Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To był gest!

Hanna Lachowska
Jacek Wszoła był rekordzistą świata (2.35 m) i Europy (2.29 m) w skoku wzwyż, złotym medalistą igrzysk olimpijskich w Montrealu (1976 rok) i srebrnym w Moskwie (1980 rok).
Jacek Wszoła był rekordzistą świata (2.35 m) i Europy (2.29 m) w skoku wzwyż, złotym medalistą igrzysk olimpijskich w Montrealu (1976 rok) i srebrnym w Moskwie (1980 rok). Sławek Ryfczyński
Rodzina Komara i Ślusarskiego - tak o sobie mówią ci, którzy ich dobrze znali.

- A ostatni będą pierwszymi - powiedział niespodziewanie znany sportowiec Sebastian Chmara, po czym wręczył zdobytą przed chwilą statuetkę ostatniemu w klasyfikacji księdzu Januszowi Koplewskiemu z Wisełki koło Międzyzdrojów.

Gest Sebastiana Chmary podczas IX Mityngu Lekkoatletycznego pamięci polskich olimpijczyków Władysław Komara i Tadeusza Ślusarskiego, przejdzie do historii tych zawodów.

Tu ich żegnaliśmy

Syn Władysława Komara - Mikołaj: - Jestem szczęśliwy, że nazwisko mojego ojca nie zostało zapomniane. Żałuję, że nie ma tu z nami mojej mamy. Chciała
Syn Władysława Komara - Mikołaj: - Jestem szczęśliwy, że nazwisko mojego ojca nie zostało zapomniane. Żałuję, że nie ma tu z nami mojej mamy. Chciała przyjechać, ale jest ciężko chora. Sławek Ryfczyński

- Ksiądz rzuca, ale pan Bóg kulę nosi - żartował aktor Zbigniew Buczkowski, gdy kulą pchał Janusz Koplewski, ksiądz z Wisełki koło Międzydrojów.
(fot. Sławek Ryfczyński)

Tu, skąd dziewięć lat temu dwaj polscy olimpijczycy Władysław Komar i Tadeusz Ślusarski wyruszyli w swoją ostatnią podróż, w miniony weekend znów spotkali się ich znajomi, przyjaciele i turyści wypoczywający w Międzyzdrojach. Przyszli, aby pokazać, że pamiętają.

- To miejsce jest wyjątkowe. To symbol - o skwerze przed hotelem Amber Baltic mówi nasz olimpijczyk Bogusław Mamiński. - Władek i Tadeusz właśnie stąd wyjechali w drogę do domu. Tu ich żegnaliśmy. Jak się okazało, ostatni raz.

I choć zawody ich pamięci z roku na rok się rozrastają, to właśnie na tym skwerze już do końca będą odbywać się te dwie najważniejsze konkurencje. Te, w których Komar i Ślusarski zdobywali najwyższe laury - pchnięcie kulą i skok o tyczce.

Niby zabawa, a boli

17 sierpnia 1998 roku

Tego dnia Władysław Komar i Tadeusz Ślusarski wracali z Międzyzdrojów po biegu pamięci szefa polskiej misji olimpijskiej Atlanta '96 Eugeniusza Pietrasika. Koło Przybiernowa ich samochód zderzył się czołowo z innym samochodem osobowym. Jak się okazało, w tym drugim aucie jechał inny polski olimpijczyk, reprezentant Polski w biegu na 400 metrów - Jarosław Marzec. Komar i Ślusarski zginęli na miejscu; Marzec zmarł kilka dni później w szpitalu. Zawody jego pamięci odbywają się co roku w Dziwnowie, gdzie mieszkał. Natomiast memoriał Komara i Ślusarskiego w Międzyzdrojach.

Rodzina Komara i Ślusarskiego - tak o sobie mówią ci, którzy ich dobrze znali. Co roku przyjeżdżają do Międzyzdrojów, aby uczcić ich pamięć. To m.in. Zdzisław Hoffman, Jacek Wszoła, Władysław Kozakiewicz, aktor Zbigniew Buczkowski, Jerzy Kryszak oraz oczywiście olimpijczyk Bogusław Mamiński, który od początku jest organizatorem mityngu.

VIP-y startują w osobnych, specjalnych zawodach w pchnięciu kulą. Wśród tegorocznych uczestników był m.in. syn Władysława Komara - Mikołaj, kuzyn - Andrzej Komar i syn Tadeusza Ślusarskiego - Jakub. Wbrew oczekiwaniom, ani syn, ani kuzyn Komara nie znaleźli się w pierwszej trójce. Na podium stanął za to syn skoczka o tyczce - Jakub Ślusarski.

- To niby zabawa, ale przegrana boli prawie tak samo, jak na prawdziwych zawodach - przyznał Jacek Wszoła po zakończonym zawodach. Zajął piąte miejsce.

W pierwszej trójce nie znalazł się także Zbigniew Buczkowski. Był dopiero ósmy. Aktor wyjaśnił jednak dlaczego.

- Bo ja tylko rzucałem kulą, ale gdybym pchał, to ho, ho, ho. Dopiero bym pokazał, co potrafię.

Piękny gest Chmary

Syn Władysława Komara - Mikołaj: - Jestem szczęśliwy, że nazwisko mojego ojca nie zostało zapomniane. Żałuję, że nie ma tu z nami mojej mamy. Chciała przyjechać, ale jest ciężko chora.
(fot. Sławek Ryfczyński)

Pchnięcie kulą VIP-ów wygrał Sebastian Chmara (halowy mistrz świata w siedmioboju z 1999 roku). O ile jego zwycięstwo nie było wielką niespodzianką, o tyle to, co zrobił w trakcie wręczania nagród, zaskoczyło wszystkich.

- A ostatni będą pierwszymi - oznajmił niespodziewanie do mikrofonu i wręczył zdobytą statuetkę zawodnikowi, który zajął ostatnie miejsce - księdzu Januszowi Koplewskiemu.

Kompletnie zaskoczony ksiądz długo nie mógł dojść do siebie.
- To się nazywa mieć gest! - powtarzał. - Nie każdego stać na coś takiego. Trzeba być prawdziwym, najprawdziwszym sportowcem!

Prawdziwe zawody w pchnięciu kulą wygrał Jakub Giża z LKS Stal Mielec. W skoku o tyczce niepokonany był Niemiec Michel Frauen.

Ile bym skoczył, gdybym nie palił...

Jacek Wszoła był rekordzistą świata (2.35 m) i Europy (2.29 m) w skoku wzwyż, złotym medalistą igrzysk olimpijskich w Montrealu (1976 rok) i srebrnym w Moskwie (1980 rok).
(fot. Sławek Ryfczyński)

Pamięć nie zginie

Bogusław Mamiński, biegacz, olimpijczyk, wicemistrz świata i Europy, główny organizator mityngu pamięci Komara i Ślusarskiego, trener
- Nigdy nie pozwolimy, aby zaginęła pamięć o Władku i Tadeuszu. Choć przygotowanie takiej imprezy zajmuje nam sporo czasu. Często - zarówno ja, jak i moi koledzy, którzy robią to razem ze mną - zaniedbujemy przez przygotowania obowiązki trenerów. Mamy nadzieję, że kontynuację mityngu przejmą od nas wkrótce młodsi trenerzy. Są na to przygotowani. W przyszłym roku odbędzie się już dziesiąty mityng. To będzie rok olimpijski, a przecież Komar i Ślusarski byli olimpijczykami. Chcielibyśmy więc nadać temu mityngowi wyjątkową oprawę.

Rozmowa z Jackiem Wszołą, najbardziej utytułowanym polskim skoczkiem wzwyż

- Na mityngu w Międzyzdrojach nie wyszły panu pchnięcia kulą. Zajął pan dopiero piąte miejsce. Dlaczego?

- W ubiegłym roku poszło mi lepiej, bo kula była o kilogram lżejsza (śmiech). Próbowaliśmy z kolegami protestować w tej sprawie, ale bez skutku. Zagrożono nam dyskwalifikacją, więc odpuściliśmy i pchaliśmy tym, co nam dali...

- Ma pan 50 lat, ale sylwetki może panu zazdrościć niejeden 25-latek. To geny, czy ciężka praca nad sobą?

- Mimo że skończyłem już swoją karierę zawodnika dawno temu, to cały czas jestem aktywny. Mam ułatwione zadanie, bo jestem współwłaścicielem 17 klubów fitness w całym kraju. Prawie wszędzie, gdzie jestem, mogę więc ćwiczyć u siebie. Sporo czasu poświęcam też na rekreację. Nawet w wakacje. Nie jestem typem człowieka, który wypoczywa leżąc na plaży. Przeciwnie. Muszę być w ruchu. Jak jest pogoda, to biegam po plaży. A jak nie ma, to zawsze w pobliżu jest jakiś las, gdzie też mogę pobiegać. Nadmorskie miejscowości mają to do siebie, że wystarczy wyjść z ośrodka, przejść kawałek i już jest się w lesie albo na plaży. W tym roku dodatkowo zjeździłem wybrzeże biorąc udział w biegach śniadaniowych, które odbywały się w różnych nadmorskich miejscowościach.

- To w wakacje. A w ciągu roku też pan biega?

- Oczywiście!. Dwa, trzy razy w tygodniu robię po 8-10 kilometrów. A niedawno zacząłem też grać w golfa.

- A papierosy? Jak palenie ma się do sportu?

- Palę też rekreacyjnie, czyli czasami. Choć to oczywiście niczego nie tłumaczy. Paliłem - niestety - przez większość mojej kariery. Skoki wzwyż nie wymagają dużego nakładu pracy wytrzymałościowej, która kompletnie eliminuje jakiekolwiek używki.
Wiele razy zastanawiałem się, ile bym skoczył, gdybym nie palił. Nigdy się tego nie dowiem i szczerze przyznam, że bardzo żałuję. Ale jeśli tę rozmowę przeczytają młodzi ludzie, to apeluję do nich - nie palcie! Wiem, że to już brzmi jak slogan. Ale jeśli mnie posłuchacie, to nie będziecie się później musieli zastanawiać, co w życiu straciliście. Czego nie osiągnęliście, a być może było w zasięgu waszej ręki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński