MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Remont idzie do prokuratora

Michał Fura, 13 października 2004 r.
Prokuratura sprawdzi, czy i jeśli tak, to kto naraził miasto na stratę pieniędzy podczas remontu hali sportowej w Gimnazjum Publicznym nr 1.

Doniesienie złożył prezydent. Miasto miało stracić 80 tys. złotych, bo zapłaciło za dwie warstwy papy na dachu, a potem okazało się, że jest tylko jedna.

Według prezydenta, zawinił inspektor nadzoru budowlanego. Zarzuca mu również poświadczenie nieprawdy w dokumentach dotyczących odbioru prac budowlanych, na podstawie których miasto wypłacało pieniądze.

To on

Miasto całą winę zrzuca na ówczesnego inspektora nadzoru Andrzeja Żurka, który czuwał nad budową hali sportowej w gimnazjum nr 1. W styczniu tego roku wypowiedziano mu umowę, bo stwierdzono, że "nie wywiązywał się ze swoich obowiązków".

- Potwierdził w dokumentach, że prace zostały wykonane prawidłowo, czyli zgodnie z projektem. A okazało się, że tak nie było. Robotę wykonano źle - mówi Robert Karelus, rzecznik prasowy prezydenta miasta. - Na dachu miały być dwie warstwy papy, a jest tylko jedna.

Sprawa wyszła na jaw dopiero w sierpniu tego roku, kiedy dach zaczął przeciekać.

Miasto musi naprawić teraz dach na własny koszt. Firma, która wykonywała prace - Insaco - ogłosiła bowiem upadłość.
Kolejnym przykładem nie wywiązywania się z obowiązków inspektora nadzoru ma być zmiana izolacji cieplnej. Zdaniem rzecznika, po pierwsze nikt tego z miastem nie konsultował, a poza tym zamieniono materiał izolacyjny na gorszej jakości.

To nie ja

Andrzej Żurek twierdzi, że wszystkie obowiązki wypełnił prawidłowo i nie naraził miasta na straty finansowe.
Tłumaczy, że pod koniec października ubiegłego roku miasto odebrało halę po zakończonych pracach. I nie było żadnych zastrzeżeń.

- Dopiero w grudniu okazało się, że jedna warstwa papy została źle położona. Trzeba było ją zerwać - mówi Andrzej Żurek. - Natychmiast napisałem na ten temat notatkę, którą przekazałem wydziałowi inżyniera miasta.

W połowie stycznia miasto wypowiedziało Andrzejowi Żurkowi umowę o pracę.

- Na dodatek bez podania przyczyn... Od tego momentu już nie nadzorowałem budowy - dodaje.

Jego zdaniem winę za przeciekający dach ponoszą miejscy urzędnicy, którzy nie dopilnowali, aby ją potem ponownie położyć.

- Przecież wiedzieli, że jedna warstwa papy została zdjęta. Mieli moją notatkę na ten temat - mówi Andrzej Żurek i dodaje: - Może ją zgubili... Ale jeśli mają bałagan, to nie moja wina. Sami zawalili sprawę, a teraz mają pretensje do mnie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński