Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chorobę PSC - ratunek w przeszczepie

Magdalena Olechnowicz
Michał Zakrzewski ze swoimi synkami, 2,5-letnim Adasiem i rocznym Maksymilianem.
Michał Zakrzewski ze swoimi synkami, 2,5-letnim Adasiem i rocznym Maksymilianem.
Żółta skóra i białka, ciągłe zmęczenie, krwawienia z przewodu pokarmowego - tak się wszystko zaczęło.

Później było tylko gorzej. Aż do przeszczepu. Dziś mężczyzna odzyskuje już siły, cieszy się rodziną i tęskni za pracą.

Był bardzo aktywny

Słupczanin Michał Zakrzewski prowadził zawsze bardzo aktywny tryb życia. Na co dzień jest nauczycielem wychowania fizycznego, w weekendy jeździł z młodzieżą na najróżniejsze zawody i turnieje. Oprócz tego sam trenował unihokeja i koszykówkę.

- Przeżyłem dramat, gdy stopniowo musiałem ze wszystkiego rezygnować. Najpierw z koszykówki, potem z unihokeja, na końcu z pracy - mówi. - Najgorsze było, gdy nie mogłem już podnosić syna.

Początkowe podejrzenia wskazywały na żółtaczkę - wyraźnie żółta skóra, żółte białka.

- Kolor nasilał się po imprezach towarzyskich, na których zjadłem coś tłustego lub wypiłem alkohol - opowiada pan Michał.

Swoje pierwsze kroki mężczyzna skierował do lekarza rodzinnego. Ten zlecił odpowiednie badania. Wyniki były bardzo złe. Pan Michał trafił na oddział zakaźny słupskiego szpitala. Po trzech tygodniach wyszedł. Bez trafnej diagnozy.

- Od znajomej dowiedziałem się o bardzo dobrym specjaliście z Wrocławia. Zapisałem się do niego na prywatną wizytę. On, gdy zobaczył moje wyniki i mnie samego, od razu wiedział, że to musi być coś poważniejszego niż żółtaczka. Kazał się zgłosić na oddział do kliniki Akademii Medycznej. Tam spędziłem dwa tygodnie.

Na dawcę czekał pół roku

Okazało się, że ma PSC, czyli pierwotne stwardniające zapalenie dróg żółciowych. Jedynym ratunkiem miał być dla niego przeszczep. Profesor z Wrocławia skierował go do kliniki w Szczecinie.

- Powiedziano mi, że to niezwykle rzadka choroba, która atakuje młodych mężczyzn. Jej przyczyny są dotychczas nieznane - mówi Zakrzewski.

Choroba powoduje marskość wątroby, a ta pociąga za sobą kolejne schorzenia, takie jak żylaki przełyku, krwawienia.

- Dowiedziałem się, że konieczny jest przeszczep. Czekałem na niego pół roku. To nie jest długo - mówi Zakrzewski.

Pierwszy alarm na przeszczep był fałszywy.

- Pojechałem do szpitala w Szczecinie, ale okazało się, że wątroba jednak nie nadawała się do przeszczepu. Wykryto jakieś włókniaki na niej - wspomina pan Michał.

Drugi telefon był już właściwy. To był 20 sierpnia. Operacja zaczęła się o północy.

- Byłem zaskoczony, gdy obudziłem się dopiero o godzinie 14. Tyle trwała operacja - mówi Zakrzewski.

O dawcy nic nie wie.

- Lekarzy nigdy o tym nie mówią. Ale mam takie poczucie, że teraz to ja muszę coś dla kogoś zrobić - mówi.

Po przeszczepie pan Michał czuje się jak nowo narodzony.

- Odzyskuję siły. Na razie wykorzystuję je na zabawę z dziećmi. Tęsknię za pracą i mam nadzieję, że od drugiego półrocza wrócę do niej. Ale idealnie nigdy nie będzie. Do końca życia pozostanę na lekach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński