Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tu była ostatnia cela śmierci w Polsce

Agnieszka Tarczykowska
Do lat 70. zapadnia w celi śmierci była drewniana. W 1972 roku wybudowano nową, betonową. Cela śmierciw niezmienionym stanie przetrwała do dziś.
Do lat 70. zapadnia w celi śmierci była drewniana. W 1972 roku wybudowano nową, betonową. Cela śmierciw niezmienionym stanie przetrwała do dziś. Agnieszka Tarczykowska
Ostatnią egzekucję, która odbyła się 33 lata temu, wykonano w nowogardzkiej celi straceń na gwałcicielu i zabójcy spod Gryfic. To było 12 grudnia. Kat wykonał wyrok śmierci przez powieszenie.

Ostatnie wyroki

Ostatnie wyroki

Ostatnia egzekucja skazanego w Polsce odbyła się w Krakowie, w 1988 roku. Później wyroki śmierci jeszcze sporadycznie zapadały lecz zamieniano je na karę 25 lat pozbawienia wolności lub karę dożywocia. W 1998 roku wszedł w życie kodeks karny, który w sposób ostateczny usunął karę śmierci z polskiego systemu karnego.
W Polsce na przestrzeni lat od 1960 do 1988 roku stracono około 250 więźniów skazanych na karę śmierci, w tym także w Nowogardzie.

W kontekście powracających rozmów o przywróceniu kary śmierci odżywa historia celi straceń nowogardzkiego zakładu karnego. To jedyna w Polsce, zachowana w nienaruszonym stanie do dziś taka cela.

Miejsce, które skrywa ponurą tajemnicę

Sama cela to niespełna 7 m kw. Prowadzi do niej wąski korytarz. Obok jeszcze cela izolacyjna z betonowym łóżkiem i wmurowanym, kamiennym stolikiem. Kolejne pomieszczenie z drewnia - nym łożem wyposażonym w ramki z pasami. Kiedyś służące do stosowania przymusu bezpośredniego, czyli do przywiązywania niepokornych.

Już przy wejściu do korytarza przeszywa chłód podziemia. Zaskakuje nieskazitelna cisza i surowość wnętrza. Tylko w rogu pajęczyna - jedyna oznaka życia. Na końcu korytarza pomieszczenie z hakiem i zapadnią.

- Miejsce, jak z horroru. Wnętrze z klimatem starego zamczyska. Podziemie i te "meble", brrrr... - wzdryga się jeden ze strażników. - Lepszego miejsca na celę śmierci nie można było wybrać.

Pozostały tylko akta osobowe

W latach 70. w celi życie straciło 10 skazanych. Ilu wcześniej? Nie wiadomo. Bra kuje dokumentów. Daw - ni nowogardzianie wspominają tylko, że ginęli tu ludzie najpierw przez rozstrzelanie, potem przez powieszenie. Tylko 10 ostatnich egzekucji ma swoje akta osobowe.

- To było w latach 1972- 1978 - tłumaczy Artur Bojanowicz, oficer prasowy Zakładu Karnego w Nowogardzie. - Z tego okresu zachowała się skąpa dokumentacja o wyrokach śmierci.

Być może są jakieś dokumenty w archiwach sądowych. W zakładzie w Nowogardzie pozostały tylko zapiski w ogólnej dokumentacji i akta osobowe osób straconych. Są też skorowidze, w których zapisano nazwiska wszystkich więźniów. Przy nazwisku w uwagach wpisywano co stało się z więźniem. Są zapisy, że zmarł naturalnie, że targnął się na życie, że wykonano karę śmierci.

Nie wiadomo co działo się wcześniej w zakładzie. Prawdopodobnie wyroki śmierci także wykonywano. Nie ma jednak na ten temat żadnych dokumentów.

Gdyby nie przypadek

Nigdy wiele nie mówiono o zdarzeniach, jakie przez lata miały miejsce za murami więzienia w Nowogardzie. Ale w mieście wszyscy wiedzieli, że przy ulicy Zamkowej wieszani są najwięksi zbrodniarze. Dziś świadkowie tamtych wydarzeń już nie żyją lub milczą, zasłaniając się niepamięcią, tajemnicą. Wspominają tylko, że pomieszczenie z celą śmierci nie zmieniło się od tamtych lat wcale. A teraz tylko sporadycznie ktoś tam zagląda.

Ale gdyby nie przypadek, cela śmierci w nowogardzkim zakładzie karnym z pewnością już by nie istniała. Kiedy w 1989 roku w wiezieniu wybuchł bunt skazanych, doszczętnie spłonął jeden z pawilonów. Ten nad celą śmierci.

- Na początku lat 90. rozpoczęło się sprzątanie gruzowiska po pożarze - opowiada rzecznik zakładu. - Wówczas nie było pienię dzy na remont i odbudowanie pawilonu. Trzeba było teren uprzątnąć. Tak się jednak zdarzyło, że przy sprzątaniu obecny był konserwator zabytków.

To on uznał, że pod gruzami znajdują się podziemia XVI-wiecznego zamku. Objął to miejsce opieką konserwatorską. Od tego momentu nic już tam nie można było ruszać. Może właśnie dlatego cela śmierci w zakładzie w Nowogardzie ocalała.

Pozostały wspomnienia

- Historia więzienia sięga XIX wieku - opowiada pan Franciszek, który był nauczycielem w zakładzie karnym w Nowogardzie. - Podczas II wojny i frontu więzienie opustoszało, a Rosjanie wypełnili je jeńcami niemieckimi. Prawdopodobnie zaraz po zakończeniu wojny dochodziło w zakładzie do rozstrzelań. W drugiej połowie lat 40. odbywały się samosądy polskie na skazanych patriotach.

- Już od lat 50., kiedy sam zamieszkałem w Nowogardzie, słyszałem o wykonywanych wyrokach przez powieszenie - wspomina pan Franciszek. - Ale nigdy wiele się o tym nie mówiło. Tylko krążyły w różnych środowiskach powiedzenia typu: "uważaj, bo będziesz dyndał" czy "skrócą cię o głowę", zapożyczone z języka więźniów. Znam też wiele relacji, krótkich, zdawkowych, przeważnie od strażników, których uczyłem w szkole wieczorowej, że kary śmierci wykonywano. Swego czasu krążyła nawet informacja wskazująca konkretną osobę z Nowogardu, która zajmowała się egzekucją. To był podobno alkoholik. Nazywano go miejscowym katem. Ile w tym prawdy, nie wiem.

Prawdziwe są natomiast wspomnienia pana Franciszka z rozmów z dwoma lekarzami i księdzem, którzy musieli być przy egzekucjach.

- Był taki lekarz u nas, imienia nie pamiętam, Moc się nazywał. I był drugi, mój kolega Ludwik Chomiński. Od nich słyszałem o wyrokach. Niewiele, bo temat zawsze był trudny. Pamiętam natomiast jak obaj, w różnym czasie, zwierzali się, że w natłoku różnych spraw i codziennej stresującej pracy, dochodzi dodatkowy stres związany z obecnością przy wyrokach śmierci. Może to przypadek, ale obaj zmarli na serce.

- Czasem rozmawiałem z księdzem kapelanem - opowiada były nauczyciel z zakładu karnego. - Jeżykowski się nazywał. Też nieraz wspominał o napięciach przy egzekucjach. Wiem też, że niektórzy odreagowywali stres alkoholem, miewali koszmary nocne. Przy każdej egzekucji musiał być naczelnik więzienia, ksiądz, lekarz, prokurator, kat, kierownik ochro ny i doprowadzający, czyli tak zwani siepacze.

Pod osłoną nocy

Wyroki wykonywano przeważnie nad ranem lub późnym wieczorem. Zawsze w tajemnicy, często bez informowania rodziny skazanego.

- Ale myśmy wiedzieli o wyrokach. Bo zawsze coś wisiało w powietrzu - wspomina jeden z ówczesnych funkcjonariuszy. - Najwięcej emocji i domysłów wzbudzał kat. Na ten temat krążyły i do dziś krążą różne historie. Ale te ostatnie wyroki wykonywał kat ze Szczecina lub innych więzień w Polsce.

To prokuratorzy przywozili z sobą cienką linkę, zapakowaną i zaplombowaną.

- Stryczek zawieszali na haku umieszczonym w suficie celi i zakładali na szyję skazanego - opowiada funkcjonariusz. - Koniec linki przyczepiany był do kołka wystającego ze ściany. Uwolnienie linki powodowało obsunięcie się ciała, zaciśnięcie pętli na szyi i otwarcie zapadni. Lekarz stwierdzał zgon.

Linka była stosunkowo cienka. To była ostatnia nadzieja skazanego. Jeśli by się zerwała, oznaczało to wybawienie. Według międzynarodowego prawa, w takim przypadku skazany zostaje zwolniony z wyroku.

- Ciała po wyroku chowano przy murach, po lewej stronie od głównego wejścia cmentarza - zdradza pan Franciszek. - Widywałem groby bez krzyży, bez nazwisk, czasem puste doły. To rodzina przyjeżdżała i w porozumieniu z funkcjonariuszem wykopywano ciało i zabierano zwłoki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński