Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szczecin 1939. Wojna? To były sprawy dorosłych

Marek Rudnicki
- Miałam dobre życie i nie żałuję decyzji, które podjęłam za młodu -mówi po latach Hildegarda Kalita pokazując zdjęcia z rodzinnego albumu.
- Miałam dobre życie i nie żałuję decyzji, które podjęłam za młodu -mówi po latach Hildegarda Kalita pokazując zdjęcia z rodzinnego albumu. Fot. Archiuwm
Hildegarda urodziła się w Szczecinie w roku 1924. Gdy w 1939 roku wybuchła wojna, miała 15 lat. Dziś wie, że dla Polaków był to czas narodowej katastrofy, ale jej życie wtedy, we wrześniu w Szczecinie, nic się nie zmieniło. Konflikt z Polską radykalnie zaważył na jej życiu dopiero później, w 1945 roku.

Reakcje sąsiadów na wiadomość o wojnie były różne. Jedni przyjęli to z entuzjazmem, drudzy ze sceptycyzmem. Do tych drugich należał jej ojciec, który w okopach pierwszej wojny światowej odniósł ranę, która na trwałe usztywniła jego rękę.

– Mój ojciec mówił od początku o Hitlerze: On się spali. Po co on to robi? Chce cały świat, a sam zobaczy, jak to będzie – mówił zdenerwowany. Miała starszą siostrę Erykę i brata Gerharda, który zmarł po urodzeniu. Mieszkali w kamienicy przy ulicy Bogusława 37. Dom stoi do dziś i nawet numeracja bramy nie zmieniła się. Pierwsze dni wojny nic nie zmieniły. Żyło się tak samo.

– Nie interesowała mnie wojna, konflikt z Polską. Byłam młoda, a to były sprawy dorosłych – opowiada. – Podczas pierwszego nalotu na Szczecin, zamiast do piwnicy ze spakowanymi dokumentami, wszyscy weszli na dach, żeby zobaczyć samoloty. Nikt nie przejął się nimi.

Spacery po Wałach Chrobrego

Z początkowego okresu wspomina przymus wstąpienia do Bund Deutscher Mädel, przymusowej organizacji dla młodych dziewcząt w wieku od 13 do 17 lat. Mówi, że nic ją tam nie ciągnęło, żadne zajęcia szycia, gotowania czy gimnastyki. Wówczas już, po ukończeniu szkoły podstawowej (istnieje do dziś przy skrzyżowaniu al. Piastów i ul. Jagiellońskiej), uczyła się w szkole zawodowej krawiectwa.

– W BDM trzeba było mieć mundurek, a rodzice nie chcieli mi kupić. Był przymus. Wkroczyła wówczas moja ciocia, bardziej racjonalna niż ojciec i to ona kupiła mi i siostrze mundurki. A i tak często opuszczałam zajęcia. Przychodzili do domu i pytali, dlaczego znowu mnie nie było. Zawsze udawało mi się znaleźć jakiś wykręt. Zamiast z nimi na wycieczki, wolałam niedzielne wyprawy z ojcem poza miasto. Jechaliśmy tramwajem do lotniska (dziś ta trasa nie istnieje) i stamtąd na wyprawy do Podjuch, do Zdrojów, do Puszczy Bukowej. Często po drodze odwiedzaliśmy ciocię w Podjuchach. Było wspaniale.

Lubiła Szczecin. To było jej miasto. Kochała ulice pełne zieleni, urokliwych kafejek, miejsc, gdzie można było usiąść i odpocząć. Lubiła też kino przy ulicy Krzywoustego, gdzie jako niepełnoletnia mogła chodzić tylko z rodzicami.

– Dziś go już nie ma, bo mieściło się w zbombardowanym później budynku. To tam, gdzie stoi nowy blok, przez który można dojść do powojennego kina Colosseum. Szczególnie miło wspomina spacery latem po Wałach Chrobrego i zimą saneczkowanie w Parku Kasprowicza. To były najczęściej wspólne wyprawy z siostrą. Mama nie pracowała, zajmowała się domem, a ojciec pracował w firmie drogowej. – Na placu Grunwaldzkim były ławki, gdzie lubiły siadywać kobiety z małymi dziećmi i dziewczęta. To był piękny plac otoczony bardzo ładnymi kamienicami. Wspomina też rodzinne wyprawy nad Jezioro Głębokie lub do otaczających je lasów.

Miasto zranione przez wojnę

Pierwszy okres wojny niczego nie zmienił – powtarza. Widziało się tylko więcej umundurowanych młodych ludzi i nic więcej. A później wojna zaczęła dawać o sobie znak. W roku 1943 razem z innymi młodymi dziewczętami Hildegarda została wywieziona do fabryki amunicji w Ueckermünde, gdzie pracowała do wejścia do miasteczka pierwszych oddziałów „Ruskich”. Wówczas wróciła do Szczecina. Miasto było już zmienione, zranione przez wojnę. Nieco wcześniej, gdy Rosjanie rozpoczęli walki o Dąbie, ojciec wraz z innymi pracownikami firmy dostał rozkaz stawienia się w Berlinie. Zanim dotarł, wojna się skończyła.

– Gdy wracał do Szczecina, zatrzymał się u wujka na gospodarstwie w takiej małej wiosce Schmölln obok Penkun – wspomina to wydarzenie z uśmiechem. – Rosjanie, idąc na Berlin, wybili wprawdzie cały inwentarz, ale wujek przed ich nadejściem zdążył w beczkach zapeklować mięso. Zakopywali je w ziemi jego cudzoziemscy robotnicy, Polacy. Gdy później szukał tych beczek, okazało się, że już ich nie ma. To wujek namówił ojca, żeby z całą rodziną sprowadzili się do niego. Łatwiej będzie przeżyć – argumentował. – A co ze mną? – wspomina pani Hildegarda swoje pytanie, postawione rodzicom. Nie wyobrażała sobie, że ją pozostawią tylko z siostrą. Wprawdzie Eryka w 1943 roku wyszła za mąż za Zygfryda (w wyniku odniesionych ran zwolniony ze służby czynnej), ale chciała jechać z nimi. – Ojciec powiedział mi, że Ruskie gwałcą takie młode dziewczyny i bezpieczniej będzie dla mnie i Eryki, abyśmy zostały w Szczecinie. Po tym na krótko zamieszkała z Lotte, koleżanką z fabryki z Ueckermünde, w mieszkaniu przy ul. Jagiellońskiej. Gdy rozeszła się wiadomość, że wszyscy młodzi Niemcy mają stawić się na szkolnym podwórku i muszą pracować przy żniwach, razem z koleżanką się zgłosiły.

POLECAMY RÓWNIEŻ: Co wiesz o II wojnie światowej? Odpowiedz na 15 nieoczywistych pytań. QUIZ

– Siostra też chciała jechać, ale szwagier nie zgodził się. Eryka była w ciąży, więc zgłosiła się do lekarza i ten dał jej zwolnienie.

Na miejscu zbiórki był wójt z podszczecińskiej wsi Radziszewo, Edward Kalita w towarzystwie milicjanta Albina. To on porozwieszał te powiadomienia. Żeby zebrać plony z ziarna zasianego jeszcze wiosną przez niemieckich gospodarzy, potrzebne były ręce do pracy, a Polaków było mało. – Zgodziłam się i tak zmienił się mój los – mówi skromnie, a w oczach rozbłyskują jej iskry. Miała wówczas 21 lat. Soł-tys był przystojny. Później dowiedziała się, że jako żołnierz AK brał udział w Powstaniu Warszawskim. W walkach stracił dłoń. Gdy tylko ją ujrzał, a ona jego, między młodymi od razu zaiskrzyło. To była miłość, którą spotyka się tylko w książkach i łzawych filmach. Nie miało dla niego znaczenia, że jest Niemką, a dla niej, że to Polak, zwycięzca.

– Na początku jego matka była przeciwna naszemu związkowi i ja jej się wcale nie dziwię – opowiada. – Ja ją rozumiałam. Edek miał brata, też w konspiracji, który zginął w czasie wojny. Gdy w październiku 1945 roku koleżanka Lotte postanowiła wrócić do Niemiec, ona też się na to zdecydowała. Tęskniła za rodzicami. Żeby jednak wyjechać z Radziszewa, trzeba było otrzymać przepustkę od sołtysa. Bez słowa wypisał ją koleżance, a patrząc na Hildegardę stwierdził krótko: „A ty zostaniesz ze mną”.

– Byłam w nim zakochana, nie protestowałam. Życie pokazało, że był bardzo dobrym człowiekiem.

ZOBACZ TEŻ:

Szczecińskie obchody 81. rocznicy wybuchu II wojny światowej...

Nie wyjechała, została

W 1951 roku nakazano wszystkim Niemcom zdeklarować się, czy przyjmują obywatelstwo polskie czy wyjeżdżają.

– Nie byliśmy jeszcze małżeństwem, choć mieliśmy już trójkę dzieci – wspomina z uśmiechem. – Matka Edka nalegała na zalegalizowanie związku, ale jakoś tak nie zwracaliśmy na to uwagi. Powiedziano mi, że jak będę chciała wyjechać, to nie mogę zabrać ze sobą dzieci. Nie mogłam ich zostawić. Wzięliśmy ślub dopiero w 1952 roku, gdy byłam w ciąży z czwartym dzieckiem. Nie było to proste. On był katolikiem, ja ewangeliczką. On musiał dostać pozwolenie od władz polskich, ja od niemieckich.

Pani Hildegarda pozostała w Radziszewie. Mąż Edward, z którym mieli szóstkę dzieci, zmarł w 1995 r. Rodzice odeszli jeszcze wcześniej.

ZOBACZ TEŻ: 5 lipca 1945 roku. Zobacz, jak Szczecin stał się polski [ZDJĘCIA]

Tak Szczecin stał się polski. Archiwalne ZDJĘCIA z 5 lipca 1945 roku

Centrum miasta było zniszczone. Armia Czerwona zajęła lewobrzeżną część miasta praktycznie bez walki. Zobaczmy jak widok zastali zwycięzcy i pierwsi pionierzy, którzy przybyli do miasta. 73 lata temu do opustoszałego Szczecina weszły oddziały Armii Czerwonej. Opór stawiany przez uciekające oddziały niemieckie był symboliczny. Dla niektórych był to także pierwszy dzień wolności. Na ulicach Szczecina stała masa jeńców, robotników przymusowych, którzy wiwatowali na widok wkraczających oddziałów. Do miasta zaczęli przyjeżdżać Polacy. - Szczecin był wówczas morzem ruin, nad miastem unosiły się dymy - wspomina Tadeusz Wojciechowski, pionier Szczecina, który przyjechał do miasta 8 maja 1945 roku. - Słychać było wybuchy, pamiętam też widok barek z Wałów Chrobrego na które czerwonoarmiści ładowali wszystko, co miało jakąkolwiek wartość: od motocykli, mebli, ubrań pod dywany. Zastanawiam się, ile z tych dóbr dotarło do Związku Radzieckiego, a ile przepadło po drodze. Zobacz także: Morskie Centrum Nauki zostanie wypełnione eksponatami, które dadzą mu morską duszę

Zobacz, jak wyglądał Szczecin w 1945 roku. Archiwalne zdjęcia

Bądź na bieżąco i obserwuj:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Szczecin 1939. Wojna? To były sprawy dorosłych - Głos Koszaliński

Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński