Dlaczego spaliła się Kaskada
Dlaczego spaliła się Kaskada
Wnętrze budynku było pełne łatwopalnych materiałów - stylonowych firanek, boazerii z drewna i tkanin, płytek z polistyrenu i miękkiej płyty pilśniowej, a także położonych na gąbczastym podłożu wykładzin podłogowych i wyścielanych gąbką z poliuretanu mebli. Do tego stan instalacji elektrycznej był fatalny.
Przewody były układane pod dywanami (doprowadzenie do lamp na stolikach), za palnymi okładzinami ścian, a także po palnych elementach wystroju wnętrz bez jakichkolwiek zabezpieczeń. Niektóre połączenia były wykonane najbardziej prymitywną, chałupniczą metodą - "na skrętkę".
Pani Basia, która dziś pracuje w zakładzie fryzjerskim na rynku Pogodno, samej tragedii nie pamięta. Miała wtedy tylko 15 lat i jeden dzień. 26 kwietnia obchodziła urodziny. Ale pamięta jak jej mama dzień później, właśnie 27 kwietnia przyszła do domu z pracy załamana.
- W tym pożarze zginęła córka mojej koleżanki z pracy - powiedziała w domu i od razu zaznaczyła, że obie z Basią pójdą na pogrzeb. Na pogrzebie były tłumy.
Pani Basia pamięta, że przede wszystkim przyszli ludzie młodzi, koledzy i koleżanki tych co zginęli w pożarze Kaskady. Pożar wybuchł przed 8 rano. W budynku miało być wtedy 41 osób. Ale 20 na szczęście się spóźniło. Na szczęście.
- Pamiętam jak mama opowiadała mi, że jeden z kolegów tej dziewczyny, która spłonęła, spóźnił się na praktyki, bo mu uciekł autobus. A on mieszkał w Podjuchach, koło moich rodziców, na ulicy Metalowej. Miał na imię Jarek - przypomina sobie pani Basia.
Stali jak wmurowani
Powstaje książka
Moja redakcyjna koleżanka Krystyna Pohl pisze książkę o Kaskadzie. Byłaby bardzo wdzięczna za każde wspomnienie nie tylko z tej tragedii. Prosi o kontakt pod numerem telefonu 697 770 233.
Pożar wybuchł prawdopodobnie na skutek prowizorycznej instalacji elektrycznej. Jedna ze sprzątaczek podłączyła do niej odkurzacz. Dzień wcześniej bowiem w Kaskadzie bawiło się ponad 600 osób.
Obsługiwał ich ponad 200-osobowy personel. A lokal jako jeden z najlepszych na całym zachodnim i środkowym wybrzeżu musiał już około południa wydawać pierwsze posiłki.
Pożar wybuchł na parterze w sali Kapitańskiej, ale błyskawicznie objął cały budynek.
- Pamiętam i ten obraz mam ciągle przed oczami jak płonęły mury i dookoła było słychać lament ludzi - wspomina Grażyna, która mieszkała z rodzicami przy ulicy Wojciecha, skąd tylko krok było do Kaskady. - Pamiętam jak sąsiedzi wyszli na ulicę i stali jak wmurowani. Wtedy nie widzieliśmy do końca co się stało i dlaczego. Wtedy nie było przecież takiej informacji. Dopiero po kilku dniach dotarło do nas jaki to był rozmiar tej tragedii.
Byli bez szans
14 osób zginęło. Jak mówią świadkowie - byli bez szans, bo było za gorąco, za szybko ogień się rozprzestrzeniał. Już siedem minut po godzinie ósmej, a dziewięć od momentu wybuchu pożaru, wyleciały szyby z okien Kaskady.
- A gorący podmuch dosłownie odrzucił przechodniów pod mury sąsiednich domów - mówią świadkowie i podkreślają, że takiego żaru i gorąca, to nigdy i nigdzie nie widzieli, nie słyszeli, nie przeżyli.
Ten żar z Kaskady stopił nawet znajdujące się 15-20 metrów od budynku znaki drogowe i stylonowe firanki w oknach pobliskich domów, zapalił odległe o 30-40 m drzewa i uszkodził lakier na stojących co najmniej 50 m dalej wozach strażackich. Wewnątrz budynku temperatura osiągnęła 1100 stopni Celsjusza.
Cały budynek spłonął w ciągu godziny. Pozostały z niego jedynie żelbetonowe elementy konstrukcji.
- Ta sczerniała od żaru i dymu konstrukcja szpeciła to miejsce jeszcze przez wiele lat - wspomina Grażyna. - Była dla nas takim świadectwem tragedii ludzi, bo zginęli tam młodzi ludzie, uczniowie.
Pani Basia z rynku Pogodno przypomina sobie, jak jej mama opowiadała im parę dni później, że rodzice Danki, jednej z dziewcząt, która zginęła w płomieniach, parę dni przed tragedią kupili córce złoty pierścionek.
- Mieli go jej wręczyć na jej 18-te urodziny, które przypadały na maj - opowiada Pani Basia. - Nie zdążyli.
Może zmienić nazwę
Kornelia ma 20 lat. Pracuje z panią Basią w tym samym zakładzie fryzjerskim. Urodziła się 10 lat po tragedii "Kaskady", ale w jej rodzinie ten pożar "jest żywy" do dziś.
- Tam zginęły kuzynki mojego ojca - mówi Kornelia. - Często wspomina się w moim domu tamte dni. Teraz nawet zastanawiamy się, jak wejdziemy do nowego budynku Kaskady. Czy będziemy w stanie przysiąść tam na kawę? Czy będziemy mogli tam zrobić zakupy jak inni?
- A może zmienić nazwę - proponuje Grażyna, która do dziś przed oczami ma ogień z płonącego budynku i żelbetonowe kikuty, które stały tu jeszcze przez lata. - Może zamiast nazwy Kaskada, która jest dla nas bolesna, nową galerię nazwać Szczecińską.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?