Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Aktor Teatru Pleciuga szykuje dla widzów coś wyjątkowego. I trzeba przyznać - wszyscy na to czekamy

Małgorzata Klimczak
Małgorzata Klimczak
W ostatnim sezonie Teatru Lalek Pleciuga zagrał w sześciu premierach i to czołowe, a na pewno godne zapamiętania role. Został dostrzeżony i nagrodzony za swoja pracę, ale nie zamierza spoczywać na laurach. Aleks Joński szykuje dla widzów coś wyjątkowego. I trzeba przyznać - wszyscy na to czekamy.

Otrzymał pan nagrodę Srebrna Ostroga. Był pan zaskoczony, czy przyjął to spokojnie?

- Raczej na spokojnie. Moi koledzy w poprzednich latach też dostawali tę nagrodę, więc wiedziałem, że kiedyś może nadejść moja kolej.

To chyba miłe otrzymać taką nagrodę na początku kariery?

- To jest bardzo miłe, bardzo przyjemne. Jak mówił Michał Janicki, jest to masaż pychy. Ale miło zostać zauważonym. To dla nas sygnał: jesteś, widzimy cię, chodzimy, oglądamy, więc musisz uważać, bo nie wiadomo kiedy jesteś obserwowany.

Nagroda jest za to, jak pan wszedł tutaj w Szczecinie w środowisko artystyczne, bo przecież gra pan też poza Pleciugą i to również zostało docenione.

- W poprzednim sezonie miałem o tyle szczęścia, że zagrałem w sześciu premierach w Pleciudze, co jest w pewnym sensie niezwykłe. Zwykle kończy się na dwóch czy trzech premierach w roku. To było dla mnie wielkie szczęście, że nie miałem czasu na nudę w tym w tym sezonie. Miałem też szczęście, że spotkałem w trakcie tych sześciu premier Arka Buszko, który mnie zaprosił do spektaklu „Świadek” Stowarzyszenia Kamera. W ten sposób mogłem pokazać swoją wartość i udowodnić, że mam do zaoferowania więcej. W spektaklu „Świadek zostałem wrzucony na głęboką wodę, a początkowo miałem tylko pomagać mojemu koledze Michałowi i być dla niego suportem. Nagle się okazało, że jesteśmy równorzędnymi partnerami i troszeczkę idziemy w stylu Fight Clubu.

Aktor Teatru Pleciuga szykuje dla widzów coś wyjątkowego. I trzeba przyznać - wszyscy na to czekamy
Łukasz Krytkowski

To jest przedstawienie, o którym mówi się dobrze.

- Niezwykłe jest to, że zawsze po spektaklu „Świadek” prowadzona jest rozmowa. Krzysztof Kuźnicki, który prowadzi Kamerę, oraz Michał Przybyszewski wychodzą po spektaklu i pytają widzów o opinię. Często te rozmowy trwają niemal tyle, ile samo przedstawienie. Ludzie zostają i opowiadają o swoich odczuciach. Jest taki chłopak, który miesiąc temu był pierwszy raz i się okazało, że jego historia życiowa jest mniej więc podobna do tytułowego świadka. Więc przyszedł drugi raz i zaraz pewnie przyjdzie trzeci raz, a do tego przyprowadza kolejne osoby. To jest naprawdę pięknym przeżyciem dla mnie jako aktora, kiedy wychodzę z tej strefy scenicznej i jestem między nimi i po prostu z nimi rozmawiam. To jest magiczne i tego się nie da nigdzie indziej przeżyć.

Tak pan widzi rolę sztuki? Ma zostawiać takie wrażenia na ludziach, żeby chcieli o tym potem dyskutować?

- Oczywiście zależy, jaką się robi sztukę, bo ona może mieć różne oblicza. Można robić sztukę rozrywkową, która po prostu ma ludzi bawić i dawać radość, śmiech, ale jest też ta bardziej artystyczna strona, w której wchodzimy w głębię psychiki czy emocjonalności człowieka i zdecydowanie mocniej fascynuje mnie ta druga strona. Chociaż nie uciekam od tej pierwszej, bo jest równie ważna i równie rozwojowa dla artysty. Zawsze chciałem być aktorem, bo myślałem, że mogę być pewnego rodzaju lustrem i to mnie zachwycało w teatrze. Jak byłem młodszy i przychodziłem do teatru w roli widza, oglądałem moich ulubionych aktorów i mogłem się z nimi utożsamić. Myślałem, że mogę coś zmienić w sobie, bo postać grana przez kogoś miała podobne zachowania do mnie albo podobne myślenie. Jeżeli na przykład dalej będę tak robić, a nie inaczej, to mogę skończyć tak, jak ta postać. Nawet jeżeli sztuka nie zostawi refleksji, to mimo wszystko może zostawić jakiś ślad w głowie. Czasami fragment tekstu może do nas wrócić po pół roku. Wydaje mi się, że to jest miłe, że jako aktor zostaję dla kogoś wspomnieniem. Jako mały chłopiec miałem takie marzenie, że chciałem być zapamiętany i zawsze chciałem zrobić coś wielkiego. Aktorstwo to jest sposób właśnie na to, żeby zostać zapamiętanym przez tych ludzi, którzy przyjdą do teatru, zobaczą, a potem zostaną z jakąś refleksją.

Różne są drogi aktorów do zawodu. Niektórzy o tym marzą od dziecka, inni podejmują decyzję w ostatniej chwili. Pan grał już w liceum i to monodram. Czy to się przyczyniło do pana decyzji o zdawaniu do szkoły aktorskiej?

- Ten monodram zdarzył mi się pod koniec gimnazjum. Ja zawsze chciałem być piłkarzem, ale niestety nie zostałem. Przyszedł taki czas, kiedy okazało się, że nie wystarczy grać w piłkę na komputerze i oglądać mecze, żeby nim być, więc szukałem innej pasji i zastanawiałem się, kim mogę być. Aktorem zostałem trochę z przypadku, bo tak naprawdę moje pierwsze doświadczenia aktorskie były w szkole podstawowej. Robiłem zastępstwo, bo kolega złamał nogę. Przyszła do mnie pani nauczycielka i powiedziała: ty się dobrze uczysz, to zagrasz, bo się szybko nauczysz tekstu. I tak się stało, chociaż w tamtym czasie naprawdę się wstydziłem wychodzić do ludzi i występować publicznie. Pod koniec gimnazjum zobaczyłem jednak monodram Bartosza Porczyka w Teatrze Polskim we Wrocławiu i tak mnie zachwycił, że powiedziałem sobie, że chcę być taki jak on. To jest postać, która cały czas jest dla mnie kolejnym motorem napędowym. Kiedy jest mi źle, kiedy jest mi smutno, to wracam do jego spektakli, piosenek i ról i wtedy jest mi lepiej. Kiedy mam kryzys i zastanawiam się, czy w ogóle warto to robić? Po co to robić? Wtedy przypominam sobie moment, w którym siedziałem na fotelu w teatrze i go oglądałem. Uświadamiam sobie, że też chcę wywoływać w ludziach takie emocje. Po obejrzeniu monodramu Bartosza Porczyka uznałem, że chcę być aktorem i poszedłem do jedynego liceum w moim mieście, w którym było kółko teatralne. Robiliśmy tam teatr bardzo plastyczny, co okazało się bardzo przydatne w szkole lalkarskiej, do której trafiłem.

Akademia Teatralna – Filia w Białymstoku była świadomym wyborem czy po prostu jednym z kilku?

- Jednym z kilku i akurat tam się udało. Chociaż są takie osoby w naszym teatrze, które ją świadomie wybierali. Oni od początku wiedzieli na co się piszą. Wiedzieli, na czym polega lalkarstwo i wiedzieli, że ta sztuka jest piękna. Ja oczywiście miałem marzenie, żeby być w Krakowie, ale niestety, nie wyszło, i poszedłem do Białegostoku. Próbowałem też się dostać na wydział lalkarski do Wrocławia, ale jako jedyny chłopak zostałem odrzucony już w pierwszym etapie. Do Białegostoku pojechałem zrezygnowany, a tam na ostatnim etapie trzeba było zaśpiewać. Tam jest taki zwyczaj, że jak ktoś nie za bardzo umie śpiewać, to mu każą śpiewać hymn, a jak to mu niezbyt wychodzi, to kolędę. No i na koniec egzaminu usłyszałem od komisji, że chociaż sobie kolędy w grudniu pośpiewamy. Wiem, że śpiewanie to moja pięta achillesowa, ale nadrabiam innymi rzeczami.

Aktor Teatru Pleciuga szykuje dla widzów coś wyjątkowego. I trzeba przyznać - wszyscy na to czekamy
Łukasz Krytkowski

Lalki to taka dodatkowa umiejętność, której w innej szkole aktorskiej by pan chyba nie nabył.

- Tak. Po pierwszym roku zdawałem do szkoły aktorskiej w Krakowie i dostałem się na trzeci etap, czyli finałowy. Zacząłem się zastanawiać, czy ja w ogóle tego chcę. Szkoła w Białymstoku dała mi takie narzędzia, taką paletę kolorów, której nie dostanie się w innych szkołach. Na jednym z pierwszych wykładów usłyszałem: słuchajcie, wyobraźcie sobie, że robiąc te trudy, tak naprawdę piszecie. Poemat, wiersz. Na mnie to podziałało, bo wtedy pisałem wiersze i się fascynowałem poezją. Ostatecznie dzięki temu, że nie dostałem się nigdzie indziej, miałem szansę odkryć inny świat. Bo tam mnie nauczyli nie tylko grać, ale też robić lalki, jak napisać scenariusz, jak być odpowiedzialnym za światło, jak być odpowiedzialnym za muzykę, za wszystko. Po tej szkole mogę być sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem. Koledzy z innych szkół tego nie doświadczyli, bo wszystko mieli podane na tacy. W innych szkołach kształtuje się bardziej artystów, a u nas bardziej rzemieślników. My jesteśmy od wszystkiego, a to procentuje w komunikacji z reżyserem. Na przykład jeżeli ja wykonywałem te zadania, które ma reżyser, to mogę go bardziej zrozumieć. Podobnie jest z reżyserem światła, czy kompozytorem.

A jakie ścieżki pana zawiodły do Szczecina?

- Ścieżka była taka, że na czwartym roku graliśmy dyplom „Tango” Sławomira Mrożka, do którego muzykę komponował Piotr Klimek. To on polecił mnie tutaj, kiedy szukano aktora, bo się zwolniło miejsce. W Pleciudze powstawał wtedy spektakl „Niezłe ziółka” w reżyserii Pawła Aignera i od razu do niego trafiłem.

W teatrze pojawił się nowy dyrektor i nowa koncepcja otwarcia się na młodzież, na nastolatków, na spektakle dla tej grupy wiekowej, która dzisiaj jest trochę zaniedbana przez instytucje kulturalne. Pojawiły się premiery dla tej grupy wiekowej i to była dla pana szansa?

- Myślę, że zdarzyło się kilka rzeczy jednocześnie. To, że jest tyle premier wynika z tego, że po prostu mamy bardzo ambitnego i pracowitego dyrektora, który chce sprawić, żeby nasz teatr był sławny nie tylko w województwie, ale na całą Polskę, żeby się o nim mówiło i wydaje mi się, że to wychodzi. Tak się złożyło, że byłem jedynym nowym aktorem, więc nie miałem jeszcze w czym grać, więc dostałem role w nowych spektaklach. Miałem szczęście, bo pojawiły się też projekty od koleżanek – Marty Łągiewki i Mai Bartlewskiej, które mnie zaprosiły do udziału w tych projektach. Jedną z premier, w której na początku miałem nie brać udziału, była „Fujka i ocean”. Ostatecznie z czterech premier, do których byłem planowany, wyszło sześć.

A te młodzieżowe tematy?

- To jest bardzo głęboki temat. Prowadzę teraz warsztaty z młodzieżą w naszym teatrze i mam wrażenie, że nie powinno się uważać młodzieży za jakąś szczególną grupę odbiorców. W tym sensie, że oni już są gotowi na treści dla dorosłych i nie musimy się martwić, że nie zrozumieją, czy nie odczują. Odczują w inny sposób, ale naprawdę kumają dużo rzeczy i chcą czuć, że nikt ich nie robi w bambuko. Nie może być tak, że teraz jesteśmy wami, ale tak naprawdę nie jesteśmy wami, bo mamy inny język, inne doświadczenia. Teraz różnica wiekowa 5 czy 10 lat to już jest totalnie co innego, więc wydaje mi się, że powinniśmy bardziej zaufać młodzieży, jako widzom, bo ta młodzież jest gotowa na odważne treści. Pamiętam swoich kolegów, pamiętam z siebie, jak miałem 15 lat, myślałem wtedy, że wiem wszystko najlepiej. Oczywiście nie było to prawdą, ale nastoletni widzowie dochodzą właśnie do tego momentu, więc po co ich czegoś uczyć, moralizować w jakiś szczególny sposób? Oni wiedzą najlepiej, bo oni właśnie teraz kształtują swoje myślenie. Pozwólmy im to robić.

Ostatnia premiera, której pan zagrał w zasadzie główną rolę „Teatr niewidzialnych dzieci”, była bardzo dobrze przyjęta. Wszyscy mówili, że to jest wyjątkowy spektakl, czy pracując nad nim też mieliście takie poczucie?

- Z wielu względów był to wyjątkowy spektakl. Dużo się działo wokół tej premiery. Ciekawostka - na początku nie ja miałem grać Michała. W każdym razie pod koniec prób zacząłem czuć, że robimy coś wyjątkowego. Na początku było ciężko znaleźć sposób na to, jak opowiedzieć ten temat, żeby za bardzo nie wchodzić w patetyczne tony. Zadawaliśmy sobie pytania: Dla kogo to jest przede wszystkim? Czy właśnie celujemy w tych najmłodszych, czy celujemy bardziej w dojrzałych odbiorców? I nagle coś się przełączyło i pierwszy raz miałem takie poczucie, że robimy chyba coś ważnego. Nie wiem do końca skąd to przychodziło, ale było takie odczucie, które było bardzo fajnym doświadczeniem. Będąc na scenie miałem takie wrażenie, że ja chcę po tym spektaklu kogoś przytulić. To było niezwykłym przeżyciem, nigdy wcześniej tego nie czułem. Zadziała się magia teatru.

Jakie ma pan teraz plany?

- Uczyć się cały czas, rozwijać. Następną premierę mamy 1 czerwca. Nie wiadomo jeszcze, kto do niej wejdzie. Wszystko się może zdarzyć. Mam swoje teatralne marzenia, które po prostu będę starał się rozwijać, nie chcę na razie nic mówić, bo potem będę z tego rozliczany, a może się nie udać. Na pewno chciałbym w rzeczy bardziej rozrywkowe. Wydaje mi się, że powinniśmy szukać widza, który nie kojarzy naszego teatru tylko z bajkami dla dzieci. Chcę wymyślić coś, co zabawi naszą publiczność.

Aleks Joński

Absolwent Wydziału Sztuki Lalkarskiej Akademii Teatralnej w Warszawie – filia w Białymstoku. Aktor Teatru Lalek Pleciuga. Laureat nagrody teatralnej Srebrna Ostroga w plebiscycie Bursztynowy Pierścień.

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński