Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wkrótce pojawi się "Zbawiciel" Leszka Hermana, autora bestsellerowej powieści "Sedinum"

Bogna Skarul
Bogna Skarul
Rozmowa z Leszkiem Hermanem, autorem między innymi znanej szczecińskiej powieści historyczno-kryminalnej "Sedinum", o jego nowej książce, która na rynku w księgarniach pojawi się w środę 14 października.

- W ramach promocji nowej pana książki, wydawnictwo samo zadało pytanie w notatce prasowej: co łączy obraz Leonarda da Vinci z atakami bombowymi w Szczecinie?
Leszek Herman: - Ten promujący książkę tekst został napisany jakiś czas temu. Już jest trochę nieaktualny. Rzeczywiście na początku Leonard da Vinci częściej pojawiał się w książce. Ale musiałem to zmienić. Zmienił się również tytuł książki. Nowy tytuł to „Zbawiciel”.

- Ale to pytanie pozostało zasadne?
- Jest zasadne, ale wolałbym nie tłumaczyć dlaczego, bo spaliłbym całą opowieść.

- Następne pytanie jakie stawia wydawnictwo dotyczy miejskich szczecińskich piwnic. Jest aktualne?
- A tutaj to nie zdradzę zbyt wiele, bo akcja książki zaczyna się od inwestycji na Łasztowni od odbudowy starych spichlerzy. W ogóle budowlane fragmenty dość często pojawiają się tym razem, one są istotne dla akcji. Bardzo ciężko mi mówić o książce, która jeszcze nie wyszła (premiera zapowiadana jest na 14 października), bo nie wiem co mogę zdradzić, a co lepiej abym przemilczał. Mogę jeszcze dodać, że w książce będą pojawiać się wątki zamachów bombowych.

- Te zamachy bombowe to znak czasu?
- Siłą rzeczy nawiązuję w książce do tego co się dookoła dzieje lub działo. Będą też wątki z uchodźcami, zamachami. Nie ma chyba możliwości, pisząc na taki temat, oderwania się od realiów, rzeczywistości. Podczas pisania, a to przecież jest proces, który trwa kilka miesięcy, nie sposób nie odnieść się do tych naszych polskich codziennych kłótni. W internecie jest tego pełno. Często z zabarwieniem politycznym. Wiem, że czytelnicy nie lubią politycznych wątków, w ogóle często słyszę, że lepiej jest się zdystansować od polityki i polityków, ale niestety to politycy tworzą nam rzeczywistość dookoła.

- Pytam o tę "rzeczywistość", bo przecież w książce o czarownicach, przyznał pan, że pomysł na nią wziął się z protestów "czarnych parasolek".
- Tutaj tak nie było. Te zamachy bombowe były mi potrzebne z innych powodów. Ale byłem świadomy tego, że będą się kojarzyły z tym co aktualnie na świecie się dzieje.

- Podobno do nowej pana opowieści wracają starzy bohaterowie?
- Tak wracają. Nie było jakiegoś specjalnego powodu, abym właśnie po nich sięgnął, ale tak chcieli czytelnicy. Wracają też Anglicy, muszę przyznać, że trochę za nimi sam się stęskniłem. Angielskie towarzystwo skłaniało do opisywania komicznych sytuacji. Łatwo mi było z ich pomocą konstruować humor sytuacyjny.

- Za chwilę premiera "Zbawiciela", piątej pana książki. To już spory dorobek. W tej chwili nadal jest pan architektem piszącym książki, czy już pisarzem zajmującym się architekturą?
- Dzisiaj rano byłem na dwóch budowach, jutro jadę na kolejny nadzór na budowie. Ponadto aktualnie pracuje nad kilkoma projektami jednocześnie. Zastanawia mnie więc czasami faktycznie, kim rzeczywiście jestem, bo przyznam, że oba te zajęcia stały się równorzędne.

- Znalazł się pan już w Encyklopedii Szczecina, ale nie jako architekt, tylko pisarz. Jest to chyba powód do dumy?
- Oczywiście, że mnie to cieszy, ale żeby od razu być dumnym... Tak do tego nie podchodzę. Mam pokorę do tego co piszę. Myślę, że to co robię nie jest prawdziwym pisarstwem. Jestem nadal architektem, który opisuje historie.

- To nie zrezygnuje pan z architektury?
- Nie chciałbym, bo to właśnie architektura mnie inspiruje.

- Co pana zainspirowało do napisania "Zbawiciela"?
- A tego nie mogę zdradzić, bo wszystko bym wyjawił. Powiem tylko, że punktem wyjścia były pewne niemieckie eksperymenty. Od lat o tym myślałem, bardzo mnie to ciekawiło. Ten pomysł był pierwszy, a resztę musiałem "dorobić".

- Kiedyś przyznał się pan, że jak już siądzie pan do pisania książki, to do głowy przychodzą panu pomysły na kolejne. Czy tym razem tak też było?
- Tak z reguły jest. O tym o czym napiszę w kolejnej, myślę już gdzieś w połowie tej aktualnie pisanej. Bo przyznam, że zaczynam się nudzić kończeniem tego pisania. Najbardziej lubię research, bo się mnóstwo wtedy odkrywa, rozmawia się z ludźmi, szuka w archiwach. To fascynujące. A końcówka, no cóż, jakoś trzeba podołać i zakończyć...

- To o czym będzie w kolejnej?
- Nie wiem jacy będą w niej bohaterowie, ale myślę, że będzie to bardziej osobista książka. Z przyczyn rodzinnych musiałem poszperać w starych aktach, zająć się spadkiem, poszukać dokumentów. Z tego wynikło mnóstwo fajnych rzeczy, które - o czym wcześniej nawet nie wiedziałem - dotyczy mojej rodziny. Wymyśliłem, że wykorzystam je w następnej książce. Wiem, że opowieści rodzinnych nikt nie czyta, ale ja chcę z tych zebranych historii zrobić powieść sensacyjną.

- To będą prawdziwe historie?
- Właśnie chodzi o to, aby były prawdziwe. Nie lubię zmyślać. Raczej szukam różnych powiązań, ewentualności, prawdopodobieństwa. Wymyślanie kompletnie od nowa pewnych scenariuszy to mnie nie kręci. Ja science fiction uwielbiam, ale czytać. Raczej nie byłbym w stanie sam napisać.

- Nad czym pan teraz pracuje jako architekt? Pytam dopytując co będzie inspiracją kolejnej książki.
- Teraz na przykład zajmujemy się kompleksem dworskim w Skarbimierzycach. Niewielka miejscowość pod Szczecinem, na wyjeździe w kierunku niemieckiej granicy. Projektujemy przebudowę budynków folwarcznych na cele usługowe. Tak wymyślili sobie inwestorzy. Dla mnie to ciekawe, bo lubię wszelkie przebudowy, adaptacje. Lubię starym rzeczom przywracać nowe życie. Ale generalnie staram się jednak teraz unikać wielkich projektów, bo to zawsze są potworne nerwy i stres.

- Ale inwestorzy boją się "staroci", bo to na nich nakłada dodatkowe obowiązki.
- Obostrzenia konserwatorskie są zasadne. To narzekanie najczęściej jest oderwane od rzeczywistości. Nasza służba konserwatorska jest bardzo liberalna. Oni są urzędnikami i te nakazy nie wynikają z widzimisię konserwatora a z przepisów. Zawsze dziwię się ludziom, którzy wracają z Włoch czy Grecji i mówią, że tam było pięknie, a u nas nie ma czegoś takiego. Zapominają, że u nas inwestorzy wolą obkleić stary budynek styropianem, bo tak jest szybciej i łatwiej.

- Dużo kontrowersji wzbudzają na przykład zalecenia konserwatorskie dotyczące nawierzchni ulicy, które są pokryte starą kostką brukową. To nie jest na pewno praktyczne.
- Hum... Z tą kostką brukową jest bardzo różnie. Bywa, że jeśli taki bruk pochodzi raptem z XIX wieku, to w rzeczywistości nie ma to zbyt wiele wartości. Ale na przykład w rejonie Podzamcza zachowało się kilka starszych ulic, które mają rodowód średniowieczny i to jest powód, aby je zachować. Na przykład ulica Czwartkowa. Ona jest wyłożona brukiem średniowiecznym. Warto aby to przetrwało. Pamiętam, że były też dyskusje aby zachować bruk na ulicy Panieńskiej. Wymieniono go w końcu na nową kostkę i nie jest to szczęśliwe wykonanie, nie ma już tego historycznego waloru. Konserwacja zabytków to nie informatyka, gdzie wszystko jest "zerojedynkowe".

- A co z słynnymi w Szczecinie płytami chodnikowymi?
- Właśnie. Nie tak dawno przypomniałem na swojej stronie internetowej skąd te granitowe płyty chodnikowe się wzięły. Te płyty, którymi wykładane są szczecińskie ulice, to nic innego jak balast ze szwedzkich statków. Statki pływały z portów szwedzkich do szczecińskiego, a wpływały puste. Musiały mieć ten balast. W Szczecinie nie wiadomo było co z nimi zrobić. Postanowiono układać z nich chodniki. A to przecież jest też historia miasta. Ich pozostawienie powoduje, że miasto ma swój "smak".

- Nie wszystkim się te płyty podobają. Narzekają, że są niewygodne, że obcasy blokują się w przerwach między płytami.
- No tak, ale my w tej chwili nie mówimy o historycznych płytach tylko o wykonawstwie. Znam wszystkie argumenty przeciwne i wszystkie za. Tylko coś za coś. Moglibyśmy wszystko wyrzucić, wszystko zastąpić na przykład betonem albo polbrukiem, najlepiej czerwonym. I co by zostało? Skąd miałby brać się urok staromiejskich ulic?

- Co z Przelewicami. Niedawno odbyła się gorąca dyskusja na ten temat, a pan opublikował o tym tekst.
- Wyraziłem swoje zdanie. Nie jest żadną tajemnicą, że gmina nie daje sobie rady z utrzymaniem parku i pałacu. To przecież 45 hektarów ogrodów, które trzeba obrobić. W tym roku ten ogród bardzo dobrze wygląda - są nowe nawierzchnie, ogród został uporządkowany, zniszczone mostki i altany na stawach zostały naprawione albo usunięte. Wszystko wygląda pięknie. Jednak park i utrzymanie pałacu to jest ogromny koszt dla gminy. Od dawna krążą pogłoski, że Przelewice chciałyby się tego pozbyć. Chce to przejąć marszałek województwa i chce to przejąć rząd, ale bez konkretnego pomysłu, tylko aby zrobić tam coś "po swojemu". I właśnie to "po swojemu" budzi mój niepokój.

- Podobnie było z Willą Lentza.
- Trochę inaczej, bo najpierw były fundusze na remont, a teraz nie wiadomo komu i do jakich celów ma to służyć. Podobnie zresztą było z Muzeum Przełomów. Najpierw postawili budynek, a później zastanawiali się co tam będzie. To mnie trochę przeraziło, bo idea muzeum jako takiego powinna być inna. Najpierw powinna być jakaś kolekcja albo jakiś podmiot, który chcemy prezentować, a dopiero później budynek o określonych parametrach. Mamy w Szczecinie mnóstwo fantastycznych kolekcji związanych z marynistyką. Mamy unikalne modele statków, które w tej chwili leżą gdzieś na strychu muzeum narodowego. A ta kolekcja jest bezcenna na skalę europejską. Pochodzi jeszcze sprzed wojny i stoi zakurzona na poddaszu. I dla niej potrzebny jest budynek. Wreszcie powstaje, ale ile lat to trwało...

- Mamy za sobą czas zamknięcia w domach z powodu pandemii. Jak się panu pracowało nad książką w lockdownie?
- Przyznam szczerze, że nic się u mnie z powodu zamknięcia nie zmieniło. Jak słucham kto ucierpiał, to mi ich wszystkich bardzo żal. Myśmy tego nie odczuli. To pewnie specyfika branży. Ale rzeczywiście pisanie mi tym razem poszło szybciej. Zwykle zawalam terminy, a tym razem oddałem książkę przed terminem. To był właśnie ten znak czasu. Miałem go więcej, ale przez to, że po pracy nie chodziło się do znajomych, nie chodziło się do restauracji.

- Jako architekt zauważył pan jakieś zmiany w postrzeganiu na przykład mieszkań po lockdownie?
- Pewnie szybko się okaże, że mamy teraz inne preferencje. Na przykład zauważyłem, że chętniej są kupowane mieszkania na parterze z ogródkami. To pewnie zmieni sposób projektowania. Będzie więcej mieszkań z dużymi balkonami czy tarasami.

- Do tej pory takie mieszkania na parterze "nie szły", bo Polacy bali się złodziei.
- Polacy mają więcej takich swoich obaw. Na przykład Polacy nie lubią strychów ze skośnymi ścianami. A one są oryginalne i nietypowe. Albo okna. Często się wykłócam z inwestorami właśnie w sprawie okien. Najczęściej się upierają, że chcą mieć takie zwyczajne okna, aby był parapet na wysokości pasa, a pod spodem kaloryfer. A o ile lepiej wygląda mieszkanie kiedy nie ma parapetów, okna schodzą bardzo nisko, a grzejniki są schowane w podłodze. To zupełnie inne wnętrza. Na szczęście coraz więcej deweloperów zaczyna bardziej wierzyć architektom i zgadza się na takie rozwiązania. Gorzej jest z domkami jednorodzinnymi.

- Dlaczego?
- Bo inwestorzy takich domków są przywiązani do swoich wizji. Mają swoje "zabetonowane" marzenia, nie chcą się zgodzić na innowacje. A potem, jak już mieszkają jakiś czas, przyznają nam architektom często racje.

Bądź na bieżąco i obserwuj:

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński