Pani Joanna postanowiła nagłośnić sprawę, bo nie podoba się jej, jak potraktowało ją pogotowie. Przypomina sobie o tym za każdym razem, kiedy patrzy na swego półtorarocznego synka. Chłopiec nadal choruje, choć czuje się lepiej.
A jednak pogotowie
W niedzielę chłopiec dostał gorączki. Pani Joanna próbowała ją obniżyć lekami. Godziny mijały, ale nie było widać poprawy.
- Około godz. 19.30 przestraszyłam się i zadzwoniłam po pogotowie. Pani, która odebrała mój telefon, powiedziała, że pogotowie nie jeździ do gorączek, że jest od tego lekarz dyżurny w przychodni - mówi nasza czytelniczka.- Podała mi numer, więc zadzwoniłam i rozmawiałam z lekarzem. Ten postanowił wezwać pogotowie.
Dzieciak nie kontaktował
- Moje dziecko zasypiało. Miało gorączkę ponad 40 stopni - relacjonuje pani Joanna.
Kolejny telefon na pogotowie i pytanie, kiedy przyjedzie karetka.
- Dyspozytorka powiedziała, że nie wie, bo jeszcze nie wyjechała - mówi nasza Czytelniczka. - Potem usłyszałam, że musi wrócić karetka.
Słowa pani Joanny potwierdza jej znajoma, pani Małgorzata, która tego dnia odwiedziła z mężem państwa Piłatów.
- Dzieciak nie kontaktował, a pomoc nie przyjeżdżała - mówi pani Małgorzata.
Kolejny telefon na pogotowie i zapewnienie, że karetka będzie za... 30 minut. Pani Joanna nie wytrzymała. Nakrzyczała na dyspozytorkę.
- Przecież oni są od tego, żeby ludzi ratować. Liczy się każda minuta. Moje dziecko zaczęło wymiotować... Bardzo się bałam - mówi nasza Czytelniczka.
Oglądali mecz
Pogotowie przyjechało po godzinie.
- Pani doktor z pogotowia stwierdziła u synka ropną anginę. Sama widziała, że dziecko źle wyglądało - mówi pani Joanna. - Ratownik nie bardzo zaś interesował się synkiem. Patrzył we włączony telewizor. Właśnie trwał mecz.
- Jak to zobaczyłam, wyszłam z mieszkania, żeby czegoś nie powiedzieć - dodaje pani Małgorzata.- Zamiast ratować dzieciaka oglądali mecz.
Bez limitu czasowego
Monika Bąk z Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego twierdzi, że w tym przypadku karetka mogła przyjechać nawet po półtorej godzinie od wezwania.
- Wyjazd zgłosił nam lekarz rodzinny. Po prostu jemu nie chciało się wyjechać, więc zapłacił za wyjazd nam. Ten wyjazd był realizowany jako podstawowa opieka zdrowotna, a na nią nie ma limitu czasowego - mówi Monika Bąk. - To nie był nagły przypadek.
Przedstawicielka WSPR zaprzecza, by ostatnie mecze zakłócały pracę ratowników.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?