Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Musimy pomóc im, by oni pomogli nam. Kiedy liczą się sekundy

Wojciech Lesner
Wojciech Lesner
18 maja 2023 - ćwiczenia ratownicze na SOR-ze w słupskim szpitalu. Skuteczność i szybkość akcji ratowników medycznych w dużej mierze zależy od umiejętnego zgłoszenia wypadku, zachowania kierowców na drodze dojazdu do niego i zachowania przygodnych świadków
18 maja 2023 - ćwiczenia ratownicze na SOR-ze w słupskim szpitalu. Skuteczność i szybkość akcji ratowników medycznych w dużej mierze zależy od umiejętnego zgłoszenia wypadku, zachowania kierowców na drodze dojazdu do niego i zachowania przygodnych świadków Łukasz Capar
W lusterku błyska niebieskie światło, w uszach dźwięczy syrena. Samochody rozstępują się na boki - zjeżdżają na chodniki i pobocza. Korytarzem życia pędzi karetka i wóz straży pożarnej. Ale służby nie zawsze mogą liczyć na naszą współpracę.

Z jakimi trudnościami na drodze i miejscu zdarzenia zmagają się ratownicy i strażacy? Rozmawiamy z Grzegorzem Załupką, ratownikiem medycznym ze Słupska, oraz starszym ogniomistrzem Andrzejem Megerem z Komendy Państwowej Straży Pożarnej w Słupsku.

Dostajecie wezwanie. Ile czasu zajmuje wam przygotowanie się do wyjazdu?

Grzegorz Załupka: Jak tylko przychodzi wezwanie, ratownicy się zbierają, wskakują w buty, łapią za kurtkę i wychodzą do karetki. Jeżeli to się odbywa w tzw. kodzie pierwszym i jest to bezpośrednie zagrożenie życia, ratownicy mają minutę na to, żeby wyjechać do zdarzenia. Mieścimy się w tym czasie. Na wezwania w tzw. kodzie drugim - zdarzenia, do których nie jedziemy jako pojazd uprzywilejowany, mamy trzy minuty. Oczywiście czas wyjazdu samej karetki jest uzależniony od tego, czy wezwanie przychodzi, gdy jesteśmy w bazie, czy jeszcze u pacjentów - wiadomo, że wtedy czas tego wyjazdu się przedłuża, bo nie możemy rzucić jednego pacjenta, żeby pojechać do drugiego. Ludzie w Słupsku czasami są zdziwieni, że obsługuje ich karetka np. z Potęgowa czy Dębnicy Kaszubskiej. Tak się dzieje, bo często wszystkie karetki są u pacjentów i nie ma żadnej wolnej. W takich sytuacjach korzystamy czasem również z pomocy straży pożarnej.

Andrzej Meger: Około minuty. W tym czasie jesteśmy w stanie wyjechać na akcję od otrzymania wezwania.

Czy kierowcy potrafią prawidłowo zareagować na nadjeżdżający pojazd uprzywilejowany?

GZ: Jest lepiej niż jeszcze kilka lat temu. Świadomość kierowców jest trochę większa dzięki temu, że filmy z wyjazdów służb ratunkowych są publikowane w mediach społecznościowych. Coraz głośniej się o tym mówi. Ale do ideału jeszcze brakuje. Najczęstszy grzech kierowców jest taki, że próbując ustąpić miejsca pojazdowi uprzywilejowanemu, zatrzymują się np. na łuku drogi. Jeżeli chcesz nas przepuścić - przyspiesz, zatrzymaj się za zakrętem. Kierowca karetki czy radiowozu będzie wtedy widział, czy coś nadjeżdża z naprzeciwka. Bardzo często dochodzi też do kuriozalnej sytuacji, gdy kierowcy, chcąc przepuścić pojazd uprzywilejowany, zatrzymują się w zwężeniu drogi, na wysepce - nie przed, nie za, tylko akurat tam. Kierowcy, nie zatrzymujcie się na pasie ruchu - jeśli jest możliwość, zjedźcie na pobocze, zróbcie miejsce dla karetki. Bywa, że kierowcy wpadają w panikę. Ona z kolei wynika z braku wiedzy i umiejętności. Kilka lat temu miałem taką sytuację, gdy jechaliśmy z pacjentem z zawałem do Wejherowa. Jakiś kierowca wpadł w panikę, zatrzymał samochód w poprzek drogi. Udało mi się wyhamować na centymetry. Wielu kierowców nie słyszy też nadjeżdżającego pojazdu uprzywilejowanego. Bo mają głośno włączoną muzykę, bo nie rozglądają się, bo zapominają o tym, że trzeba patrzeć w lusterka. Rozumiem, że czasami kierowcy nie są w stanie wjechać na pobocze, bo jest np. za wysoki krawężnik albo w skrajni drogi postawione są barierki. To bardzo utrudnia życie służbom ratunkowym, opóźnia nasz dojazd i udzielenie pomocy. Są też takie sytuacje, że stoimy w korku, bo nikt, pomimo że jest na to miejsce, nie zjedzie, tworząc korytarz życia. Umożliwić bezpieczny przejazd to nie znaczy nagle zatrzymać się w miejscu. Nie mówi się o tym zbyt dużo na kursach prawa jazdy.

AM: W momencie wyjazdu z garażu mamy już włączone światła niebieskie błyskowe i sygnały dźwiękowe. Podczas godzin szczytowych - popołudniowych, porannych - wtedy jest największy kłopot. Jest duże natężenie ruchu, a samochody nie mają gdzie zjechać. Głównie na sygnalizacjach świetlnych, bo kierowcy boją się przejechać czerwone światło, zjeżdżają na boki. Można przejechać to czerwone światło, wjechać na przejście dla pieszych z zachowaniem środków ostrożności, żeby nikogo nie potrącić. Nasze samochody to samochody ciężarowe, mają 2,5 metra szerokości. To nie są samochody osobowe, jakich np. używa policja. My potrzebujemy trochę więcej miejsca. Kierowcy popełniają bardzo duży błąd - jeśli nam udostępniają gdzieś wolny przejazd, to najczęściej zdarza się tak, że staje jeden samochód z lewej, drugi z prawej. Nie uskuteczniają jazdy na suwak - nie możemy ominąć ich zygzakiem, nie możemy przejechać. To jest naszą największą bolączką. Niestety, w mieście jest określona infrastruktura drogowa, droga nie może być szersza niż jest, pobocza są pozastawiane samochodami lub jest chodnik, na który nie każdy wjedzie. Słyszałem też opinie, że podczas nauki jazdy kierowców nie uczą w tym kierunku. Coś tylko wspomną. Przekazują zasadę - słyszymy sygnał, zatrzymujemy się - i kierowcy się do tego stosują. A wystarczy czasem dodać gazu, podjechać parę metrów. My nie pędzimy 100 km/h. Jedziemy, owszem, szybciej niż samochody w ruchu miejskim, ale to jest około 10 km/h-20 km/h więcej. Nasza średnia prędkość w mieście wynosi od około 40 km/h do 60 km/h. Poza miastem kierowcy chcą nas przepuszczać na zakręcie, na łuku drogi. Szczególny problem jest, gdy jest to duży zakręt, niewidoczny, i wtedy my też nie wiemy, co do końca mamy robić - stać, czekać, bo nie widać, czy z przeciwka coś jedzie? Owszem, wyprzedzamy wtedy pomału, ale jest to duże ryzyko, bo z naprzeciwko ktoś może jechać szybko, nie słyszeć nas. Niektórzy też hamują na ostatnią chwilę. Jadąc przed nami, gwałtownie się zatrzymują. Pojazd osobowy zatrzymuje się dużo szybciej niż nasz, ciężarowy, który waży 15 ton. Potrzebujemy dłuższej drogi hamowania. Przy warunkach zimowych - jeszcze dłuższej. Na drodze jest lód. Jesteśmy na to częściowo przygotowani, mamy bardzo dobre, praktycznie nowe samochody. Komenda wysyła nas - strażaków - na kursy do szkoły podoficerskiej w Bydgoszczy na płytę antypoślizgową. I tam mamy możliwość pojeżdżenia pojazdami z napędami, bez napędów, w automatach, manualach. Instruktorzy prowadzą wykłady na temat zachowania się, reakcji. To nam dużo daje.

A jak jest z zachowaniem pieszych i rowerzystów? Zdarza się tak, że „pchają się pod koła” waszych pojazdów?

GZ: Są, niestety, sytuacje, nawet częste, kiedy jedziemy na sygnale, zwalniamy, bo mamy czerwone światło - żeby zachować bezpieczeństwo i nikt w nas nie uderzył - i piesi, pomimo że nas widzą, zamiast się zatrzymać, to wbiegają na przejście. Jak wracamy z pacjentem, to gwałtowne hamowanie nie poprawi stanu zdrowia tego człowieka. Grzechem rowerzystów bardzo często jest z kolei to, że nie rozglądając się na boki, w słuchawkach na uszach, siłą rozpędu wpadają na przejście dla pieszych. Częściowo jestem w stanie ich rozgrzeszyć, gdy jest to przejazd rowerowy. Ale tam, gdzie go nie ma, to rowerzysta ma obowiązek zsiąść i rower przeprowadzić.

AM: Mało jest przypadków z pieszymi. Piesi jednak widzą ten samochód i przede wszystkim go słyszą, bo sygnały są dosyć głośne. Starają się nam nie przeszkadzać. Aczkolwiek zdarzają się przypadki, że ktoś ma zielone światło i twardo idzie, w myśl przepisu, że na przejściu dla pieszych ma bezwzględne pierwszeństwo. Oczywiście stwarza to duże zagrożenie - musimy ostro hamować bądź omijać taką osobę.

Największą trudność sprawia chyba poruszanie się po wąskich osiedlowych uliczkach? A mieszkańcy i zarządcy nieruchomości tego nie ułatwiają…

GZ: Jest tendencja do zabudowywania dojazdów pod bloki. Mieszkańcy tłumaczą to tym, że nie chcą, by ludzie im parkowali pod oknami. Z jednej strony to rozumiem, natomiast z drugiej - jeśli zabudujecie blok dookoła słupkami, które stwarzają zagrożenie (jak w przypadku dziewczynki, która w Ustce nadziała się na słupek), czy obstawicie to kamieniami i wybuchnie pożar lub będzie potrzebna pilna pomoc medyczna, to ratownicy nie dotrą na czas. Będziemy musieli zatrzymać się spory kawałek od budynku, a, niestety, sprzęt waży i dodatkowe sto czy dwieście metrów, przez które trzeba go przenieść, nie wpływa pozytywnie na kondycję fizyczną ratowników. Poza tym istnieje tendencja do zwężania wszelkiego rodzaju dróg - osiedlowych, ale też głównych arterii miasta. Ulice są coraz węższe. Nie rozumiem, czym to jest podyktowane. Na pewno utrudnia to życie służbom ratunkowym. Jest węziej, przez co kierowcy nie mają gdzie nam zjechać. Na osiedlach dużym problemem jest brak miejsc parkingowych, bo ludzie stawiają samochody bez pomyślunku. I nagle okazuje się, że nie jesteśmy w stanie podjechać pod blok.

AM: Na osiedlach jest bardzo dużo samochodów. Miejsc jest mało. Ludzie parkują na wyznaczonych miejscach, ale też w miejscach niewyznaczonych. Z punktu widzenia kierowcy samochodu osobowego - przejazd jest. Ale jeżeli my jedziemy samochodem dużym, to musimy wjechać na przykład na chodnik. Te chodniki nie są do tego dostosowane. Są osiedla, blokowiska, gdzie są ładne trawniki, posadzone krzewy, żeby nikt na nie nie wjeżdżał. Niestety, my swoimi dużymi samochodami nie możemy tam swobodnie przejechać. Bolączką naszą jest też to, że ludzie stają na łukach. My długim, szerokim samochodem nie możemy wtedy skręcić. Już mieliśmy takie przypadki, że nie można było wjechać przez to w osiedle. Największy problem na osiedlach jest z dojazdem drabiny. Drabina musi dojechać w ściśle określone miejsce. Ona ma zasięg od budynku około 10 metrów i nie mogę sobie pozwolić na podjechanie na 15 metrów czy 18 metrów od budynku, bo po prostu drabina nie sięgnie. Samochód gaśniczy może stanąć dalej, 100 metrów przed budynkiem, mamy tyle węży, że damy radę doprowadzić tam wodę. Ale gdy będzie pożar i nie ma możliwości dojazdu, wtedy strażacy muszą wchodzić i podejmować działania od środka. Nie możemy zrobić tego z zewnątrz, z drabiny. A często jest to najskuteczniejsze rozwiązanie. Trzeba zwrócić też uwagę na aspekt ewakuacji. Czasem cała klatka jest w ogniu, mocno zadymiona, a dojście mamy jedynie przez okno. Już mieliśmy taką akcję, że klatka schodowa stała w ogniu - dawno temu, na ulicy Szkolnej - i wyjście było tylko przez okno z poddasza. Największą rolę odegrała tu właśnie drabina.

Gdy już dojedziecie na miejsce zdarzenia - co najbardziej denerwuje was w zachowaniu ludzi, osób postronnych?

GZ: Najbardziej rażące jest wszechobecne wciskanie telefonu, żeby zrobić zdjęcie, sfilmować zdarzenie. Dożyliśmy dziwnych czasów, że ludzie, zamiast odłożyć telefon i udzielić pierwszej pomocy, to wolą to sfilmować. Pomijam fakt, że Kodeks karny przewiduje kary dla takich osób. Za nieudzielenie pomocy w naszym kraju grozi kara więzienia. Ludzie wchodzą nam „na plecy”, a jak jest wypadek, to zamiast płynnie przejeżdżać - zatrzymują się, oglądają, co robimy, komentują. Nam to nie przeszkadza, ale stwarza dodatkowe zagrożenie. Kilkukrotnie zdarzyło się w mojej karierze, że udzielaliśmy pomocy kilku osobom przy jednym wypadku, a z racji tego, że kierowcy się zagapili, bo chcieli popatrzeć, co robimy, to sami spowodowali drugi wypadek.

AM: Najbardziej denerwuje nas gapiostwo. Ludzie próbują wszędzie wejść, wszystko zobaczyć - pchają się. Musimy sobie wydzielać jakąś strefę taśmą, żeby ludzie jej nie przekraczali. Ale zawsze ktoś przyjdzie, bo np. czegoś potrzebuje - jakieś dokumenty zabrać, dom zamknąć, a pożar jest w mieszkaniu obok. Musimy z takimi ludźmi sobie radzić. Jeżeli trwają nasze działania gaśnicze, to najlepiej jest całkowicie odejść, odsunąć się od budynku. Jeśli np. pali się poddasze, istnieje zagrożenie, że pewne rzeczy mogą spadać - dachówki, kawałki rynny, okna. To jest duże zagrożenie. Niekiedy musimy ludzi odganiać. Często uczestniczymy w akcjach ściągania sopli, konarów, gałęzi. Ludzie idą i nie zwracają na to uwagi - ktoś rozmawia przez telefon i on musi akurat tędy iść, a jeśli chcemy ich zawrócić, to są bardzo oburzeni. Potrafią nawet przejść pod taśmą. Podczas akcji w mieście, dopóki nie zablokujemy, nie zamkniemy całkowicie drogi, to każdemu kierowcy się spieszy i próbuje wcisnąć się za wszelką cenę gdzieś w lukę obok nas i przejechać. Dlatego zawsze przy podjeździe do akcji blokujemy pas czy całą drogę. Chodzi też o nasze bezpieczeństwo, bo ludzie potrafią przejechać 10 cm od naszych nóg. Najwięcej miejsca potrzebuje nasza drabina, która ma zasięg 37 metrów, bo żeby ją rozstawić na cały zasięg - po bokach ma jeszcze podpory, które wychodzą na około 1,3 metra - potrzeba nam całego pasa drogi.

Słyszałem, że ludzie często denerwują się, gdy rozmawiają z dyspozytorem. Irytuje ich mnogość pytań o szczegóły. Na co trzeba być gotowym przed przyjazdem służb?

GZ: Jeżeli wzywacie państwo karetkę do zachorowania, to miejcie przygotowaną dokumentację medyczną. Wypis leków, które dany chory przyjmuje. Bądźcie gotowi na to, żeby odpowiedzieć na nasze pytania związane ze stanem zdrowia poszkodowanego. Na jakie choroby przewlekłe choruje, czy jest na coś uczulony, zwłaszcza pod kątem leków. To są bardzo ważne informacje. W przypadku udarów na przykład, bardzo ważną informacją jest, kiedy ostatni raz pacjent był widziany w dobrym zdrowiu. W przypadku wezwań do kobiet w ciąży, zawsze padnie pytanie, która to ciąża, który tydzień tej ciąży. Niekiedy w przypadkach chirurgicznych, gdzie może być konieczny zabieg, pytamy również o to, kiedy ostatni posiłek był przyjmowany przez osobę poszkodowaną. I bardzo ważna rzecz - w momencie, gdy przyjeżdżają ratownicy, to psa zamykamy w innym pomieszczeniu. Ratownicy nie wejdą do mieszkania, w którym biega pies. Już wielokrotnie miałem poszarpane nogawki spodni. Niestety, zwierzęta reagują inaczej na właściciela, a inaczej na ratowników w odblaskowych, jaskrawych strojach, które działają na nie pobudzająco. Dodam, że pogotowia nie wzywamy we wszystkich sytuacjach, które nie są nagłe. Jeżeli ktoś ma ból brzucha od trzech dni czy jakąkolwiek inną dolegliwość przewlekłą, to, proszę wybaczyć, od takich rzeczy jest lekarz rodzinny. Państwowe Ratownictwo Medyczne zostało powołane do tego, żeby udzielać pomocy w stanach nagłego zagrożenia życia bądź zdrowia. Jeżeli ktoś złamał rękę, a nogi ma zdrowe, to może samodzielnie udać się na SOR. To, że zawiezie go karetka, nie sprawi, że ta osoba zostanie szybciej przyjęta przez ortopedę w szpitalu. Na miejscu i tak dokonywana jest selekcja poszkodowanych.

AM: My podczas dojazdu do jakiegoś zdarzenia, gdy nie ma pożaru, to nie wiemy, co tam się dzieje. Nie znamy każdego budynku w mieście czy powiecie. Znamy ulice, miejscowości. Jeżeli mamy konkretny adres, to i tak nie wiemy dokładnie, gdzie jest ten dom. Owszem, mamy nawigację, ale czasem jest rząd budynków, co utrudnia lokalizację. Ludzie wzywają nas do zdarzeń, ale po nas nie wychodzą. To my chodzimy i szukamy osoby wzywającej pomoc. Są różne sytuacje - np. zatrucie tlenkiem węgla. Wiadomo, wówczas należy opuścić mieszkanie. A niektórzy w takich sytuacjach siedzą w mieszkaniach i na nas czekają. Przy wiatrach zdarzają się oberwania rynien - ktoś zadzwoni, siedzi sobie w domu, a my musimy szukać tego czegoś. Ważną rzeczą jest, żeby ktoś w miejscu zdarzenia został i gdy nadjeżdżamy - pomachał nam i powiedział w szczegółach, co się dzieje. To nam bardzo ułatwia pracę. Mieliśmy dużo takich przypadków, że przyjeżdżamy na miejsce, a tam nie ma nikogo. Wtedy musimy szukać, pytać się - bo nie możemy tego zbagatelizować i stwierdzić, że nic się nie dzieje.

Czyli jak prawidłowo wezwać pomoc?

GZ: Zaczynamy od przedstawienia się, co zwiększa naszą wiarygodność. Najważniejszą informacją, która interesuje dyspozytora, to dokładny adres miejsca zdarzenia. Jeżeli nie znamy adresu, to podajemy jakieś punkty charakterystyczne danej lokalizacji. W razie zerwania połączenia, będziemy już mieli informację, że pod tym adresem się coś wydarzyło. Kolejną informacją jest to, co się stało. W dwóch-trzech zdaniach należy opisać, czy jest to nagłe zachorowanie, duszność, ból w klatce piersiowej, wypadek komunikacyjny. Trzecia informacja - w jakim stanie jest poszkodowany lub chory. Należy określić, czy jest przytomny, czy nieprzytomny, czy oddycha. Po przekazaniu tych informacji - nie rozłączać się. Dyspozytorzy będą mieli dodatkowe pytania. Nie należy się denerwować. To, że oni rozmawiają z wzywającym pomoc i zadają masę pytań, to nie znaczy, że karetka jeszcze nie wyjechała. Wszystko przekazywane jest zespołowi karetki drogą elektroniczną.

AM: Adres, miejscowość - to wszystko należy podać w pierwszej kolejności. Opisać mniej więcej budynek - czy to jest blok, budynek jednorodzinny, wielorodzinny. Podać nawet kolor tego budynku. Wskazać potencjalny dojazd. Zdarzają nam się interwencje poza miastem, w lasach. Ktoś na nas czeka, ale my nie wiemy konkretnie, gdzie on jest. Wtedy należy dojść na skraj głównej drogi i wskazać nam dojazd. To dla nas jest kluczowe. Z resztą sobie poradzimy.

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński