Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

„Chodzi o to, żeby się nie bać” – Adrianna Szymańska śpiewa Korę w Teatrze Polskim w Szczecinie

Anna Brüske-Szypowska / Magazyn Trendy
Plakat autorstwa Sarah Wiśniewska, portret archiwum własne
Z aktorką Teatru Polskiego spotykam się na chwilę przed premierą spektaklu „Kora – dziecko słońca”, opartego na historii muzycznej legendy. Konwencjonalne pytania o to, jak zmierzyć się z tak potężną postacią, prowadzą nas do rozmowy o byciu i niebyciu: kobietą, matką, artystką, człowiekiem – tu i teraz. O tym, jak nie być, żeby być.

Trzeba sporej odwagi, by wyjść na scenę z piosenkami Kory…

- Paradoksalnie to ja nigdy nie byłam wielką fanką Kory. Dopiero po jej śmierci zetknęłam się jakoś bardziej z jej twórczością. Dostrzegłam, że to materiał z ogromnym artystycznym potencjałem. Tym bardziej, gdy jako tzw. aktorce śpiewającej, bliższa jest mi piosenka aktorska niż musical. Było to jeszcze w pandemii więc trochę wszystko trwało, ale udało się i wzeszło to nasze słońce. Mówię nasze, bo kierownictwo muzyczne objął Krzysiu Baranowski, który stworzył oryginalne aranże, zaś reżyserią zajął się sam dyrektor Adam Opatowicz, czyli specjalista od teatralnej metafizyki. A ta wydobywa się nam w tym spektaklu z każdej strony. Bo i projekcje
filmowe, które do przedstawienia zrobił Michał Materna tworzą wyjątkowy klimat.

Biorąc na warsztat Korę mierzysz się z mitem wciąż żywym w ludzkiej pamięci. Boisz się odbioru publiczności?

- Obawiałabym się wyłącznie porównań. Dlatego, z założenia nie podrabiam Kory w żadnym aspekcie. Ani wokalnie, ani ekspresyjnie, ani też nie upodabniam się do niej wizualnie. Wierzę, że na spektakl przyjdą nie tylko jej oddani fani, ale i ludzie, którzy albo nie znają jej twórczości tak szczegółowo, albo nie znają jej w ogóle. Tym wszystkim widzom chcielibyśmy opowiedzieć historię człowieka, od narodzin, przez etapy życia, w których wybrzmiewa miłość i duchowość, aż po jego koniec.

A na tym końcu, z czym chciałabyś by wyszła publiczność?

- Historia zamknięta w 15 piosenkach, które wybraliśmy jest intensywna, wymagająca, momentami przerażająca. Chciałabym, żeby jednak po tym wszystkim, widzowie wyszli z lekkim, nostalgicznym uśmiechem na twarzy. W poczuciu, że zawsze jest nadzieja, a gdzieś tam za horyzontem wstaje nowy dzień.

Kora żyła w niełatwych czasach, jej twórczość pomagała wielu osobom w zmaganiach z tamtą rzeczywistością. Do końca swojego życia była zaangażowana w sprawy społeczne i polityczne. Krytykowała papieża za stosunek do mniejszości seksualnych. Ją samą z kościołem łączyła trauma molestowania seksualnego w dzieciństwie. Teksty, w których o tym śpiewała dziś są chyba bardziej aktualne niż kiedykolwiek wcześniej...

- Nie wiem, czy są bardziej aktualne. Myślę, że aktualne tak samo, tylko mówi się o tym więcej i głośniej. Natomiast, od kiedy ja jestem matką moja wrażliwość totalnie ewoluowała. Patrzę na świat także oczami dziecka. To, co się dzieje odbieram podwójnie - na poziomie dorosłego i dziecka, z którym współodczuwam. Więc, gdy wydarza się coś strasznego, i mówię tu o dzieciach w ogóle, to cierpię jako matka i jako to dziecko, które jest we mnie. Myślę, że każda mama rozumie tu o czym mówię.

„Zabawa w chowanego” (Kora w utworze opowiada o molestowaniu – przyp. red.) jest dla ciebie najtrudniejszym utworem w spektaklu?

- Każdy utwór na swój sposób jest wyzwaniem. Piosenki, które wybrzmiewają na początku wysoko podnoszą emocjonalną poprzeczkę. W nich mieści się trudne dzieciństwo i traumy, które przecież rzutowały potem na całe życie Kory. Na depresję, na postawę wobec świata, budowanie relacji, szukanie miłości. Ale równie ogromny ładunek emocjonalny ma dla mnie piosenka, którą kończy się spektakl, czyli „Krakowski spleen”.

Dlaczego?

- Bo ten utwór razem ze swoim ciężarem, powinien nieść także nadzieję. Są takie momenty w życiu, gdy znajdujemy się w jakimś miejscu, w którym nie chcemy być. I, aby być gdzieś indziej, dotrzeć dalej, musimy przez coś przejść. Ten czas potrzebny na przejście jest właśnie tym ciężarem, który zostawiamy za sobą - mając nadzieję, że tam, gdzie dotrzemy będzie lepiej. Ale wracając do bardziej przyziemnych wyzwań, to naprawdę nie spodziewałam się, że tyle energii pochłonie warstwa tekstowa. W tekstach Kory każde słowo ma tak ogromne znaczenie. Nie możesz zmienić absolutnie nic we frazie, bo stracisz wydźwięk. No i praca jeden na jeden z reżyserem-dyrektorem jest zupełnie inna od tej, gdy zaangażowany jest większy zespół. Obawiałam się tego trochę. A on mi w pełni zaufał, co jest dla mnie niezwykle ważne. Myślę, że byłoby takie dla każdego aktora.

Kora wielokrotnie podkreślała, że największą wartość stanowi dla niej wolność. A dla ciebie?

- Rodzina i dom. Poukładałam sobie w głowie co jest najważniejsze, ważne i mniej ważne. I to, co robię zawodowo, mimo że uwielbiam, nie jest najważniejsze. Co wcale nie znaczy, że nie mierzę się z wyrzutami sumienia, gdy np. ze względu na wieczorny spektakl nie mogę wieczorem usypiać mojego synka. Ale też nie uczę się tekstów w domu, bo jest to przestrzeń zarezerwowana dla rodziny, a nie pracy. Nie jestem typem aktorki, która żyje postacią, zabiera ją ze sobą do domu. I nie spalam się na scenie.

To znaczy?

- Jan Peszek dał mi kiedyś cenną radę. Miałam bardzo wymagający monolog, w którym płakałam na scenie. Jan uświadomił mi, że jeżeli tylko ma się opanowaną technikę, to trzeba z niej korzystać i taką poważną scenę płaczu rozegrać technicznie. To oznacza, by grać prawdziwą emocją, a nie być w tej emocji. To widzami ma tzw. tąpnąć, a nie mną. Jakbym za każdym razem, jak to w metodzie Stanisławskiego, wchodziła w emocje przywołując jakieś swoje traumatyczne przeżycia, to bym zwariowała.

To, o czym mówisz dziś się nazwa work-life balance.

- Ale dom - metaforycznie - zabieram ze sobą do pracy. Oczywiście, gdy mam rolę do zagrania przełączam się w tryb profesjonalnego skupienia. Ale, z tyłu głowy, cały czas w tle pracuje aplikacja o nazwie mama. Pod kątem takiego świadomego macierzyństwa znajduję z Korą podobieństwo. Ją tak bardzo zachwycała dziecięcą niewinnością. Dużo mówiła o tym, jakie to ważne, by dawać swojemu dziecku uwagę i mieć dla niego czas, bo to tworzy silny fundament, z którym potem ono idzie w świat.

A jest coś, z czym trudno byłoby ci się z Korą zgodzić?

- Ogromnie mnie uderzyło to, co Kora mówiła o miłości. Że miłość jest aspołeczna, bo wymusza bycie z jednym człowiekiem. Pewnie będąc młodszą bym się z tym nie zgodziła. Dziś, mając bagaż życiowych doświadczeń rozumiem. Ta świadomość z jednej strony przeraża, ale z drugiej dodaje otuchy.

Na Korę choroba nowotworowa spadła z ogromną siłą. W jednym z ostatnich wywiadów wyznała, że za mało korzystała z życia. To częste refleksje ludzi, którzy zbliżają się do tego, co nieuchronne. Ty przeszłaś udar, który mógł zakończyć karierę, życie...

- To przewartościowuje wszystko. Gdy słyszę, jak ktoś mówi o „problemach”, to wysyłam go na onkologię, pełną dzieci i młodych ludzi, by tam te swoje problemy zrewidował. Ja, gdyby nie szybka reakcja bliskich i natychmiastowa pomoc na pewno nie byłabym dziś w tym miejscu i nie wiem, czy w ogóle bym była. I zgadzam się z Korą, że za mało z życia korzystamy. Myślę też, że za mało odpoczywamy i poddajemy siebie samych zbyt dużej presji. Nie odpuszczamy sami sobie. Cały czas musimy być super, nawet jak wcale nie jest super. Też taka byłam. A dziś daję sobie przyzwolenie na tzw. gorszy czas, na niebycie, na nieudawanie. Na próbowanie ze świadomością, że jak się nie uda to mnie to nie definiuje. Nauczyłam się tego także poprzez terapię, układając sobie w głowie różne rzeczy, które mnie spotkały. To nie tylko udar sprzed kilku lat, ale i rozwód, który w tej chwili wywołuje gwałtowne zmiany w moim życiu.

Czekasz na wiatr co rozgoni…?

- Jeszcze pół roku temu nie byłam tym tytułowym dzieckiem słońca. Bliżej mi było do dziecka mroku. I chyba ta Kora, która cały czas była gdzieś obok, dała mi siłę i spokój. Bo jestem pewna, że gdyby była tu dziś ze mną, na ziemi to dałaby mi wsparcie i powiedziała żebym się nie bała. Więc się nie boję. Mam taki apel, żeby się nie bać życia, doceniać to, co się ma i tak po prostu, bezinteresownie uśmiechać się do ludzi.

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński