Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

68 lat temu Szczecin stał się polski. To był Dziki zachód

Maciej Pieczynski, [email protected]
Dokładnie 68 lat temu Szczecin oficjalnie stał się polski. Na pamiątkę 5 lipca dwa i trzy lata temu mogliśmy poczuć klimat tamtego czasu - zobaczyć bitwę z niemieckimi dywersantami czy odebrać przydział na mieszkanie z datą "1945" - podczas rekonstrukcji historycznej
Dokładnie 68 lat temu Szczecin oficjalnie stał się polski. Na pamiątkę 5 lipca dwa i trzy lata temu mogliśmy poczuć klimat tamtego czasu - zobaczyć bitwę z niemieckimi dywersantami czy odebrać przydział na mieszkanie z datą "1945" - podczas rekonstrukcji historycznej Archiwum.
Dokładnie 68 lat temu Szczecin oficjalnie stał się polski. W tym czasie te tereny były areną wydarzeń rodem z westernu. Rolę kowbojów pełnili polscy repatrianci, Indian - niemieccy dywersanci, koniokradów - szabrownicy.

Janusz, bohater spod Lenino, żołnierz dywizji kościuszkowskiej, z którą przeszedł cały szlak bojowy aż do Berlina, po wojnie postanowił osiąść na Ziemiach Zachodnich. Wybrał Szczecin. Nieprzypadkowo. Tutaj bowiem, w Państwowym Urzędzie Repatriacyjnym, mieszkał jego ojciec. Odszedł z wojska zaraz po zakończeniu wojny. Był szczęśliwy, że może zacząć nowe życie. Zapomnieć o piekle ostatnich kilku lat.

Pociąg do Szczecina był przepełniony do granic możliwości. Repatrianci zajmowali miejsca nawet na dachu. W pewnym momencie doszło do awantury. Żołnierz Armii Czerwonej z bronią w ręku okradał pasażerów z biżuterii i zegarków. Wracający z wojska kolega Janusza, oficer, interweniował. Perswazja nie pomogła. Wyrwał skradzione przedmioty z rąk czerwonoarmisty. I to był jego ostatni bohaterski czyn. Swoją interwencję przypłacił kulą w głowie. Nikt nawet nie drgnął. A czerwonoarmista kontynuował to, w czym polski żołnierz nieopatrznie mu przerwał.

"Tu mieszkają Polacy"

To jedna z wielu opowieści pionierów Szczecina, zapisanych niegdyś we wspomnieniach. Pan Janusz tak kontynuuje swoją opowieść: "Gdy dotarłem do Szczecina, zatrzymał mnie patrol żołnierzy radzieckich. Ostrzegali mnie, że znalazłem się właśnie... w Niemczech". Był to jeden z wielu przykładów, potwierdzających tymczasowość powojennego Szczecina.

Gdy już dotarł do opuszczonego przez Niemców domu, zajętego przez jego rodziców, nie kipiał z radości, bynajmniej: "czułem się obco i źle, drażnił mnie specyficzny zapach niedawnych domowników, o których nic nam nie było wiadomo (...) ciężkie, acz solidne niemieckie meble, przytłaczające swoją masą, niegustowne landschafty wiszące na ścianach, makatki i inne przedmioty codziennego użytku, a także sterta hitlerowskich czasopism."

Pani Halina także nie wspomina dobrze pierwszego zetknięcia się z niemieckością Szczecina. Na "Dziki Zachód" przybyła z centralnej Polski, miała więc w pamięci żywe obrazy przypominające o piekle niemieckiej okupacji. Napisy w języku agresora - w nazwach ulic, w niewybitych jeszcze witrynach sklepowych, budziły grozę. To jednak nie przeszkadzało w żadnym wypadku zajmować opuszczone przez uciekających Niemców domy.

Polscy repatrianci nie mogli narzekać w tamtych czasach na problemy ze znalezieniem mieszkania. Procedura była prosta. Wystarczyło, by przybyły do Szczecina Polak upatrzył sobie mieszkanie. Jakiekolwiek. Byle - oczywiście - nie zajęte przez wojsko (polskie lub radzieckie) czy przez urzędy. Adres zgłaszał w magistracie. Zgodę na przejęcie mieszkania uzyskiwał w ciągu kilku godzin. Niemal wprost z urzędu wybierał się w asyście Straży Miejskiej do rzeczonego lokalu, by wyeksmitować zastanych na miejscu, dotychczasowych lokatorów. Oczywiście, pochodzenia niemieckiego. Niemcy, eksmitowani z frontowych mieszkań, przenosili się do oficyn. A stamtąd - na bruk.

Jednak rzadko się zdarzało, by Polacy od razu wprowadzali się do otrzymanego urzędowo mieszkania. Najczęściej przydzielone lokum okradali, porzucali i starali się o następne.

Pionierzy w swoich wspomnieniach miejscami zaskakują, zaprzeczając utartym stereotypom. I tak, niektórzy z nich, opisując powojenne czasy, mimowolnie dementują złą sławę radzieckich żołnierzy. Oczywiście, zdarzają się takie opowieści jak ta przytoczona na początku artykułu. Jednak w większości wspomnień, do których dotarliśmy, pionierzy zaznaczają wyraźnie, że czerwonoarmiści grabili, gwałcili, zabijali głównie Niemców. Polacy generalnie byli traktowani jako sojusznicy. Niemcy napadani byli nie tylko na ulicach miasta, ale i w swoich domach. Żeby jednak uniknąć wizyty radzieckich żołnierzy we własnym mieszkaniu, wystarczyło na jego drzwiach wejściowych z zewnątrz napisać "tu mieszkają Polacy". Przed Rosjanami i szabrownikami chroniła też nominacja z Urzędu Miasta "z poprzecznym czerwonym paskiem" i biało-czerwona chorągiew na balkonie.

Prawo i pięść w kinie "Bałtyk"

Jednak po wyjściu na ulice miasta stan bezpieczeństwa diametralnie się zmieniał. Polacy gromadzili się wokół dzisiejszych ulic: Jagiellońskiej, Wielkopolskiej, al. Jedności Narodowej, al. Piastów, 5 Lipca. Te miejsca uniknęły niszczycielskich bombardowań alianckich. Podobnie plac Grunwaldzki, który stał się prawdziwym centrum polskiej kultury w powojennym Szczecinie. Tu przychodzili Polacy spotkać się w swoim gronie, posłuchać radia. Zresztą, gdy Radio Szczecin rozpoczęło swoją emisję, szczecinianie potrafili za radioodbiornik oddać nawet fortepian. Na pl. Grunwaldzkim Polacy czuli się bezpiecznie, podczas gdy gruzowisk w pozostałych częściach miasta unikano nawet w biały dzień, bojąc się rzekomo ukrywających się tam bojowników Werwolfu - organizacji dywersyjnej, złożonej z niemieckich niedobitków.

Życie kulturalne miasta rozkwitało powoli. Po latach okupacji, gdy "tylko świnie siedziały w kinie" na propagandowych niemieckich filmach, otwarcie kina "Bałtyk" (ob. Teatr Polski) powitano z wielkim entuzjazmem. Ludzie chodzili po kilka razy na ten sam film. W pierwszych rzędach podczas seansu siadywali radzieccy żołnierze ze swoimi niemieckimi utrzymankami. Punktem honoru była ilość zrabowanych zegarków na rękach. Rosjanie zakładali ich jak najwięcej, na jednej ręce z czasem polskim, a na drugiej z czasem moskiewskim. Zapytany o godzinę czerwonoarmista z dumą w głosie pytał: "a którego czasu?". Jednak życie kulturalne Rosjan nie zawsze wyglądało tak zabawnie. Pewnego razu - jak opowiada pani Halina - podczas projekcji filmu o hitlerowskich zbrodniach, czerwonoarmiejcy nie wytrzymali, w prymitywnym odwecie zaczęli bić swoje niemieckie partnerki i wyganiać z kina.

Powrót z seansu też nie wyglądał różowo. Mimo, iż ludzie dla bezpieczeństwa dzielili się na większe grupy wg. miejsca zamieszkania, najczęściej i tak padali ofiarą band szabrowników i częstokroć wracali do domu w samej bieliźnie.

"Ilu zabiłeś Niemców?"

Generalnie pionierzy starali się zacząć nowe życie. Janusz wspomina, że po powrocie z wojska postanowił nadrobić lata młodości, zabrane przez wojnę. I choć dziesięcioletni kuzyn męczył go pytaniami w stylu: "ilu zabiłeś Niemców?", nawet w kontaktach z rówieśnikami nigdy nie poruszał tematu wojny. "Organizowaliśmy z przyjaciółmi spotkania, prywatki, do tańca przygrywał nam przywieziony z Wilna, nowoczesny na owe czasy, walizkowy patefon i przedwojenne, melodyjne płyty, a dziewczęta zadbały, ażebym nauczył się tańczyć (...) latem jeździliśmy rowerami lub kurnikami (tramwaj bez

ścian bocznych, z dachem na słupkach - kursował na linii obecnej 1) na Głębokie". Nad jeziorem łódki, kajaki, piłka wodna, nurkowanie. A po powrocie do miasta bakaliowe lody i woda sodowa.

Wyjątkowym przypadkiem wśród powojennych mieszkańców Szczecina był pan Eugeniusz - Polak, który mieszkał tu już przed wojną. A to za sprawą dziadka, który jeszcze za czasów zaborów uciekł do niemieckiego Szczecina przed poborem do armii carskiej. Pan Eugeniusz wspomina, jak podczas dywanowych nalotów alianckich w 1944 r., będąc sześcioletnim dzieckiem wymykał się z domu, by ze wzgórza na Prawobrzeżu oglądać z zapartym tchem rozświetlające mrok nocy płomienie trawiące zbombardowane Śródmieście, Pomorzany, Golęcin.

Mimo całej nienawiści do niemieckiego okupanta, wśród wspomnień pionierów Szczecina znaleźć możemy także i historyczne rachunki sumienia, takie jak ten, cytat z dziennika pana Janusza: "Teraz stąpając po ziemi wroga nie czułem się wszak zwycięzcą, nie imponowało mi to, że niedawny pan życia i śmierci schodził mi z drogi na jezdnię i czapkował ze strachem w oczach. Nie odczuwałem satysfakcji, że tak jak moich ziomków repatriowano z Ziemi Ojczystej, tak samo się robi z Niemcami, mieszkańcami tej ziemi".

Pionierskie czasy

Gdy 26 kwietnia 1945 r. Armia Czerwona wyzwoliła Szczecin, losy miasta nie były jeszcze znane. Nie było wiadomo, czy zostanie ono w całości włączone do Polski, czy też podzielone linią Odry między Polskę i Niemcy.

Atmosfery tymczasowości w mieście nie zmieniło nawet przekazanie go 5 lipca administracji polskiej. Wszyscy siedzieli na walizkach - repatrianci z Kresów Wschodnich, radzieccy żołnierze, niemieccy autochtoni, wreszcie przybyli z centralnej Polski w poszukiwaniu łatwego łupu szabrownicy. Region szczeciński przypominał prawdziwy Dziki Zachód, gdzie "prawo" spotykało "pięść".

Dziś o tych czasach możemy się wiele dowiedzieć z pamiętników, jakie zostawili po sobie szczecińscy pionierzy.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński