Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Od zera do bohatera

Maciej Białek ("Życie Warszawy")
Listkiewicz znów ma swoje pięć minut. - Przyznanie nam Euro to czwarty pod względem znaczenia sukces Polski na świecie. Po wyborze Karola Wojtyły na papieża, roli Lecha Wałęsy w upadku komunizmu i wstąpieniu naszego kraju do Unii Europejskiej - twierdzą entuzjaści Euro 2012 i prezesa.
Listkiewicz znów ma swoje pięć minut. - Przyznanie nam Euro to czwarty pod względem znaczenia sukces Polski na świecie. Po wyborze Karola Wojtyły na papieża, roli Lecha Wałęsy w upadku komunizmu i wstąpieniu naszego kraju do Unii Europejskiej - twierdzą entuzjaści Euro 2012 i prezesa. Kuba Kamiński. Fotorzepa
Michał Listkiewicz, wyszydzany przez kibiców działacz, wraca jako zbawca polskiej piłki.

Czy można być jednocześnie najbardziej opluwanym działaczem polskiej piłki i jej mężem opatrznościowym? Przypadek Michała Listkiewicza pokazuje, że jak najbardziej! Nie ma innego człowieka w naszym futbolu, który po bolesnym upadku tak szybko stawałby na nogi.

- Jak będę postrzegany przez historię? Dobrze i źle... - mówi o sobie Listkiewicz, 54-letni prezes PZPN, rządzący polskim futbolem nieprzerwanie od 1999 roku.

Trudno o bardziej niejednolity rys historyczny w naszej piłce. Z jednej strony człowiek, który firmował swoją twarzą skorumpowany i znienawidzony związek, ale z drugiej np. najbardziej utytułowany polski sędzia w historii. Jedyny, który dostąpił zaszczytu występu w wielkim finale mistrzostw świata: jako arbiter liniowy w 1990 roku we Włoszech.

- W czasie mojej prezesury polscy piłkarze dwukrotnie awansowali do finałów mundialu. Zorganizowaliśmy w Wielkopolsce wzorowe mistrzostwa Europy do lat 19 (w lipcu 2006 roku - przyp. red.), uznane za najlepsze tego typu w historii. No i po raz pierwszy otrzymaliśmy prawo organizacji "dorosłych" mistrzostw Europy - wylicza Listkiewicz.

Z takimi sukcesami ma wpis w każdej polskiej encyklopedii, a że nie będzie tam miejsca na dłuższy rys biograficzny, to chyba całe szczęście dla bohatera tego tekstu.

"Listek" w polskim futbolu pojawił się już w 1973 roku, gdy postanowił zostać sędzią. Cztery lata później rozpoczął 10-letnią współpracę z katowickim dziennikiem "Sport". Zasłynął m.in. korespondencją z Moskwy, gdy pisał: "Chyba każde polskie dziecko wie coś o postaci Feliksa Dzierżyńskiego, wybitnego rewolucjonisty, bliskiego współpracownika Lenina. Sądziłem, że i ja wiem o nim niemało. Musiałem jednak przeżyć chwile wstydu...". Wstydził się za to, że nie wiedział o "wielkiej miłości Dzierżyńskiego do dzieci i założonego dla nich klubu Dynamo".

Od 1989 roku piął się po szczeblach PZPN-owskiej hierarchii, by ostatecznie dziesięć lat później zasiąść na samej górze. Został prezesem w szczególnym momencie - kibice i dziennikarze domagali się odejścia szechmocnego "Magnata", czyli Mariana Dziurowicza. Potężnego działacza ze Śląska, kojarzonego z partyjnym betonem w strukturach piłkarskiej centrali. Młody i prężny Listkiewicz jawił się jeśli nie jako wybawiciel, to przynajmniej pierwszy od dawna prezes -menedżer. - Zrobię wszystko, żeby PZPN odzyskał wizerunek wiarygodnego i uczciwego związku - mówił wówczas. Czas pokazał, jak puste były to słowa.

Upadek wizerunku prężnego reformatora następował powoli, ale systematycznie. Listkiewicza coraz częściej łączono ze sprawami, które nie przynosiły mu chwały. W 2003 roku "Rzeczpospolita" poinformowała o związkach prezesa ze spółką budowlaną POL-WAZ, której miał być lobbystą. Oficjalnie pełnił funkcję pełnomocnika zarządu ds. inwestycji. Miesięcznie kasował za to 14,7 tys. zł - od maja 2000 r. do września 2001 r.

Po krótkim czasie sprawa przycichła i "Listek" znów, choć tym razem bez poklasku mediów, został wybrany na prezesa PZPN. Kolejna kadencja okazała się jednak drogą przez mękę.

W maju 2005 roku policja aresztowała złapanego na gorącym uczynku (w czasie przyjmowania łapówki) znanego sędziego Antoniego F. W środowisku zagrzmiało, ale Listkiewicz zbagatelizował sprawę.

- To tylko jedna czarna owca w wielkim stadzie - powtarzał. Dziś, po aresztowaniu prawie 80 osób (głównie sędziów i działaczy), żałuje tamtych słów.

- Do tej pory nie mogę uwierzyć, jak byłem naiwny. Po co mówiłem takie rzeczy? Z jednej czarnej owieczki zrobiło się pokaźne stadko - przyznaje z rozgoryczeniem.

Wraz z każdym kolejnym aresztowaniem nasilały się ataki na prezesa. Od niewybrednych i brutalnych do bardziej cywilizowanych. Kilka miesięcy temu jeden z bulwarowych dzienników zamieścił zdjęcie Listkiewicza z jego czworonogiem załatwiającym na trawniku potrzebę fizjologiczną. Zrobiono z tego skandal ("prezes nie sprząta po swoim psie!"). Z kolei jedna z firm bukmacherskich przyjmowała zakłady, czy prezes PZPN trafi do więzienia. Za jedną postawioną złotówkę można było wygrać... tylko 1,5 zł.

- Prezesura PZPN jest w Polsce bardzo publiczną funkcją. Moim zdaniem, za bardzo. Mam nadzieję, że fotoreporterzy przestaną mi towarzyszyć w chwilach prywatności - apeluje teraz Listkiewicz.

Niestety, chwilami wiało grozą. - Moja rodzina jest zastraszana, pobito mojego syna Kacpra i zbezczeszczono grób mojej mamy (aktorki i reżyserki Olgi Koszutskiej, zamordowanej w 2002 roku przez narkomankę) - wspominał kilka miesięcy temu.

- Wówczas przeżywałem największe chwile zwątpienia. Bałem się wyjść na ulicę - dodaje dzisiaj Listkiewicz.

W wywiadzie z sierpnia 2005 roku dla "Gazety Wyborczej" ówczesny prezes GKS Katowice Piotr Dziurowicz (syn wspomnianego Mariana, zmarłego pięć lat temu) zrzucił na Listkiewicza winę za całe zło w polskim futbolu: - To on ponosi największą winę za całkowity brak nadzoru nad tym, co się dzieje w polskiej piłce. Musi być tu na miejscu, podejmować decyzje. Niestety, gdy pojawiają się problemy, to wyjeżdża i chowa głowę w piasek.

- Może faktycznie zbyt często wyjeżdżałem za granicę. Nie pilnowałem wszystkich spraw. W ogóle mam wrażenie, że byłem naiwny, wierzyłem zbyt wielu ludziom - przyznaje teraz Listkiewicz. - Niepotrzebnie stałem się jedyną twarzą tego związku. Było trochę jak w powiedzeniu: "Myślę partia, mówię Lenin".

Od środy 18 kwietnia Listkiewicz może triumfować. Nikt, kto go wcześniej krytykował, nie odważy się (przynajmniej teraz) powiedzieć złego słowa. Trudno nie docenić koneksji i znajomości "Listka" w kontekście przyznania nam organizacji Euro 2012.

- Zabrakło mi słowa "przepraszam" ze strony kilku osób - przyznał rzecznik prasowy związku Zbigniew Koźmiński, komentując triumf Listkiewicza w stolicy Walii.

- Jak widać, warto było przetrwać na stanowisku szefa związku. Mimo wdeptywania mnie w ziemię - wypomina prezes PZPN. Wypomina, ale... wspaniałomyślnie przebacza. - Jestem łagodnie nastawiony do bliźnich, nie noszę w sobie urazy - twierdzi.

Wrodzona dyplomacja? Pewnie tak, ale z drugiej strony... naprawdę nie sposób nie lubić Listkiewicza. Dziennikarze wiedzą, że to prywatnie bardzo sympatyczny człowiek. Jeden z tych, którzy w chwili opluwania otwierają parasol i mówią, że pada deszcz.

Dzisiaj "Listek" nie boi się wyjść na spacer. - Gdy w czwartek rano wyprowadziłem swojego psa, podeszła do mnie jakaś elegancka starsza pani i bardzo podziękowała za Euro - opowiada Listkiewicz. - Odpowiedziałem jej: "Proszę bardzo"...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński