Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czekała godzinę na pogotowie

Anna Miszczyk
- W niedzielę synek miał 40 stopni gorączki. Wymiotował. Był w ciężkim stanie. A gdyby coś mu się stało? - pyta pani Joanna. - Dzwoniłam po karetkę kilka razy. Bez skutku. Dla nich nie liczyło się moje dziecko.
- W niedzielę synek miał 40 stopni gorączki. Wymiotował. Był w ciężkim stanie. A gdyby coś mu się stało? - pyta pani Joanna. - Dzwoniłam po karetkę kilka razy. Bez skutku. Dla nich nie liczyło się moje dziecko. Andrzej Szkocki
Joanna Piłat czekała godzinę, aż do jej chorego dziecka przyjedzie pogotowie. Miała pecha, bo w tym czasie zaczynał się mecz Polska- Niemcy.

Pani Joanna postanowiła nagłośnić sprawę, bo nie podoba się jej, jak potraktowało ją pogotowie. Przypomina sobie o tym za każdym razem, kiedy patrzy na swego półtorarocznego synka. Chłopiec nadal choruje, choć czuje się lepiej.

A jednak pogotowie

W niedzielę chłopiec dostał gorączki. Pani Joanna próbowała ją obniżyć lekami. Godziny mijały, ale nie było widać poprawy.

- Około godz. 19.30 przestraszyłam się i zadzwoniłam po pogotowie. Pani, która odebrała mój telefon, powiedziała, że pogotowie nie jeździ do gorączek, że jest od tego lekarz dyżurny w przychodni - mówi nasza czytelniczka.- Podała mi numer, więc zadzwoniłam i rozmawiałam z lekarzem. Ten postanowił wezwać pogotowie.

Dzieciak nie kontaktował

- Moje dziecko zasypiało. Miało gorączkę ponad 40 stopni - relacjonuje pani Joanna.
Kolejny telefon na pogotowie i pytanie, kiedy przyjedzie karetka.

- Dyspozytorka powiedziała, że nie wie, bo jeszcze nie wyjechała - mówi nasza Czytelniczka. - Potem usłyszałam, że musi wrócić karetka.

Słowa pani Joanny potwierdza jej znajoma, pani Małgorzata, która tego dnia odwiedziła z mężem państwa Piłatów.

- Dzieciak nie kontaktował, a pomoc nie przyjeżdżała - mówi pani Małgorzata.
Kolejny telefon na pogotowie i zapewnienie, że karetka będzie za... 30 minut. Pani Joanna nie wytrzymała. Nakrzyczała na dyspozytorkę.

- Przecież oni są od tego, żeby ludzi ratować. Liczy się każda minuta. Moje dziecko zaczęło wymiotować... Bardzo się bałam - mówi nasza Czytelniczka.

Oglądali mecz

Pogotowie przyjechało po godzinie.
- Pani doktor z pogotowia stwierdziła u synka ropną anginę. Sama widziała, że dziecko źle wyglądało - mówi pani Joanna. - Ratownik nie bardzo zaś interesował się synkiem. Patrzył we włączony telewizor. Właśnie trwał mecz.

- Jak to zobaczyłam, wyszłam z mieszkania, żeby czegoś nie powiedzieć - dodaje pani Małgorzata.- Zamiast ratować dzieciaka oglądali mecz.

Bez limitu czasowego

Monika Bąk z Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego twierdzi, że w tym przypadku karetka mogła przyjechać nawet po półtorej godzinie od wezwania.

- Wyjazd zgłosił nam lekarz rodzinny. Po prostu jemu nie chciało się wyjechać, więc zapłacił za wyjazd nam. Ten wyjazd był realizowany jako podstawowa opieka zdrowotna, a na nią nie ma limitu czasowego - mówi Monika Bąk. - To nie był nagły przypadek.

Przedstawicielka WSPR zaprzecza, by ostatnie mecze zakłócały pracę ratowników.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński