Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żeby nikogo już nie skrzywdził

Hanka Lachowska, 21 stycznia 2005 r.
- W połowie października świnoujski lekarz powiedział mi, że mam tylko bakterie. Dwa tygodnie poźniej okazało się, że to kolejny stopień raka żołądka. Nie wiem, co będzie ze mną dalej... - mówi pani Katarzyna pokazując wyniki badań.
- W połowie października świnoujski lekarz powiedział mi, że mam tylko bakterie. Dwa tygodnie poźniej okazało się, że to kolejny stopień raka żołądka. Nie wiem, co będzie ze mną dalej... - mówi pani Katarzyna pokazując wyniki badań. Sławek Ryfczyński
Ma dopiero 28 lat i... raka żołądka. Nie wie, jak długo będzie żyła. Z pewnością miałaby większe szanse na wyzdrowienie, gdyby nie jeden ze świnoujskich lekarzy.

Dwa lata temu pani Katarzyna zaczęła odczuwać bóle brzucha. Gdy nie ustawały, poszła do lekarza.

- Znalazłam ogłoszenie, że jeden ze świnoujskich lekarzy prywatnie robi gastroendoskopię. Jego nazwisko było mi znane i wiarygodne, no to poszłam - opowiada.

Już w gabinecie okazało się, że badanie przeprowadza inny lekarz.
- Trochę mnie to zaskoczyło, ale pomyślałam, że skoro już jestem, to niech mnie zbada - dodaje pani Kasia.

Okazało się, że ma zapalenie żołądka i dwunastnicy oraz helikobakterie.

- Uspokoiłam się, bo przecież w porównaniu z innymi chorobami, ta nie była aż taka groźna - mówi.

Przez kolejne dwa lata systematycznie jednak odwiedzała tego samego lekarza. Dostawała kolejne leki, ale ból nie ustępował.
W październiku ubiegłego roku poszła na kolejną wizytę. Za kilka dni miała pojechać do Niemiec, do pracy. Chciała upewnić się, że z jej zdrowiem jest na tyle dobrze, że może wyjechać.

Lekarz przeprowadził kolejną gastroendoskopię. Wynik nie był niepokojący.

- Powiedział mi, że mam tylko helikobakterie. Wiele ludzi ma ten rodzaj bakterii. Oczywiście trzeba je leczyć, bo prowadzą do nieodwracalnym zmian w błonie śluzowej żołądka, ale nie jest to choroba śmiertelna - mówi pani Kasia.

W trakcie wizyty powiedziała lekarzowi, że jest zaniepokojona, bo w krótkim czasie bardzo schudła.

- Przez dwa tygodnie 14 kilogramów! - dodaje. - Poza tym wymiotowałam. W odpowiedzi usłyszałam, że przy helikobakteriach tak jest. No to się uspokoiłam i pojechałam do tych Niemiec. Dziś dziękuję za to Bogu. Gdybym została w kraju mogłoby być już po mnie.

Do Świnoujścia miała przyjechać na Święto Zmarłych. Na krótko przed wyjazdem straciła przytomność... Trafiła do niemieckiego szpitala.

- Gdyby to było w Polsce, lekarze - bogu ducha winni - spojrzeliby pewnie na moje poprzednie wyniki. A że Niemcy ich nie mieli, to zrobili mi wszystkie nowe - mówi pani Kasia.

Diagnoza brzmiała, jak wyrok - nowotwór złośliwy żołądka. Co prawda, lekarze zastrzegali, że konieczne są dodatkowe badania, aby potwierdzić tę diagnozę, ale jedno było pewne - to był rak. Kolejne badania miały tylko pomóc w ustaleniu jakiego typu.

- To, co zobaczyłam na zdjęciach z gastroendoskopii było przerażające - mówi pani Kasia ze łzami w oczach. - Jestem laikiem, nie znam się na medycynie, ale nawet ja widziałam, że mój żołądek wyglądał po prostu strasznie! A przecież od ostatniego badania w Świnoujściu minęły zaledwie niespełna dwa tygodnie!

Jak twierdzi, niemieccy lekarze byli zdziwieni, gdyby opowiedziała im o leczeniu w Polsce.

- W końcu powiedzieli mi krótko: albo ten lekarz był ślepy, albo nie ma uprawnień - mówi pani Kasia.

Za pobyt w niemieckim szpitalu zapłaciła 700 euro. Po dwóch dniach brat przywiózł ją do Polski.

Trafiła do Szpitala Klinicznego przy ulicy Unii Lubelskiej w Szczecinie.
- A konkretnie na oddział chirurgii hepatobiliarnej oraz gastrologii i hematologii - wyjaśnia pani Kasia. - Trafiłam na wspaniałych lekarzy i cały personel medyczny. Nigdy nie zapomnę, tego co dla mnie zrobili! Będę im dziękować do końca życia.

Po dokładniejszych badaniach okazało się, że rok to chłoniak.
- Pociecha marna, ale przynajmniej niezłośliwy - mówi ze smutkiem pani Katarzyna.
Dziś jest już po operacji. Przeszła trzy chemioterapie. Czekają ją jeszcze dwie.

- Takiego bólu, jak przy chemii człowiek, nie jest nawet w stanie sobie wyobrazić - mówi. - Myślałam już, że nie przeżyje. Chemia niszczy chore komórki, ale także i zdrowe. Przeszkadzał mi nawet najmniejszy szelest czy szept. Co tam przeszkadzał. To mnie po prostu strasznie bolało! Przez trzy dni wypadały mi włosy. Nawet przy tym ból był nie do opisania. Nie mogłam w ogóle dotknąć głowy.
Po wyjściu ze szpitala poszła do tego lekarza. Chciała zapytać, czy nie ma wyrzutów sumienia.

- Spuścił głowę i powiedział "to się zdarza" - mówi cicho pani Kasia.
Początkowo nie myślała o odszkodowaniu. W końcu jednak doszła do wniosku, że lekarz powinien zapłacić za to, co jej zrobił.

- Miałabym przynajmniej pieniądze na dalsze leczenie, może jakieś sanatorium - mówi.

Pomyślała, że jakoś uda się jej porozumieć z lekarzem.

- Nie chciałam robić mu krzywdy i iść z tym do sądu - wyjaśnia.
Powiedziała, że chce 50 tys. odszkodowania. Lekarz umówił się z nią na spotkanie następnego dnia. Zanim jednak do niego doszła, zadzwonił i powiedział, że przemyślał sprawę, on nie jest tak bogaty, żeby jej płacić i dlatego nie zamierza tego zrobić.

- Byłam zaskoczona jego postawą - opowiada pani Kasia. - To ja przez niego mało nie umarłam, a on tak mnie potraktował?
Kilka dni później zwróciła się o pomoc do jednego ze szczecińskich adwokatów.

- Trudno. Ja chciałam załatwić to polubownie, ale skoro on nie chce... - dodaje. - Tego, co mi zrobił, nie mogę tak zostawić.
Lekarz nie chciał rozmawiać także z dziennikarzem "Głosu".
- W pracy lekarza zdarzają się różne przypadki. Niech tę sprawę rozstrzygnie sąd - powiedział tylko.

Przyznał jednak, że po sprawie pani Katarzyny, przestał robić badania gastroendoskopowe.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński