrok (zachowana pisownia):

– „Doniosłe przeobrażenia, jakie się obecnie dokonują w naszym kraju – budowa zrębów socjalizmu, wywołują wściekłość i wzmagają opór międzynarodowego kapitalizmu. (...) Niejednokrotnie stwierdzonym zostało, że walką reakcji polegająca na organizowaniu band terrorystyczno-rabunkowych dokonujących napadów rabunkowych (...) kierują zagraniczne ośrodki andersowskie za pośrednictwem tkwiących jeszcze w podziemiu kierowniczych elementów n.s.z.

-towskich i a.k.-owskich, że członkowie band terrorystycznych (...) rekrutują się z członków b."N.S.Z.” i „A.K.”. o zbrodniczej robocie prowadzonej przez reakcje na odcinku wiejskim, robocie obliczonej na zahamowanie rozwoju polski o ustroju sprawiedliwości społecznej, świadczy najdobitniej działalność bandy terrorystyczno-rabunkowej zorganizowanej i kierowanej przez Zientalę.

Życiorys według akt bezpieki: Część historii życia por. Zientali odtworzył Rafał Sierchuła z IPN w Poznaniu.

Zientala wstąpił do oddziału partyzanckiego AK „Marcina” (Marcina Tarchalskiego) we Włoszczowie w marcu 1944 r.
Gdzie służył wcześniej, nie wiadomo. Wkrótce go opuścił, ponieważ „Marcin” – jak zapisano w aktach Urzędu Bezpieczeństwa – „współpracował z obszarnikami wymierzając chłostę chłopom”.

– Oddział „Marcina” w większości składał się z żołnierzy chłopskich i zajmował się przede wszystkim obroną ludności cywilnej – nie zgadza się z tą oceną Rafał Sierchuła. – To było zaplecze aprowizacyjne, którego należało bronić przed niemieckimi represjami i bandami rabunkowymi. Trudno więc dać wiarę w zmyśloną historię o obszarnikach i chłostach, która znalazła się w zeznaniach Zientali.

W Małogoszczy dołączył do oddziału partyzanckiego NSZ „Bema” (Stanisława Grabdy).

Przyjął pseudonim „Dąb” i został drużynowym. Z Małogoszczy oddział udał się w Opatowskie. Tam 9 czerwca 1944 r. brał udział w koncentracji oddziałów NSZ w miejscowości Mirogonowice pod dowództwem mjr. „Kazimierza” (Eugeniusza Krenera).
Do wybuchu Powstania Warszawskiego pełnił funkcję łącznika między oddziałami partyzanckimi Kielecczyzny a siłami zbrojnymi na Zachodzie. Na czym polegały, nie wiadomo. Ten fakt sugeruje, że Zientala nie był tuzinkowym partyzantem. Świadczy o tym m.in. jedna z notatek w aktach, dotycząca znacznie późniejszego okresu. Według niej Zientala w 1949 r. przyjął koło wsi, w której mieszkała jego matka, zrzut 6 spadochroniarzy. Zrzut był bardzo ważny, bo przyjechał na jego odbiór sam płk Jan Sowiński, oficer wywiadu władz emigracyjnych na kraj.

We wrześniu 1944 przydzielono go do Brygady Świętokrzyskiej do 4. kompanii por. „Boba” Edmunda Bobrowskiego, z której „zdezerterował” (adnotacja UB) 28 listopada 1944 r. Ta notatka o dezercji jest też mało wiarygodna. Wcześniej, 26 lipca 1944 r., został ranny pod Olesznem podczas walki z oddziałami SS. Przewieziono go do szpitala polowego oddziału AK „Marcina” w Krogulcu. Rafał Sierpuch cytuje wspomnienia innego partyzanta, Roberta Ćwikło: – Wracając, zatrzymujemy się w szpitalu, gdzie leżą nasi ranni koledzy. Widok jest przygnębiający. Dwie sanitariuszki krzątają się przy rannych, zmieniając przesiąknięte krwią opatrunki.

Po wykurowaniu, Zientala wrócił do Brygady Świętokrzyskiej, co przy dezercji byłoby niemożliwe. 10 listopada 1944 r. otrzymał Krzyż Walecznych.

Wspólnie z brygadą wyruszył na Zachód, ku wojskom alianckim. W marcu 1945 jako dowódca drużyny uczestniczył w kursie dla rekrutów. Podczas postoju Brygady w Rozstani odkomenderowany został na kurs specjalny dla ochotników do lotów. Po jego ukończeniu, pozostał w brygadzie. Razem z nią walczył pod Holiszowem. Przedostał się do amerykańskiej strefy okupacyjnej. Po rozbrojeniu Brygady jako żołnierz kompanii wartowniczej, trafił do Bawarii, ale wkrótce ponownie był w kraju. Czy wrócił jako kurier czy wywiadowca? Ten okres Rafał Sierpuch tak opisuje: – „Według zeznań Zientala na rozkaz WiN, a konkretnie por. „Janka” (NN) prawie cały 1945 r. spędził jako magazynier Komendy Wojewódzkiej MO we Wrocławiu. W grudniu 1945 na jego rozkaz udał się do Ankony. Przez Czechosłowację, Austrię przedostał się do Włoch. Tam przekazał tajne meldunki wywiadowcze gen. Zygmuntowi Bohusz-Szyszko. Po wypełnieniu misji udał się pod Norymbergę, do kompanii wartowniczych. Objął tam funkcję dowódcy plutonu w Kompanii 4100. Z rozkazu płk. „Bohuna” w maju 1946 wyruszył jako jeniec AK z Powstania Warszawskiego do Polski z zadaniem nawiązania kontaktów z oddziałem „Szarego” w Kielcach. W maju 1946 związał się na krótko z oddziałem Stanisława Kapelusza. W lipcu 1946 po raz kolejny przybył do Norymbergi i znów pełni funkcję dowódcy plutonu w kompanii wartowniczej. Powrócił do Polski w grudniu 1946 r. jako Bronisław Dąbek. Ujawnił się 27 lutego 1947 r. PUBP we Włoszczowej. W styczniu 1949 r. zorganizował grupę zbrojną – Polskie Katolickie Siły Zbrojne. Organizacja działała na terenie woj. kieleckiego. W maju 1949 r. był już w Szczecinie, aby tu zorganizować kanał przerzutowy na Zachód. I tu został ujęty, a następnie zamordowany.

Post scriptum. Większość informacji o por. Bronisławie Zientali funkcjonariusze szczecińskiego WUBP uzyskali w trakcie brutalnych przesłuchań. Mogą być nie do końca prawdziwe. Część informacji udostępnił mi Rafał Sierchuła z OBEP IPN Poznań, który badał akta WUBP w Kielcach, za co serdecznie dziękuję.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Historia Pomorza. Zapomniany ostatni partyzant. Zginął nad Odrą - Głos Koszaliński

Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński