Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

„Wojna cenowa” między sklepami i dyskontami. Ekspertka: na koniec biznes i tak musi się opłacać. Sprawdź, ile przepłacasz podczas zakupów

Maciej Badowski
Maciej Badowski
Wideo
emisja bez ograniczeń wiekowych
„Wojna cenowa" pomiędzy dyskontami i sklepami spożywczymi w Polsce przybiera na sile. Jednak musimy się zastanowić, czy jeżeli dany sklep mówi nam, że jest najtańszy, to czy on rzeczywiście jest najtańszy. Jak tłumaczy w rozmowie z nami prezeska Forum Konsumentów Agnieszka Plencler „sklepom zależy, żebyśmy dokładnie tak myśleli”. – W biznesie nie ma przypadków – wskazuje i dodaje, że jeżeli sklepy są w stanie drastycznie zejść z ceny przy konkretnych produktach, to jest to zejście z marży. – To pokazuje, ile „ten margines” faktycznie wynosi – przyznaje.

Spis treści

Ekspertka podkreśla, że w biznesie nie ma przypadków i na koniec to i tak sklep musi zarobić.
Ekspertka w rozmowie z nami podkreśla, że to nie jest tak, że akcje promocyjne zawsze mają same plusy, ponieważ na koniec biznes musi się opłacać. – W biznesie nie ma przypadków – wskazuje Plencler.
Szymon Starnawski /Polska Press

„Wojna cenowa” sklepów. Kto tak naprawdę wygrywa w tym pojedynku? Sklep czy konsument?

– Tzw. wojna cenowa i całe strategie, które dane marki przyjmują do walki o konsumenta, mają dwa wymiary – tłumaczy w rozmowie ze Strefą Biznesu Agnieszka Plencler, Prezeska Forum Konsumentów.

Jako pierwszy ekspertka wskazuje wymiar psychologiczny, czyli, jak wyjaśnia – chodzi o zbudowanie świadomości, że dany sklep, czy dany dyskont jest najtańszy, niezależnie od tego, czy faktycznie jest, ale „sklepom zależy, żebyśmy dokładnie tak myśleli”. – Jeżeli faktycznie tak myślimy, to z większym prawdopodobieństwem również po inne zakupy będziemy się kierować do danego sklepu – mówi.

Drugim wymiarem, jest poziom faktyczny, czyli realna cena. – Oczywiście „wojna cenowa” może mieć pozytywne konsekwencje, ale będą one raczej krótkotrwałe dla konsumentów wrażliwych cenowo – tłumaczy. – Jest to grupa osób, która ma czas i ochotę, aby śledzić dane promocje i migrować pomiędzy danymi sklepami – dodaje.

Chodzi o to, że w jednym sklepie dana rzecz będzie tańsza, a po inną będziemy musieli wybrać się gdzie indziej. – Jeśli faktycznie będziemy chcieli uzbierać koszyk złożony z najtańszych produktów, to będziemy musieli odwiedzić nie jeden, a kilka sklepów – tłumaczy i dodaje, że faktycznie pod tym kątem mamy szansę na tańsze zakupy.

Przy okazji Plencler zwraca uwagę, że takie działanie sieci handlowych może chwilowo przełożyć się na ożywienie rynku, ponieważ rozpoczną się migracje i „switchowanie” pomiędzy klientami danego sklepu, co w gruncie rzeczy może być ciekawe także dla samych sklepów.

Natomiast ekspertka podkreśla, że to nie jest tak, że takie akcje zawsze mają same plusy, ponieważ na koniec biznes musi się opłacać. – W biznesie nie ma przypadków – wskazuje.

– Po pierwsze musimy się zastanowić, czy jeżeli dany sklep mówi nam, że jest najtańszy, to czy on rzeczywiście jest najtańszy, ponieważ co innego, jeśli wybierzemy dane produkty w danym tygodniu, a co innego gdybyśmy ceny tych samych produktów prześledzili np. w dłuższym czasie i dopiero zobaczyli, czy rzeczywiście te produkty są najtańsze – tłumaczy.

Kolejną rzeczą, na którą zwraca uwagę Plencler jest fakt „zaciemniania obrazu rynku”. Jak wyjaśnia, nasza uwaga sfokusowana jest na przykładowe 2- 3 sklepy, które rzeczywiście najbardziej ze sobą walczą, a na rynku jest cały szereg innych firm. – W związku z czym, wchodzimy w taki stan polaryzacji, wybieramy pomiędzy ograniczoną liczbą sklepów, a tak naprawdę może się okazać, że najtańsze produkty znajdują się zupełnie gdzie indziej – wyjaśnia.

– My, jako konsumenci, wybiórczo podchodzimy do analizowania tych cen i kierujemy się do tych, które najczęściej i najgłośniej do nas „krzyczą”, ponieważ o takim krzyku już możemy mówić, ponieważ bombardowanie nas tymi ofertami z radia, telewizji, za pomocą SMS-ów oraz wielu innych kanałów jest bardzo widoczne i dla niektórych konsumentów wręcz przytłaczające – mówi.

Jednocześnie przyznaje, że musimy mieć na uwadze, że jak już zostaniemy ściągnięci do danego sklepu czy dyskontu po wybrany produkt w promocyjnej cenie, to może nam się włączyć tzw. metoda stopy w drzwiach. – Jak już tam jesteśmy, to zrobimy dodatkowe zakupy, a koszyk będzie się powiększał – tłumaczy i przyznaje, że wymaga sporej dyscypliny od nas samych, abyśmy do danego sklepu weszli tylko i wyłącznie po konkretny produkt w konkretniej cenie, żebyśmy mieli komfort, że udało nam się nabyć najtańszy produkt na rynku, w konkretnym sklepie.

Promocyjna cena a marża sklepu. Kto zyskuje?

Ekspertka przy okazji „wojny cenowej” zwraca uwagę na fakt, że jeżeli sklepy są w stanie drastycznie zejść z ceny przy konkretnych produktach, to warto mieć na uwadze, że sklepy nie schodzą z ceny „produkcji danego towaru” tylko z marży narzuconej na dany produkt.

– To pokazuje, ile „ten margines” faktycznie wynosi – przyznaje. – My też możemy ulegać takiej pułapce, że jeżeli wszystko drożeje, mamy wysoką inflację, to wszystko stale musi więcej kosztować i rzeczywiście bardzo często tak jest, natomiast kiedy inflacja zaczyna hamować, to konsumenci nie odczuwają tego bezpośrednio – dodaje.

– To nie przekłada się automatycznie na niższe koszty życia czy niższe ceny w sklepach – wyjaśnia. – W związku z czym, jak się da trochę ten czas przeciągnąć i funkcjonować w umownym stanie” teraz wszystko jest drogie”, to niech jeszcze przez jakiś czas będzie drogie, a my jako sklepy zrobimy wybiórcze akcje promocyjne – dodaje.

W związku z tym Plencler przypomina, że w biznesie nie ma przypadków. – Na końcu wszystko musi się zgadzać, więc jeżeli nie w ten sposób, to w inny ale na pewno i tak za to zapłacimy – podkreśla.

Niska cena, może wkrótce nie wystarczyć, żeby „złowić” klientów

Co ważne, zdaniem ekspertki tego typu „akcje” na pewno jeszcze będą się pojawiały. – Dopóki to się będzie opłacało i dopóki będzie to generowało przychód, ruch i będzie absorbowało uwagę klientów, to sklepy na pewno szybko nie zrezygnują z takiej strategii ale z drugiej strony nie może ona trwać wiecznie – przyznaje.

Ponadto tego typu marketing może budować u klientów poczucie, że w danym sklepie czy dyskoncie „jest tylko tanio”, co pewne grupy konsumentów może skłonić do zadania sobie pytania, czy nie odbywa się to kosztem jakości. – Ponadto mogą się pojawić pytania dotyczące obsługi, lokalizacja danych palcówek itd., więc ta cena jest istotna ale inne aspekty towarzyszące zakupom prędzej czy później będą wychodziły na wyższe poziomy analizy – tłumaczy.

Przy okazji Plencler przypomina, że jak co roku, 15 marca obchodzimy Światowy Dzień Praw Konsumenta. – Zachęcam wszystkich konsumentów, żeby się zastanowili co to znaczy być konsumentem, jakie prawa nam przysługują oraz jakie mamy możliwości, a mamy olbrzymią możliwość głosowania naszym portfelem. Możemy zostawiać pieniądze w tych sklepach, tym markom i tym instytucjom, które rzeczywiście działają w sposób taki, jaki byśmy chcieli, żeby działały i dostarczały nam adekwatnych produktów i usług, a także wywiązywały się z umów, na które się z nami umawiają – podsumowuje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: „Wojna cenowa” między sklepami i dyskontami. Ekspertka: na koniec biznes i tak musi się opłacać. Sprawdź, ile przepłacasz podczas zakupów - Strefa Biznesu

Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński