Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pascal z piosenki Kaczmarskiego

Elżbieta Lipińska
- Kocham konie. To moja pasja - mówi Pascal. Tu - w stadninie Grzegorza Majewskiego w Boninie koło Łobza.
- Kocham konie. To moja pasja - mówi Pascal. Tu - w stadninie Grzegorza Majewskiego w Boninie koło Łobza. Elżbieta Lipińska
Gdy w 1982 roku w Barcelonie podczas meczu Polska - Związek Radziecki rozwinął flagę z napisem "Solidarność", pokazały to telewizje na całym świecie.

Teraz przyjechał autostopem do swego przyjaciela mieszkającego koło Łobza.

Przygodami Mamuśki można by obdzielić kilka życiorysów.

Jego brawura i temperament znalazły uznanie w kręgach solidarnościowych czasu stanu wojennego. Zrobił międzynarodową awanturę na Polach Elizejskich w Paryżu, kiedy przyjechał tam generał Wojciech Jaruzelski. To on w 1982 roku w Barcelonie podczas meczu Polska - Związek Radziecki rozwinął flagę z napisem "Solidarność". Zobaczyli to nawet internowani w polskich ośrodkach.

Syn Polki i Korsykanina. Miał żonę, która dla niego wystąpiła z zakonu, ale po kilku latach tam powróciła. Piosenkę o nim śpiewał sam Jacek Kaczmarski. Teraz Mamuśka, czyli Pascal Rossi-Grześkowiak, pojawił się w Polsce.

Koniarz od zawsze

"Kosmopolak (Paryż II)" - fragment

słowa: Jacek Kaczmarski

Do Patrioty milutka zgłasza się starowinka,
Z przedwojennych snadź jeszcze wywodząca się dam:
- Ja niewiele już mogę, lecz oddaję wam synka,
Zrobi, co mu każecie. Myślę - przyda się wam!
Synek - dwa metry wzrostu, węzły mięśni i buźka
Łagodnego jagnięcia, co wpatruje się w dal,
Swą gotowość potwierdza cichym - dobrze, mamuśka -
Więc już został Mamuśką, chociaż zwał się Pascal.
Miał Mamuśka pomysły spełniające się w czynie,
Wrzącą krew anarchisty i energii miał pud.
Już na wiec komunistów wpuścił raz żywą świnię
W generalskie insygnia przystroiwszy ją wprzód.
Dumną nazwę paryskiej stacji metra "Stalingrad"
Bladym świtem zakleił najważniejszą z nazw - "Gdańsk".
Sztandar "Solidarności" Londyn Madryt i Rzym znał,
Bo chorąży Mamuśka wieszał go w każdym z państw.
To Mamuśka Patriocie rzekł, by jechał do Stanów,
Bo tam więcej dla Sprawy można zrobić niż tu.
Tu we Francji - powiedział - nie nauczysz baranów
By użyły swych rogów rozmiękczonych od snu.

Przyjechał autostopem prosto do Bonina koło Łobza, gdzie mieszka jego przyjaciel Grzegorz Majewski.

- Grzegorz hoduje kłusaki, a konie to moja pasja - mówi Pascal, który jest specjalistą od medycznego przygotowania koni do wyścigów.

Ma polskie korzenie. Jego przodkowie wyemigrowali z Golejewka koło Bydgoszczy jeszcze w XIX wieku. Od wielu pokoleń zajmowali się hodowlą koni i ich szkoleniem dla potrzeb wojska. Sprzedawali je do Krakowa, Białowieży i Petersburga. Kiedy nie było wojny, to konie szkolone były do jazdy w zaprzęgu, a potem dla amazonek.

Pradziadek Pascala Franciszek Grześkowiak wyjechał do Paryża. Tam przyszedł na świat dziadek Pascala Janusz. - Mój pradziadek Franciszek Grześkowiak urodził się w Bydgoszczy i pracował w jednym z tamtejszych pałaców - tłumaczy mieszaniną polskiego, francuskiego i angielskiego Mamuśka.

W dzieciństwie nie mówił po polsku. Tylko do bliskich zwracał się słowami: mamuśka, bunia i "diadia". Swoich polskich korzeni był świadomy jednak od zawsze.

Przyprowadziła go mama

Prawdziwym Polakiem poczuł się jednak w czasie stanu wojennego. Był studentem biologii, kiedy o kraju przodków zaczął mówić cały świat. Z ciekawością słuchał wieści z Polski. Jego matka Teresa Grześkowiak przyprowadziła go do siedziby paryskiej "Solidarności" i powiedziała, że syn na pewno do czegoś się przyda.

Syn do matki zwracał się słowem: Mamuśka, więc Mamuśką pozostał on sam. Pascal wyróżniał się długimi włosami i imponującym wzrostem. Był chętny do pracy. Pomagał krajanom, ile tylko mógł. Przynosił jedzenie, kupował papierosy i spędzał z nimi mnóstwo czasu. Okazał się też człowiekiem do zadań specjalnych. O jego akcjach było głośno nie tylko w kręgach opozycji.

To był pamiętny mecz

Pascal Rossi-Grześkowiak. W dzieciństwie nie mówił po polsku, ale - jak zapewnia - swoich polskich korzeni był świadomy od zawsze.
(fot. Elżbieta Lipińska)

- Ta sama flaga, którą pokazano na meczu w Barcelonie, zawisła wcześniej na wieży Eiffla. Stało się to po masakrze w kopalni "Wujek" - dopowiada Grzegorz Majewski.

Jak mówi Pascal, flaga miała 15 metrów długości i ważyła 40 kilogramów. Wnieśli ją kilka dni wcześniej na stadion i ukryli pod kratą w kanale odpływowym. Napis "Solidarność" na biało-czerwonym tle pokazał się na krótko chyba we wszystkich telewizjach, które transmitowały ten mecz. Przy okazji Pascal wraz z kolegami zakrył napisy reklamowe firm Canon i Gilette. Pojawiła się policja i kazała zdjąć flagę.

- Odpowiedziałem, że to moja praca i że lubię "Solidarność". Rozmawialiśmy chyba z pięć minut. Boniek, Lato, Smolarek przestali grać na ten moment - wspomina.

Potem stanął za bramką Józefa Młynarczyka i krzyczał: "WRON-a skona". Następnie zaś okrzykiem: "El Pueblo Katalonia! Barcelona! Pomocy!" wzruszył cały 88-tysięczny stadion, który skandował: "Solidarność! Solidarność!". Pascal znalazł się na pierwszych stronach światowych gazet. Ekipa radziecka także, ale w tle miała napis... "Solidarność".

Francuz o polskich korzeniach został wtrącony do aresztu. Na krótko, bo Hiszpanie okazali się wyrozumiałymi ludźmi.

Nie chciał generała

Pascal nie dał za wygraną także wtedy, gdy do Paryża z oficjalną wizytą przyjechał generał Wojciech Jaruzelski. - Kupiłem prosiaka, namalowałem na nim czerwoną gwiazdę i czarne okulary. Wypuściłem go pod ambasadą PRL-u. Dziś pewnie protestowaliby miłośnicy zwierząt - zwierza się Pascal. Zrobiła się potężna awantura, generał nie mógł wejść do Pałacu Elizejskiego głównymi drzwiami.

W grudniu1982 wraz z kolegami przemianował stację metra Stalingrad na Gdańsk. - Na sześciu peronach zakleiliśmy napisy Stalingrad i nakleiliśmy te z napisem Gdańsk. Kosztowało to nas osiem tysięcy franków. Pracę zaczęliśmy o 5.30. Ubrani byliśmy w robotnicze czerwone bluzy, a na twarzach mieliśmy maski wyobrażające Breżniewa - śmieje się wspominając tamten czas.

Znowu zatrzymała go policja, także tylko na chwilę. Potem oplakatował Picadilly Line w Londynie. Czy był oszołomem? - Nie. Ja robiłem po prostu akcje, które pomagały walczyć z komunizmem - wyjaśnia.

Podczas beatyfikacji księdza Maksymiliana Kolbego wywiesił w Rzymie na Koloseum kolejną polską flagę. Tego samego dnia polski Sejm zdelegalizował "Solidarność". Pielgrzymi z kraju powychodzili z autokarów i rozpoczęli prawdziwą patriotyczną manifestację.

Z przyjaźni powstała piosenka

Niedaleko Bastylii był wernisaż polskiego artysty, który miał na imię Grzegorz. Pascal nie pamięta nazwiska, ale wspomina za to smak polskiego bigosu. Tam poznał Jacka Kaczmarskiego. Trzy dni potem wybuchł stan wojenny. Jacek nie mógł wrócić do kraju. Grał więc w Paryżu na gitarze i śpiewał swoje piosenki. - Jeździł moim żółtym samochodem, a potem zamieszkał u mnie na świętego Dominika - opowiada Pascal. Do dziś o tej przyjaźni mówią słowa piosenki Jacka Kaczmarskiego zatytułowanej "Kosmopolak (Paryż II)".

-To była prawdziwa polska emigracja. Dzisiejsza to tragedia - twierdzi Pascal.

To była trudna miłość

W tym czasie był już bardzo zakochany, bo poznał Charlotte. Zobaczył ją na ulicy w Paryżu, potem zorientował się, że była jego sąsiadką. W dodatku zakonnicą. Czekał na nią siedem lat, aby się z nią ożenić. Wyremontował farmę sto kilometrów od Paryża i tam zamieszkali po ślubie.

Szesnaście lat temu Charlotte wróciła do zakonu. - Nie mogła mieć dzieci i postanowiła wrócić do zakonu. Jest benedyktynką, ale to moja ukochana żona - mówi Pascal.

Pascal dziś twierdzi, że nie był nigdy w "Solidarności", ale zawsze obok. Nie poznał osobiście Jacka Kuronia, spotkał za to Adama Michnika. "Dziękuję, Mamuśka" - usłyszał od niego.

Wspomina też uśmiechniętego Seweryna Blumsztajna. - Nie nagadaliśmy się, bo on nie włada francuskim, a ja słabo mówię po polsku - mówi Rossi-Grześkowiak.

Tuż po stanie wojennym przejechał granicę Związku Radzieckiego z polskimi WOP-istami. Kupił tam konie, które jadły owies przesiąknięty żubrówką. Dlaczego? Tego wytłumaczyć nie chce. Dziś polską tradycję i kulturę widzi tylko w koniach.

- Nic innego mnie nie interesuje. Są najlepsze na świecie - podsumowuje Mamuśka.

Od 1992 roku działa w stowarzyszeniu""Appolonia", które zajmuje się m.in. działalnością w sektorze rolniczym. Z "Appolonią" także podejmował akcje związane z hodowlą koni. Pierwsze ekspedycje poświęcone były rozeznaniu potrzeb stadnin.

Do Golejewka w Wielkopolsce dostarczył m.in. sprzęt i szczepionki weterynaryjne. Druga ekspedycja objęła swoim zasięgiem prawie cały kraj. Pascal odwiedził: Janów, Stubno, Łańcut, Widzów, Strzegom, Pępowo, Łack, Iwno, Krasne i Sopot. Był także na Ukrainie, Białorusi i Litwie.

Chciałby założyć polsko-francuską fundację, która odnowiłaby tradycję polskiej kawalerii oraz przedstawiałaby aktualną sytuację stadnin, pałaców. Zależy mu, aby zostały ukazane perspektywy rozwoju całego sektora związanego z hodowlą koni.
- To byłaby fundacja pozarządowa. Mam dla niej program, ale wciąż napotykam na wiele trudności. Trudno rozmawiać z odpowiednimi ludźmi. Czekam już piętnaście lat - mówi legenda emigracyjnej "Solidarności".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński