Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Matura w PRL-u - z Bierutem i Gomułką w tle

Justyna Walichiewicz-Jasina
Pani Teresa Landowska z sentymentem wspomina własną maturę. Na świadectwie maturalnym ma wpisanych 28 przedmiotów. - Na ustnej zdawałam tylko trzy, ale za to co roku, by przejść z klasy do klasy, musiałam zdawać z każdego przedmiotu egzamin - mówi. - To on, a nie oceny cząstkowe, decydował o promocji do następnej klasy.
Pani Teresa Landowska z sentymentem wspomina własną maturę. Na świadectwie maturalnym ma wpisanych 28 przedmiotów. - Na ustnej zdawałam tylko trzy, ale za to co roku, by przejść z klasy do klasy, musiałam zdawać z każdego przedmiotu egzamin - mówi. - To on, a nie oceny cząstkowe, decydował o promocji do następnej klasy. Tomasz Łój
Egzamin dojrzałości w czasach, gdy ludzie dzielili się na dobrych komunistów i wrogów ludu.

Drewniane ławki, czarna tablica i kreda, dziewczyny w białych bluzkach z kołnierzykiem "bebe". Trzask łamanego laku. Wielkie szare koperty z tematami maturalnymi. W komisji egzaminacyjnej czynnik społeczny. Wśród przedmiotów obowiązkowych nauka o konstytucji, a wśród pytań to o błędach gomułkowszczyzny. Tak wyglądała matura w latach stalinizmu.

- To nie były żarty - opowiadają maturzyści z lat 50. minionego stulecia: Emilia Juszczak, maturzystka z 1959 roku, Teresa Landowska - 1956 i pan Andrzej - 1951. - Ostre kryteria i przeświadczenie, że nie każdy musi mieć maturę.

Co Bierut miał na myśli

- To był trudny czas - mówi pan Andrzej, który nie chce ujawniać nazwiska. - Chcieliśmy się uczyć, a nie bardzo było z czego. Każdy z nas miał bagaż wojennych doświadczeń, byliśmy w różnym wieku. Nas czas gonił.

Zdawał maturę w 1951 roku w Liceum Ogólnokształcącym w niewielkiej miejscowości niedaleko Lublina. Każdy uczeń musiał zdawać te same przedmioty: język polski i matematyka pisemny i ustny, fizyka, historia i nauka o społeczeństwie, tylko ustny.

- Na pisemnym polskim wybrałem temat dowolny - wspomina rozmówca. - Byłem przygotowany, żeby pisać pracę przekrojową z epoki, ale co temat wolny, to wolny. Zawsze można wyrazić swoje poglądy. Dużo czytałem, słuchałem kukuruźnika (ówczesny aparat radiowy), chciałem zmierzyć się ze współczesnością.

No i zmierzył się. Interpretował myśl wypowiedzianą przez prezydenta Bolesława Bieruta. Ostatecznie wolał pisać o tym, niż o dylematach Żeromskiego czy problemach pisarzy oświecenia. Egzamin pisemny z języka polskiego oceniono na bardzo dobry.

Wróg ludu zawalił matematykę

- Potknąłem się nieco na matematyce - dodaje pan Andrzej. - No nie tak do końca, choć czułem się zawiedziony. Byłem dobrym matematykiem, w klasie chyba najlepszym, a z egzaminu dostałem tylko dobrze. Ale to była moja wina. Kiedy ja zdawałem maturę, nikt nie losował miejsc. Wchodziliśmy do sali i siadaliśmy tam, gdzie nas posadzili nauczyciele. A oni wiedzieli, co robią. Najlepsi siedzieli w różnych miejscach, a więc tak, by mogli w razie potrzeby pomagać innym.

Andrzej miał słaby wzrok, więc komisja zezwoliła, by na czas przepisywania zadań przesiadł się do pierwszej ławki, tuż obok innego dobrego matematyka.
- Ustaliliśmy, jak powinny wyglądać rozwiązania i wróciłem do swojej ławki. No a potem zacząłem pomagać innym. Robiłem to tak długo, że dla mnie samego nie starczyło czasu. Oj, zły byłem na tę czwórkę.

Tym bardziej, że tuż przed maturą działacze szkolnego Związku Młodzieży Polskiej okrzyknęli go wrogiem ludu, a to nie były żarty.

- To mogło popsuć karierę na całe życie - komentuje rozmówca. - Na przykład zablokować, niezależnie od wyników matury czy egzaminów wstępnych, dostanie się na studia. Bałem się tej matury, ale na szczęście dla mnie w komisji był życzliwy "czynnik społeczny". Na moim egzaminie to był ktoś, kto pasjonował się sportem, a ja trenowałem piłkę nożną. Ten ktoś wiedział też, że oskarżanie mnie o bycie wrogiem ludu podszyte jest zwykłą zawiścią.

Nie było z kim się cieszyć

Jednego dnia pisemna matematyka, następnego język polski, a kolejnego pięć egzaminów ustnych.

- Zagrożenie czuliśmy na języku polskim - opowiada mężczyzna. - Przez całe liceum nie mieliśmy ani jednej lekcji z gramatyki, a tu rozeszła się plotka, że będą pytania z tej dziedziny. Powiedzieliśmy dyrekcji, że jak chociaż jedna osoba dostanie pytania z gramatyki, odstąpimy od matury wszyscy. Na szczęście pytania dotyczyły tylko literatury. Ja odpowiadałem z "Germinal" Zoli. Zawsze miałem kłopoty z obcojęzycznymi imionami, wymyśliłem więc, że półgębkiem powiem coś z francuska brzmiącego, polonistka poprawi mnie automatycznie, a reszta komisji i tak nie będzie wiedziała o czym mówię. Zadziałało. To zawsze działa.

Andrzej miał tylko jedną czwórkę i to z przedmiotu, na którym mu najbardziej zależało. - Żal było mi, że nie miałem się z kim podzielić swoim sukcesem - komentuje teraz. - Przed wojną mój ojciec, kiedy "tryumfy" święciła moja siostra, zabierał ją zawsze na lody. Ja też tak chciałem, ale ojciec siedział wtedy w łagrze na Syberii, a ja byłem w Polsce sam.

W jego szkole wszyscy maturzyści 1951 r. zdali maturę. Tylko jedna osoba podjęła decyzję, że nie będzie studiować. Wszyscy pozostali dostali się na uczelnie wyższe.

Dyrektor dał ściągę

Technikum Chemiczne Ministerstwa Chemii, specjalność elektrochemia, Inowrocław - Mątwy. Drobna, filigranowa czternastoletnia dziewczyna z warkoczami przyjechała sama z Piły na egzamin wstępny. Dyrektor szkoły, gdy zobaczył ją po raz pierwszy powiedział, że będą z niej ludzie. Teresa Landowska, z domu Karpińska, przez cztery lata pilnie uczyła się, żeby zostać technikiem elektrochemii.

- Najtrudniej było mi z matematyki. Jestem urodzoną humanistką i od zawsze uwielbiałam mówić - komentuje po latach pani Teresa. - Język polski był mi naprawdę bliski, choć nigdy nie umiałam gramatyki. Mówiłam i pisałam poprawnie, ale o jakichś przydawkach albo zdaniach poskładanych nie miałam pojęcia.

Maturę zdawała w przełomowym roku 1956. Matematyka i język polski w wersji pisemnej i ustnej oraz nauka o konstytucji - wszyscy obowiązkowo. Później cztery tygodnie praktyki w fabryce chemicznej i druga część matury - przedmioty zawodowe.

- Bałam się oczywiście matematyki, ale do dziś pamiętam pytania: geometria przestrzenna, ciągi arytmetyczne i zadanie matematyczno-chemiczne, takie bardzo praktyczne - komentuje rozmówczyni. - Zablokowała mnie geometria przestrzenna. Nie mogłam w ogóle ruszyć, ponieważ nie mam wyobraźni przestrzennej. Dla mnie wszystko jest płaskie. Wiedziałam tylko jedno: w komisji na matematyce zna się mój matematyk i dyrektor, reszta to tak zwane czynniki społeczne, przyglądające się i, niestety, mające ważny głos przy ocenie. Na szczęście pomógł mi dyrektor, po prostu na kartce zrobił mi rysunek. Ponoć miałam taki wyraz twarzy, że od razu wiedział, że bez czyjejś pomocy nie ruszę z miejsca.

Jagna w PRL-u miałaby lepiej

Najbardziej zawiedziona czuła się jednak na pisemnym języku polskim.
- Byłam pewna, że będzie coś z Mickiewicza, ponieważ rok wcześniej przypadała okrągła rocznica śmierci wieszcza - wspomina. - Przygotowałam wieczornicę, znałam utwory, biografię, byłam po prostu obkuta. A na pisemnym zamiast Mickiewicza - Słowacki, którego nie rozumiałam i nie lubiłam, przekrojowy temat z oświecenia (nudne!) i wieś polska w "Chłopach" Reymonta i "Komornikach" Orkana.

Pani Teresa wybrała temat wiejski i omawiała go w kontekście współczesnym. - Pisałam, że "Gdyby Margośka (bohaterka "Komorników" przyp. autor) żyła w Polsce Ludowej, byłoby jej łatwiej" albo "W Polsce Ludowej nikt nie wywiózłby Jagny na taczce gnoju".

Z perspektywy czasu najdziwniejszy wydaje się egzamin z nauki o konstytucji i pytanie o błędy gomułkowszczyzny.
- Zdawałam w czerwcu, a w październiku nastały zmiany, rehabilitacja Gomułki - dodaje kobieta. - Oj, jaka pokrętna okazuje się być rzeczywistość.

Po przełomie

Matura 1959 w Liceum Pedagogicznym w Gorzowie nie była łatwa.
- Z mojej liczącej 27 osób klasy zdało tylko 17 - mówi Emilia Juszczak. - Nikt nie zastanawiał się nad kondycją zdających. Całość trwała tydzień. Wszystkie egzaminy ustne zdawaliśmy jednego dnia.

W wielkiej auli ustawiono rzędem stoliki. Na podeście stanęła duża czarna tablica. Nauczyciel kredą zapisywał na niej tematy wypracowania maturalnego i zadania z matematyki. Nikt nie losował miejsc, bo każdy z góry przypisany był do swojego stolika. Dziewczyny ubrane były w białe bluzeczki z kołnierzykiem typu "bebe" i czarne spódniczki.

- I mowy nie było o jakichkolwiek pomocach naukowych typu tablice matematyczne, słowniki - dodaje pani Emilia. - Za to można było liczyć na życzliwość pedagogów. Mnie w każdym razie na egzaminie ustnym z matematyki pomógł mój nauczyciel. Inaczej mogłaby się ta moja przygoda z maturą kiepsko skończyć.

Dzień po dniu odbywał się egzamin pisemny z języka polskiego i matematyki. Dwa dni potem wszystkie egzaminy ustne. Wędrówka od komisji do komisji - od języka polskiego do matematyki, do historii, geografii, wiedzy o Polsce, pedagogiki, psychologii... A wszystko w jednej sali.

- Nie przypominam sobie, czy w komisji na mojej maturze był jakikolwiek czynnik społeczny, chyba nie - wspomina pani Emilia. - Egzaminy zdałam tak sobie, ale zdałam. Mnie się udało. Do dziś nie mogę zrozumieć, dlaczego, kiedy wyszłam ze szkoły po zdanej maturze, wszyscy mijali mnie obojętnie. Przecież powinni mi gratulować! Czasami matura mi się śniła, tak ją mocno przeżyłam.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński