Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Oni kochają żaglowce

Krystyna Pohl
Od lewej: Beata Prell, Miłosz Kaczanowski, kpt. Marcin Raciborski, Krzysztof Kawka, Marta Barańska, Jerzy Raducha. Brakuje Zofii Sadłowskiej, Bartosza Bukowieckiego i Miry Urbaniak, ale ona z zasady nie lubi się fotografować.
Od lewej: Beata Prell, Miłosz Kaczanowski, kpt. Marcin Raciborski, Krzysztof Kawka, Marta Barańska, Jerzy Raducha. Brakuje Zofii Sadłowskiej, Bartosza Bukowieckiego i Miry Urbaniak, ale ona z zasady nie lubi się fotografować. Andrzej Szkocki
Są zmęczeni, ale szczęśliwi, bo finał regat The Tall Ships' Races w Szczecinie okazał się wielkim sukcesem. Mają w tym swój niemały udział.

Pracownicy Biura ds. Organizacji Regat 2007 to grupka entuzjastów. Od początku wierzyli, że impreza się uda, że na przekór czarnowidztwu i pesymizmowi trzeba robić swoje. Dziś mają satysfakcję.

- To przekonanie, że się wyłożymy, że nie damy rady było irytujące - mówi Bartosz Bukowiecki, który przygotował i prowadził stronę internetową oraz odpowiadał za łączność. - Właściwie do ostatniej chwili wiele osób było przekonanych, że zlot żaglowców w Szczecinie skończy się kompromitacją. Jeszcze dwa dni przed przybyciem żaglowców pytano mnie, czy to na pewno się uda.

Biuro ds. Organizacji Regat 2007 powstało w Urzędzie Miasta w kwietniu 2005 roku. Najpierw zatrudniało kilka osób, w etapie końcowym 13.

Mira

Jedną pierwszych, która znalazła się w strukturach biura, jest Mira Urbaniak, żeglarka, dziennikarka, osoba znana w międzynarodowym świecie żeglarskim. Wygrała ogłoszony konkurs i przyjechała do Szczecina z Trójmiasta. Przywiozła entuzjazm, doświadczenie, fascynację morzem i żaglowcami. Na wielu pływała. Opłynęła Horn i często powtarzała, że dla Kaphornowców (jest członkiem tego bractwa) nie ma rzeczy niemożliwych. A więc impreza ma nie tylko się udać, ale żeglarze i goście mają wyjeżdżać oczarowani i rozżaleni, że już się skończyła.

Mira Urbaniak działalność w biurze zaczęła od morskiej edukacji wszystkich po kolei, od tłumaczenia, czym są regaty, a czym finał imprezy dla miasta. Czasem była to orka na ugorze. Po drodze wymyśliła zloty oldtimerów w Szczecinie, czyli starych jachtów, którym żeglarze przywrócili drugą młodość.

W samym finale regat Mira zaplanowała i opracowała powitanie i pożegnanie jednostek oraz uroczystą ceremonię otwarcia imprezy. Dziś mówi, że powierzone zadanie starała się wykonać jak najlepiej i myślami jest przy kolejnym przedsięwzięciu. Od przyszłego roku zamieszka w Pradze i będzie się zajmować czeskim żeglarstwem.

Jerzy

Jerzy Raducha z przygotowaniami do zlotu żaglowców w Szczecinie jest związany od początku, jeszcze od roku 2003, gdy miasto złożyło ofertę organizacji finału regat The Tall Ships' Races. To właściwie on namówił ówczesnego prezydenta, aby taką ofertę złożyć. Jesienią tamtego roku w Barcelonie na dorocznej konferencji STI (Sail Training International, angielski organizator regat) zapadła decyzja, że finał imprezy odbędzie się w Szczecinie.

Koledzy mówią, że w przygotowaniach Raducha miał działkę najbardziej niewdzięczną. W czasie zlotu odpowiadał za całą infrastrukturę. Za wodę, prąd, wywóz śmieci, budowę sanitariatów, ustawianie pontonowych mostów.

- Współpracowałem z wieloma firmami komunalnymi, ale trafiałem na wspaniałych ludzi - mówi. - Nie zdarzyło się, aby ktoś odmówił pomocy, zareagował nieżyczliwie czy udawał, że jego sprawa nie dotyczy. Oczywiście stresów, nerwów nie brakowało, napiętych terminów również. Bywało, że spałem dwie godziny na dobę. Ale efekt wynagrodził wszystkie uciążliwości.

Beata i Zofia

Beata Prell i Zofia Sadłowska też w czasie zlotu spały po dwie, trzy godziny na dobę. Pracują w biurze od trzech lat. Pasjonatki morza i żaglowców. Mówią, że bez pasji nie dałyby rady, bo często traktowano je jak nawiedzone. To one są autorkami ciekawego programu o nazwie "Bałtyk - morze, które łączy". Program został wysoko oceniony i otrzymał dofinansowanie PHARE. Skierowany był do młodzieży ze Szczecina i województwa. Służył szerzeniu morskiej wiedzy i popularyzacji żeglarstwa.

Drugi program - "Usłyszeć szum fal" - przeznaczony był dla niedosłyszących. Obie zaangażowały się też w sprowadzanie oldtimerów do Szczecina. A w ostatnim etapie przygotowań wybrały 30 wolontariuszy do pomocy spośród 150 chętnych.

- Ta trzyletnia praca to prawdziwe wyzwanie i ciekawa przygoda - mówią zgodnie. - Dzień, w którym zgłosiłyśmy się do biura, to jeden z lepszych pomysłów.

W czasie finału regat w Szczecinie Zosia dwie doby spędziła w szczecińskiej Stacji Pilotów, gdzie uczestniczyła w powitaniach i pożegnaniach jednostek.

- Serce rosło, gdy patrzyłam jak piękne żaglowce wchodzą do Szczecina - mówi. - Tego lasu masztów i tłumów ludzi nigdy nie zapomnę. Aczkolwiek zwiedziłam tylko jeden. Nie było czasu. Razem z Beatą byłyśmy na meksykańskim Cuauhtemocu tylko dlatego, że ten żaglowiec niemalże przez całą dobę był udostępniony do zwiedzania. My weszłyśmy na jego pokład o 2.30 w nocy.

W niedzielny poranek załogi wszystkich jednostek otrzymały kartony ze świeżutkimi bułkami i chlebem. Beata koordynowała dostawy, opisywanie kartonów z nazwami jednostek.

- Do kilku piekarń zwróciłam się z propozycją dostarczenia pieczywa w niedzielę - opowiada. - Odpowiedziała tylko jedna, Asprod. I ona dostarczyła sześć tysięcy bułek i dwa tysiące chlebów.

- Cóż się dziwić piekarniom, skoro jeszcze 2 sierpnia wielu handlowców zastanawiało się, czy warto brać się za handel na jarmarku - mówi Zosia. - Wszyscy powtarzali, że będą to takie większe Dni Morza i niewiele zarobią. Ci, którzy się zdecydowali, na pewno nie żałują.

Miłosz

Miłosz Kaczanowski, perfekcjonista w każdym calu, niektórym zdrowo dał się we znaki. Odpowiadał za dyskotekę dla załóg, zawody sportowe, morską strefę graffiti i paradę załóg ulicami miasta. Załogi uznały, że była to najlepsza dyskoteka od lat.

Świetna muzyka, pyszne jedzenie, którego nie zabrakło, zabawne konkursy. W paradzie załóg brało udział 2,5 tysiąca osób i 9 orkiestr dętych. Miłosz osobiście prowadził paradę. Do pomocy miał ośmiu wolontariuszy. Skrupulatne opracowanie wszystkich szczegółów dało efekty. Załogi doszły na czas. Tylko parę minut opóźniło się w Teatrze Letnim wręczanie nagród. Powrót załóg na jednostki to było mistrzostwo logistyczne. 22 autokary w ciągu godziny przywiozły żeglarzy na teren zlotu żaglowców.

Marta

Marta Barańska, żeglarka, zajmowała się oficerami łącznikowymi, czyli opiekunami żaglowców. Było ich prawie 120. Najpierw ich starannie wybierała, następnie ustawiała szkolenia. A potem w czasie finału regat uczestniczyła w codziennych odprawach.

- Wiem, że zadowolenie żeglarzy w dużym stopniu zależy od oficerów łącznikowych - wyjaśnia. - A tych naprawdę mieliśmy znakomitych. Świetnie znali języki, byli operatywni, kontaktowi. Służyli żeglarzom każdą pomocą. Byli znakomitymi przewodnikami po mieście, imprezach. A wszystko to robili jako wolontariusze. To tradycja zlotu żaglowców, bo funkcja oficera łącznikowego jest zaszczytem, wyróżnieniem.

Krzysztof

Biegły angielski Krzysztofa Kawki doskonale się sprawdził w codziennych kontaktach z przedstawicielami STI, brytyjskiego organizatora regat. Krzysztof odpowiadał też za przygotowania w Szczecinie obiadu kapitańskiego i kolacji oficerskiej. Obie te imprezy odbyły się na dziedzińcu zamkowym w specjalnym namiocie. W każdej uczestniczyło po 400 osób. Było pięknie i elegancko. Goście byli zachwyceni.

- Do dziś przychodzą podziękowania - mówi Krzysztof. - Mam satysfakcję. Żałuję tylko, że nie miałem czasu, by zwiedzić żaglowce. Ale w ostatnim dniu pojechałem do Stacji Pilotów i tam im chociaż pomachałem, gdy opuszczały Szczecin. Momentami w trakcie przygotowań było ciężko i gorąco, ale dziś jest mi żal, że już to wszystko się skończyło.

Marcin

Biurem kierował kpt. Marcin Raciborski.

- Znałem te imprezy w innych miastach i wiedziałem, że nasza się uda - mówi z przekonaniem. - Od początku twierdziłem, że będzie w niej uczestniczyć półtora miliona osób, było więcej. STI spodobały się niektóre nasze rozwiązania organizacyjne, inne miasta chcą korzystać z naszych doświadczeń. Udowodniliśmy, że potrafimy przygotować dużą imprezę żeglarską na światowym poziomie. Teraz najważniejsze jest, aby tego nie zmarnować. A wręcz odwrotnie, jak najlepiej wykorzystać sukces, entuzjazm i rosnące zainteresowanie żeglarstwem. Marzy mi się w Szczecinie taki festiwal kultury morskiej, który trwałby każdego roku od czerwca do sierpnia. Powinniśmy rozbudować Dni Morza, kontynuować zloty oldtimerów i połączyć je na przykład ze Świętem Pary, czyli zlotem starych statków parowych. Część z nich ma przecież szczeciński rodowód. W ogóle dobrze byłoby wyrobić takie przeświadczenie, że jeśli Dni Morza, to tylko w Szczecinie, bo są najciekawsze, niepowtarzalne. I oczywiście cały czas przygotowywać się do następnego zlotu żaglowców w Szczecinie, pamiętając, że sami bardzo wysoko postawiliśmy poprzeczkę organizacyjną.

Wykorzystamy ten sukces

Rozmowa z Tomaszem Banachem, pełnomocnikiem prezydenta miasta ds. organizacji regat

- Rozmach finału regat The Tall Ships' Races przyćmił wszystko, co do tej pory działo się na Wałach Chrobrego i w okolicy. Wierzył pan, że impreza zakończy się takim sukcesem?

- Widziałem, że się uda, ale nie sądziłem, że aż tak. Zaprojektowaliśmy program na wyrost, zakładając, że jeśli wyjdzie z tego 80 procent, to będzie dobrze. Udało się wszystko! To ogromna zasługa ludzi, którzy uczestniczyli w przygotowaniach, za co raz jeszcze bardzo dziękuję. Dwa cele tej imprezy zostały osiągnięte. Załogi żaglowców i jachtów wyjechały zadowolone, a miasto zyskało międzynarodową promocję.

- Są tego efekty?

- Impreza zmieniła spojrzenie na Szczecin. I to bardzo. Zgadzam się z opiniami, że było to wydarzenie przełomowe dla miasta. Uwierzylismy w siebie. Teraz o wiele łatwiej będzie przygotować tego typu imprezy. A pamiętam obawy handlowców i inwestorów jeszcze parę dni przed finałem regat. Ale już w trakcie obiadu kapitańskiego, na który zaprosiliśmy inwestorów, sytuacja się zmieniła. To już były zupełnie inne rozmowy. Myślę, że coraz bardziej realne stają się inwestycje na Łasztowni czy Wyspie Grodzkiej.

- Skoro już wszyscy poznaliśmy smak sukcesu, to co robić, by go nie zaprzepaścić, by wykorzystać radość i entuzjazm?

- Mamy wiele pomysłów i będą one sukcesywnie wprowadzane w życie. Chcemy, by Szczecin otrzymał miano portu przyjaznego żaglowcom i jachtom. Miasto przejmie na siebie koszt opłat portowych ponoszonych przez jednostki cumujące przy Wałach Chrobrego. Nie są to wielkie pieniądze, a efekt ogromny. Jeśli już teraz przystąpimy do organizacji Dni Morza, to w przyszłym roku możemy gościć w mieście nawet 40 oldtimerów i kilka większych żaglowców. Myślimy o stworzeniu Bałtyckich Dni Morza, imprezy, która będzie miała silną pozycję właśnie w basenie Morza Bałtyckiego. Rozważamy też możliwość wprowadzenia bałtyckiej nagrody żeglarskiej. Teraz na pewno uda się zrealizować projekt utworzenia w Szczecinie Alei Żeglarzy. Nadal ważny będzie program edukacji morskiej młodzieży. Miasto ma też w planach zakup kolejnego jachtu, bądź niewielkiego żaglowca. Chcemy budować mariny, rozwijać szlaki wodne, zarówno Zachodniopomorski Szlak Żeglarski, jak i szlak wiodący do Berlina. A wiemy, że jest duże zainteresowanie nimi. Marzy mi się takie symboliczne spotkanie maskotek, naszego Gryfika z berlińskim niedźwiadkiem. To może być początek wieloletniej udanej współpracy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński