MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Cisza przed burzą

Rozmawiał: Mirosław Marek Kromer
Doktor Roman Łabędź jest przewodniczącym Okręgowej Rady Lekarskiej w Koszalinie.
Doktor Roman Łabędź jest przewodniczącym Okręgowej Rady Lekarskiej w Koszalinie. Piotr Czapliński
Doktor Roman Łabędź, przewodniczący Okręgowej Rady Lekarskiej w Koszalinie, mówi o nieuleczalnej chorobie na którą zapadła polska służba zdrowia.

- Panie doktorze, to pan poprosił o tę rozmowę. Dlaczego? Wydaje się, że w służbie zdrowie nareszcie spokój. Lekarze nie protestują, pielęgniarki nie głodują. O co chodzi?
- Pacjenci mają prawo wiedzieć, co ich czeka w najbliższej przyszłości. Niektóre zabiegi planuje się na wiele miesięcy naprzód. Tymczasem Narodowy Fundusz Zdrowia szykuje nam od pierwszego stycznia przyszłego roku rozwiązania, które mogą zrewolucjonizować pracę lekarzy.

- Zrewolucjonizować, czyli przynieść postęp?
- Nie, wprowadzić chaos i niepewność.

- Dlaczego?
- Narodowy Fundusz Zdrowia płaci szpitalom za tak zwane procedury. Na przykład za usunięcie wyrostka robaczkowego czy operację przepukliny. Od pierwszego stycznia NFZ chce za taką samą procedurę płacić więcej szpitalom w dużych miastach wojewódzkich, a mniej szpitalom powiatowym.

- A może tak powinno być? W dużych wojewódzkich szpitalach jest lepiej kwalifikowany personel, lepszy sprzęt...
- Pieniądze powinny iść za pacjentem. To on powinien wybierać, gdzie chce być zoperowany: w dużym wojewódzkim szpitalu, 200 kilometrów od domu, czy też w lokalnym, blisko swego miejsca zamieszkania.

- A gdzie tu jest sprzeczność?
- Jest i to drastyczna. NFZ nie daje dodatkowych pieniędzy na procedury, tylko chce je inaczej dzielić. Planuje dać więcej, niż w 2007 roku, dużym szpitalom, na przykład w Szczecinie, a mniej szpitalom w Połczynie, Drawsku Pomorskim czy Bytowie.

- I co się wtedy stanie? Te mniejsze szpitale zbankrutują?
- Niekoniecznie. Przynajmniej nie od razu. Ale od razu odczują to pacjenci.

- W jaki sposób? Chirurg z powodu mniejszej ilości pieniędzy za procedurę będzie operował tępym skalpelem?
- Nie, ale zamiast użyć laparoskopu, być może będzie musiał rozcinać skalpelem jamę brzuszną, tak jak robiło się kilkadziesiąt lat temu. Mowy też nie będzie na przykład o znieczulaniu przy porodach.

- Powiało grozą, ale ja nie do końca panu wierzę. Nasza służba zdrowia jest jak "czarna dziura", można tam wpakować dodatkowe miliardy złotych, a lekarze i tak będą narzekać. Może więc w tym różnicowaniu procedur medycznych jest metoda? Może warto poświęcić małe, kiepskie szpitale, a chorych leczyć w dużych, świetnie wyposażonych?
- Takie stanowisko wydaje mi się nieodpowiedzialne. W kardiologii obowiązuje tak zwana "złota godzina". Jeśli pacjent z problemami z krążeniem nie zostanie w ciągu 60 minut poddany intensywnemu leczeniu, to jego szanse na przeżycie drastycznie maleją. A wyobraża pan sobie wożenie ludzi po wypadkach, z urazami na przykład głowy, do szpitala w Szczecinie?

- Nie wyobrażam sobie i nie chciałbym się znaleźć w takiej sytuacji. Ale z drugiej strony jak środowisko wyobraża sobie zmiany? Może w tych małych szpitalach jest zbyt wielu niedouczonych lekarzy i to nas tak dużo kosztuje?
- Zbyt wielu? To się okaże po 1 stycznia nowego roku, kiedy lekarz nie będzie mógł pracować więcej niż 48 godzin tygodniowo. Dzisiaj niektórzy pracują po 100 godzin tygodniowo! To taki polski fenomen. Kierowca ciężarówki nie może jej prowadzić dłużej niż sześć godzin, a lekarz pracuje ile wytrzyma.

- Mam wrażenie, że środowisko lekarzy wcale nie życzy sobie zmian, lecz po prostu więcej pieniędzy.
- Tak, z Narodowego Funduszu Zdrowia na leczenie ludzi potrzebne są większe pieniądze. I nie tylko skierowane do wybranych szpitali, ale do wszystkich. Bo postęp techniczny w medycynie idzie naprzód. Jeszcze stosunkowo niedawno, bo jakieś 15 lat temu, w szpitalu w Koszalinie pojawił się pierwszy tomograf komputerowy. Uznano to za wielki postęp, chociaż był jedyny na obszarze, gdzie mieszkało milion ludzi. Dzisiaj w Koszalinie są dwa tomografy i rezonans magnetyczny. I co? Na potrzeby miasta to wystarczy, ale nie na potrzeby regionu. W rozwiniętych krajach europejskich jedno takie urządzenie przypada na 20 tysięcy mieszkańców.

- Czemu nie kupuje się ich do szpitali w Drawsku czy Bytowie?
- No właśnie, taki zakup, albo wręcz dar, przy dzisiejszym systemie finansowania służby zdrowia skazywałby szpital na bankructwo.

- Dlaczego?
- Bo potrzebne byłyby dodatkowe pieniądze: na etaty do obsługi i konserwacji, na serwis i części zamienne.

- Powiedział pan, że za zoperowanie wyrostka szpital w Białogardzie powinien dostać tyle samo pieniędzy co klinika w Warszawie. Czy to coś zmieni?
- Ależ oczywiście. Szpital, pod względem ekonomicznym, to zakład pracy. Trzeba więc stworzyć budżet, zaplanować kwoty na płace, na inwestycje. Jak dyrektor szpitala w Białogardzie czy Bytowie ma to zrobić, skoro co rok zmienia się zasady finansowania? Co ja mówię, zmienia. Drastycznie pogarsza!

- A co nas, pacjentów, to wszystko obchodzi? My pracujemy, płacimy podatki, także na służbę zdrowia. Oczekujemy, że ktoś mądry się tymi pieniędzmi zajmie i logicznie wyda. Czy w Polsce nie ma mądrych ludzi, menedżerów, którzy wiedzą, jak uleczyć chorą służbę zdrowia?
- Mądrych nie brakuje, brakuje odważnych. Takich, którzy powiedzieliby ludziom, a więc wyborcom, co za ich składki należy im się za darmo, a za co muszą dodatkowo zapłacić. Jeśli znajdzie się odważny rząd, który rozwiąże ten problem, to w ciągu kilku lat polska służba zdrowia zmieni się nie do poznania. W służbę zdrowia będzie się inwestowało tak jak w budownictwo czy przemysł spożywczy. Skończą się problemy z pieniędzmi.

- Wierzy pan, że tak się stanie?
- Chciałbym wierzyć, ale...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński