Stargardzianka boi się, że w mieszkaniu jej 58-letniego brata dojdzie do podobnej tragedii, która wydarzyła się niedawno przy ul. Piłsudskiego. Tam w pożarze zginęło 7 osób.
- Brat mieszka sam - opowiada pani Stanisława. - Jest ciężko chory. Ma dziury w płucach. Od jakiegoś czasu nie wstaje z łóżka. Coś sie dzieje z jego nogami. W mieszkaniu nie ma gazu, prądu i ciepłej wody. Opieka społeczna odebrała mu zasiłki. Ten człowiek nie ma z czego żyć! Leży w tym barłogu czekając chyba tylko na śmierć. Jest wykorzystywany przez podejrzanych ludzi. Nachodzą go w mieszkaniu, przynoszą denaturat i potem wszyscy piją. W piecu palą szmatami. Przecież oni puszczą to mieszkanie z dymem! Nikt się bratem nie interesuje. Pomagam mu na tyle ile mogę, ale on potrzebuje natychmiastowej opieki lekarskiej.
Nie ma prądu i wody
Pani Stanisława chodzi do brata regularnie. Przynosi mu jedzenie. Chciałaby go zabrać do szpitala.
- Tam jest brud, smród i ubóstwo - mówi. - Na podłodze pełno petów, butelek i ludzkie odchody. Wydaje mi się, że w mieszkaniu są wszy. Wymaga ono dezynfekcji. Brata trzeba oddać na leczenie. A tych ludzi przegonić! Sama nie dam rady go stamtąd wyciągnąć! Opieka i policja nic w tej sprawie nie robią. A ja sama jestem bezradna.
W sprawie chorego mężczyzny w redakcji "Głosu" interweniowali też jego sąsiedzi.
- Ten człowiek jest tak wynędzniały, że żal patrzeć - mówią. - Czasem zostawiamy mu na klamce jedzenie, ale ostatnio nawet nie wstaje z łóżka.
Odmawia pomocy
Po naszej interwencji pracownicy socjalni Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w asyście dzielnicowego udali się pod wskazany adres. Nic nie wskórali. Bo problem tkwi w tym, że Jan nie chce pomocy.
- Ten pan wybrał sobie takie życie - mówi Elżbieta Mielowska, zastępca dyrektora MOPS w Stargardzie. - Nie możemy go uszczęśliwiać na siłę. Odmawia pomocy lekarskiej i terapii. Ma bowiem problemy alkoholowe. Pracownicy socjalni co jakiś czas proponują mu pomoc. Nie jest osobą chorą psychicznie. Ma więc prawo decydować o swoim losie. Zły wpływ mają na niego ci ludzie, którzy u niego zamieszkują.
Dzielnicowy, który był u niego, nie zrobił nic, by natretów przegonić. Również pracownicy socjalni odeszli z kwitkiem. Pani Stanisława znowu została sama z problemem.
- Dzwoniłam po karetkę, ale usłyszałam, że oni przyjeżdżają tylko wtedy gdy choroba jest nagła i zagraża życiu - mówi. - A brat jest chory przewlekle. Poradzono mi, żebym zamówiła wizytę domową w przychodni, do której należę. Ale tu znowu koło się zamyka, bo brat nie ma ubezpieczenia, a mnie nie stać na wizyty prywatne. Czy jest na tym świecie ktoś, kto może mi pomóc?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?