Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Znowu on, czyli Ziobro. Niestrudzony rywal Morawieckiego

Witold Głowacki
Ziobrze marzy się kompletnie inny styl rządzenia niż Morawieckiemu
Ziobrze marzy się kompletnie inny styl rządzenia niż Morawieckiemu Adam Guz
Ludzie związani z Mateuszem Morawieckim przy kolejnych kryzysowych okazjach wzdychają „znowu on”. I wskazują na Zbigniewa Ziobrę.

Choć właśnie minął rok od momentu, w którym Mateusz Morawiecki został premierem, ani nad kancelarią premiera, ani nad siedzibą PiS z tej okazji nie rozbłysły fajerwerki. Nic dziwnego. Jak tu puszczać sztuczne ognie, skoro właśnie trzeba gasić kolejny całkiem prawdziwy pożar? I jak świętować rocznicę razem z zadowolonym z siebie podpalaczem? Zamiast imprezy trzeba było urządzać spektakl z wnioskiem o wotum zaufania, co zresztą pasuje do dotychczasowego wymuszonego stylu rządów Morawieckiego. Ten rok to przecież niemal nieustanne pasmo mniej lub bardziej udanych prób zarządzania kolejnymi kryzysami. W tle większości z nich stoi zaś jedna i ta sama osoba - główny rywal Morawieckiego od momentu powstania rządu Beaty Szydło - minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro.

- O tym, że musi dojść do przesilenia, to mówiłem panu w październiku, po sytuacji z taś-mami z premierem. Teraz mogę tylko to powtórzyć, z pełną świadomością, że minęły dwa miesiące, a przesilenia nadal nie widać - mówi mi dobrze poinformowany polityk Zjednoczonej Prawicy. Dodajmy, że od października było już kilka nowych okazji do powtarzania tych słów. Ludzie związani z Mateuszem Morawieckim przy kolejnych kryzysowych okazjach od dawna powtarzają: „znowu on” - wskazując na ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę.

Rywalizacja toczy się na wielu poziomach. Zacznijmy od tego generalnego. Między Morawieckim i Ziobrą widzimy spór o sam sposób rządzenia - o strategię przeprowadzenia PiS i Zjednoczonej Prawicy do następnych wyborów parlamentarnych. De facto - to spór o przyszłość polskiej prawicy, o to, w jakim kierunku będzie zmierzać Prawo i Sprawiedliwość.

Morawiecki zaczynał premierowanie od planów wygaszania najostrzejszych konfliktów w kraju. Miał łagodzić spór z Unią Europejską, poprawiać wizerunek Polski na świecie. Miał pozyskiwać dla PiS wyborców centrowych, spełnić marzenie Kaczyńskiego o nowej klasie średniej. Miał rozpocząć epokę „rządów ciepłej wody w kranie” w wersji PiS-owskiej. Kto wie, może marzyła mu się nawet PiS--owska wersja „polityki miłości”.

Ziobro zupełnie przeciwnie. Chciał ściągać cugle, przejmować kontrolę nad kolejnymi instytucjami, nie oglądając się na polityczne koszty. Chciał wrócić do konferencji prasowych w stylu tych z epoki 2005-2007, chciał chwalić się zatrzymaniami i uderzeniami w „układ” i opozycję. Chciał być szeryfem, który żelazną ręką przeforsuje wszystkie pomysły Zjednoczonej Prawicy oraz oczywiście te własne. Chciał, żeby niewygodne media cichły na sam dźwięk telefonu od jego żony Patrycji Koteckiej na biurkach redaktorów naczelnych. Swoją drogą to właśnie żona jest najważniejszym politycznym doradcą Ziobry. W tej kadencji politycy PiS ochrzcili ją „Lady Makbet”.

Za rodzaj kulminacji i chyba też przesilenia w tym generalnym sporze na linii Morawiecki--Ziobro możemy uznać moment kapitulacji PiS przed Unią Europejską w sprawie ustawy o Sądzie Najwyższym. Po prawie dwuletniej batalii, ostatnia, siódma z kolei jej nowelizacja posłała wszystkie pomysły Ziobry prosto do kosza. Jego życiowy plan przejęcia kontroli nad sądownictwem został złożony na ołtarzu relacji z Unią i nadchodzących wyborów do Parlamentu Europejskiego. Z Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości i groźbą sankcji na karku PiS raczej nie zdołałby przeciwstawić się narracji opozycji o „polexicie”. To, że wynik wiosennych wyborów europejskich będzie miał wpływ na wynik jesiennych wyborów parlamentarnych, to zaś abecadło polityki.

Niemniej ten poziom generalny wojny Ziobry z Morawieckim tłumaczy nam ją tylko częściowo. Patrząc na to, co się między nimi dzieje, jako na wielki spór o samą metodę i ideę sprawowania władzy, bylibyśmy bardzo, bardzo naiwni. By zrozumieć z tego cokolwiek więcej, musimy przyjrzeć się innym poziomom ich rywalizacji. Porzucić filozofię rządzenia i poczuć zapach potu i złości.

O tym, że między obu politykami nie ma chemii, wiemy od pierwszych tygodni rządów PiS. W rządzie Beaty Szydło między Mateuszem Morawieckim i Zbigniewem Ziobrą nieustannie iskrzyło. Morawiecki jeszcze jako wicepremier stopniowo wycinał ludzi związanych z Ziobrą i Solidarną Polską ze spółek skarbu państwa. Chciał mieć gospodarkę pod swoją wyłączną kontrolą - myśląc wciąż bardziej technokratycznie niż politycznie, lekceważył zawiłe układy między koalicjantami. Z kolei Ziobro domagał się respektowania swych feudalnych praw do „nadań ziemskich” w spółkach - praw, które miały płynąć z jego koalicyjnego tytułu.
Beata Szydło chętnie przyznawała rację Ziobrze. To on miał lepsze dojście do jej ucha od Morawieckiego, byłą premier łączył z ministrem sprawiedliwości rodzaj cichego sojuszu, być może też Szydło całkiem nieźle przeczuwała, jak ostatecznie skończy się jej współpraca z zastępcą, któremu przecież musiała oddać własny fotel. By zrównoważyć albo i przebić moc Ziobry i Szydło, Morawiecki musiał więc sięgać po wsparcie Nowogrodzkiej. Interwencje następowały wielokrotnie, zarówno w trakcie rozgrywki o ministerstwo skarbu i ministra tego resortu Dawida Jackiewicza (wspieranego przez Szydło i Ziobrę, zwalczanego przez Morawieckiego), jak i nawet w sprawach konkretnych decyzji personalnych w największych spółkach skarbu państwa. Z perspektywy czasu możemy dość jasno stwierdzić, że bilans tych interwencji i przepychanek był generalnie jak najbardziej korzystny dla Morawieckiego. Niemniej wpływy Ziobry w spółkach skarbu państwa do dziś są potężne - opierają się przede wszystkim na finansowych imperiach PZU i Pekao SA.

Na to wszystko nakładały się i nakładają oczywiście ambicje. Za poprzednich rządów PiS to przecież Ziobro był powszechnie uważany za „delfina” w PiS. To on jako „szeryf” był następcą Lecha Kaczyńskiego w fotelu ministra sprawiedliwości. Mówiło się o jego starcie w wyborach prezydenckich (oczywiście po drugiej kadencji Lecha Kaczyńskiego), mówiło się o namaszczeniu przez Jarosława Kaczyńskiego na przyszłego szefa partii. To wszystko przepadło - a Ziobro stracił swą pozycję w PiS również na własne życzenie, dokonując secesji i próbując szczęścia w polityce na własną rękę. Pod skrzydła Jarosława Kaczyńskiego wrócił po latach, jako ciężko poobijany syn marnotrawny, bez szans na samodzielne przekroczenie progu wyborczego przez jego zanikającą partię.

Chyba nigdy nie doszło do prawdziwego ojcowskiego przebaczenia. O przyjęciu „zdrajcy” z powrotem do obozu Zjednoczonej Prawicy nie zadecydowały emocje ani sentymenty, tylko te 2-3 procent poparcia, które Solidarna Polska mogła wnieść w wianie do koalicji.

Dziś Jarosław Kaczyński inwestuje na potęgę w Morawieckiego. Jeśli szukamy w PiS „delfina”, to widzimy, że Kaczyński bardzo jednoznacznie wskazuje swego kandydata. W partii oczywiście nie wszystkim się to podoba. Morawiecki nie ma silnego zaplecza ani własnych szabel. Mamy za to w PiS stronników Joachima Brudzińskiego, są też tacy, którzy oglądają się na Beatę Szydło. Istnieje nawet pewne ryzyko mikrosecesji - chodzi o grupę polityków żywo zainteresowanych „partią ojca Rydzyka”. Ale nikt z tych, którzy wątpią w przywództwo Morawieckiego, nie będzie dziś stawiał na Ziobrę, który przecież nawet nie należy do PiS. Ziobro jako „delfin PiS” to pieśń przeszłości. To musi boleć. A ból przeszkadza w chłodnym myśleniu, zamienia polityczne szachy w prowadzoną na oślep walkę na pięści, łokcie i zęby.

Od jakiegoś czasu stronnicy Morawieckiego nie muszą już nawet wskazywać palcem ministra sprawiedliwości. Ziobro niespecjalnie się kryje z podrzucaniem premierowi zgniłych jaj. To ostatnie cisnął osobiście - w świetle kamer.

Najpierw podlegli mu prokuratorzy zatrzymali Wojciecha Kwaśniaka, byłego wiceszefa Komisji Nadzoru Finansowego i sześciu jego współpracowników. Przewieziono ich na przesłuchania, po czym natychmiast zwolniono - bo nawet najgorliwszy prokurator nie zdołałby przeciw nim uszyć zarzutów pozwalających na wnioskowanie o areszt. Oczywiście były czerwone paski w telewizjach i nagłówki „z ostatniej chwili” w serwisach internetowych. Spektakl został natychmiast powszechnie - nawet przez komentatorów oddanych prawicy - odczytany jako rodzaj retorsji za obecną aferę KNF.

Ale Ziobro nie poprzestał na teatrze zatrzymań w stylu lat 2005-2007. Na antenie TVP - wprawiając w widoczną konsternację prowadzącego roz-mowę Krzysztofa Ziemca - ogłosił, że Wojciech Kwaśniak, ciężko pobity kilka lat temu na zlecenie mózgów afery SKOK Wołomin, „być może został zaatakowany, bo Komisja Nadzoru Finansowego przez lata rozzuchwalała przestępców”.

Po tej wypowiedzi łapali się za głowy najtwardsi zwolennicy Zjednoczonej Prawicy. Oto minister sprawiedliwości i prokurator generalny mówi o ofierze ciężkiego przestępstwa i próby zastraszenia za działania w interesie polskiego państw, że właściwie może być sam sobie winny. Przypomnijmy, że Kwaśniak został pobity ciężką metalową pałką teleskopową przez bandytę w kominiarce. Miał złamanie czaszki, pogruchotaną rękę i nadgarstek (konieczna była seria operacji ortopedycznych), na głowę założono mu ponad 40 szwów. Dodajmy, że były wiceszef KNF jest uważany nawet przez swych krytyków za człowieka wyjątkowo uczciwego. Słowa Ziobry są więc absolutnie nie do obrony. Polityczna katastrofa - co zresztą dość otwarcie przyznają nawet politycy rządzącego obozu.

Katastrofa. Niewątpliwie. Ale to o tej katastrofie się mówiło, a nie o rocznicy Morawieckiego. Koszty były wysokie, ryzyko ogromne, ale rywal znów oberwał, nieprawdaż?

Nie dalej niż trzy tygodnie tygodnie temu obserwowaliśmy poprzedni kryzys wywołany przez działania podległych Ziobrze prokuratorów. Tym razem wysłali oni agentów ABW do domu operatora TVN Piotra Wacowskiego z wezwaniem na przesłuchanie. Dlaczego? Bo razem z Bertoldem Kittelem i Anną Sobolewską był współautorem reportażu „Superwizjera” TVN „Polscy neonaziści”, w którym ujawniono nagrania z „urodzin Hitlera”, a chwilę wcześniej w prawicowych mediach pojawiły się przecieki z toczącego się w sprawie tej „imprezy” śledztwa. Prokuratorzy początkowo sugerowali, że postawią operatorowi TVN zarzuty propagowania nazizmu, tak jakby nie mieli pojęcia, na czym polega praca nad reportażem wcieleniowym. Pod naporem krytyki Prokuratura Krajowa wydała kuriozalne oświadczenie, w którym ogłosiła, że „przedwczesne jest stawianie zarzutów operatorowi TVN, który wykonywał gesty nazistowskiego pozdrowienia w trakcie spotkania ku czci Adolfa Hitlera w kwietniu 2017 roku i odwołała wyznaczony mu termin stawienia się w prokuraturze”.
Skutki tego przerwanego rajdu prokuratury i ABW na dziennikarzy TVN były dla rządu Mateusza Morawieckiego więcej niż opłakane. O sprawie pisały najpoważniejsze tytuły na całym świecie, wskazując, że rząd PiS próbuje pójść w sprawie mediów drogą Victora Orbana (albo i gorzej). Amerykańska ambasador Georgette Mosbacher skrytykowała polskie władze za atak na TVN i - przy okazji - za plany „repolonizacji mediów”. Rząd PiS zaliczył w ten sposób już drugi w tym roku kryzys w relacjach z administracją Donalda Trumpa, w której polska prawica pokłada tak wielkie nadzieje. I po raz drugi to Morawiecki musiał świecić przed Amerykanami oczami za wyczyny podwładnych Ziobry.

Za pierwszym razem było zresztą jeszcze gorzej. Przegłosowanie przez Sejm ustawy o IPN gorąco popieranej przez Ziobrę i przygotowanej przez jego resort (w tym m.in. przez Patryka Jakiego) wywołało nie tyle kryzys, co istne pandemonium. W sytuacji otwartej konfrontacji z Unią Europejską rząd PiS znalazł się dodatkowo pod ogniem ze strony Izraela i Stanów Zjednoczonych. Wizerunkowe straty były ogromne, słyszeliśmy wiele płomiennych tyrad o „obronie dobrego imienia Polski”, ale wszystko skończyło się bezwarunkową kapitulacją. Gigantyczna, przepalająca energię i czas awantura, z której nie dało się wyciągnąć choćby symbolicznego zysku.

Ludzie Morawieckiego (i spora część innych ważnych osób w PiS) nie mogą też darować Ziobrze złożenia wniosku do Trybunału Konstytucyjnego w apogeum kampanii samorządowej. Ziobro domagał się wtedy od TK zbadania „czy polskie sądy krajowe mają prawo kierować pytania prejudycjalne do unijnego Trybunału Sprawiedliwości”. Natychmiast pojawiły się głosy, że ruch Ziobry to wstęp do „polexitu”. Zdaniem części polityków PiS przełożyło się to bardzo negatywnie na wyniki wyborów w miastach.

Polityczny stan posiadania Zbigniewa Ziobry można mierzyć na kilka sposobów. Ten najprostszy daje nam raczej umiarkowane wskazania. Liczba szabel Ziobry w parlamencie wskazuje, że jako koalicjant mógłby być zastępowalny bez utraty większości w Sejmie - zwłaszcza teraz, po faktycznym rozpadzie Ruchu Kukiza. W tym kontekście jego stan posiadania w rządzie, państwowych spółkach i innych instytucjach państwa może być traktowany jako nieco nadmiarowy.

Co jednak najważniejsze - jedna z tych pierwszych kluczowych ustaw przegłosowanych przez PiS dała Ziobrze niemal nieograniczony nadzór nad prokuraturą. Od ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego zależą dziś osobiste kariery prokuratorów, ich przydziały służbowe, awanse i nagrody. Minister ma w ręku pakiet narzędzi pozwalających wpływać na dowolne śledztwo i doprowadzać do podjęcia przez prokuratorów bardzo konkretnych działań. Już dziś obawia się tego nie tylko opozycja, ale i bardziej przewidująca część polityków Zjednoczonej Prawicy.

Warto też popatrzeć na możliwe polityczne sojusze, do których może się odwołać Ziobro. Po skandalicznej wypowiedzi na temat byłego wiceszefa KNF jednym z najgorliwszych obrońców Ziobry okazał się nie kto inny, niż twórca SKOK-ów a obecnie senator i współwłaściciel spółek wydających media braci Karnowskich - Grzegorz Bierecki. Bierecki ma za sobą długi okres niełaski na Nowogrodzkiej, co w kontekście ostatnich kilku lat historii SKOK-ów raczej nie dziwi. Media braci Karnowskich chętnie wysławiają Ziobrę i bronią go przed krytyką z wnętrza obozu prawicy. W czasach Beaty Szydło to właśnie stamtąd mógł się spodziewać regularnego wsparcia w potyczkach z Morawieckim.

Pomocną dłoń co jakiś czas podaje mu również Jacek Kurski - prezes TVP, ziobrysta wprawdzie były, ale jednak swego czasu bardzo dla obecnego ministra sprawiedliwości ważny. Ziobro wciąż też jest bardzo mile widziany w Toruniu - i mediach kontrolowanych przez ojca Tadeusza Rydzyka. Choć początkowo wydawało się to mało prawdopodobne, w ostatnich latach los zbliżył Ziobrę z ministrem koordynatorem służb specjalnych Mariuszem Kamińskim i jego politycznym kręgiem. Służby żyją dziś z prokuraturą w symbiozie. Potencjalną sojuszniczką Ziobry pozostaje oczywiście również Beata Szydło.
A co z wrogami? Premier to oczywiście najpoważniejszy przeciwnik Ziobry. Ale nie zapominajmy też o prezydencie. Andrzej Duda, który przed ponad dekadą wszedł do krajowej polityki właśnie u boku Ziobry, jako prezydent kilkakrotnie się z nim ścierał. Najbardziej spektakularną odsłonę tej batalii obserwowaliśmy latem zeszłego roku, w momencie, w którym Duda wetował ustawy o sądach.

Znamienne zresztą, że cała zawiła historia ustawy o Sądzie Najwyższym - i zarazem tej największej batalii prowadzonej przez Ziobrę - też ostatecznie okazała się wielką polityczną awanturą o nic. Mimo ogromnych politycznych kosztów całej operacji finalnie para poszła przecież w gwizdek. Siódma i ostatnia nowelizacja cofnęła cały proces wysyłania sędziów SN w stan spoczynku - co przecież było zasadniczym celem całej ustawy.

Tak jak w wypadku ustawy o IPN czy rajdu na TVN, tak i ta kampania Ziobry zakończyła się zerowym wynikiem, nie przynosząc nawet samemu zainteresowanemu żadnych korzyści, za to generując gigantyczne koszty. Za każdym razem musiał je - i musi - spłacać jednak kto inny, czyli Mateusz Morawiecki. I może właśnie przede wszystkim o to chodzi w tej grze.

Przesilenie prędzej czy później będzie musiało nastąpić. A jego wynik rozstrzygnie o przyszłości Prawa i Sprawiedliwości i całego obozu prawicy.

POLECAMY:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Znowu on, czyli Ziobro. Niestrudzony rywal Morawieckiego - Portal i.pl

Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński