MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zawsze dotrzymuję słowa

Rozmawiał: Kuba Zajkowski
Aleksander Gudzowaty, jeden z najzamożniejszych Polaków.
Aleksander Gudzowaty, jeden z najzamożniejszych Polaków.
Rozmowa z Aleksandrem Gudzowatym, jednym z najbogatszych Polaków.

- Został Pan bohaterem odcinka filmu Discovery Channel "Najbogatsi ludzie świata". Dlaczego zdecydował się pan wpuścić do swojego domu ekipę telewizyjną?
- Uczciwie?
- Tak.
- Nie mam pojęcia (śmiech). Ciągle słyszałem o tym programie od rodziny, że go oglądają i im się podoba. Namawiał mnie też Jan Bisztyga, mój współpracownik.
- Co pan pokazał dziennikarzom?
- Zobaczyli kawałek domu pod Warszawą i rezydencję we Francji.
- W jakiej części Francji ma pan posiadłość?
- 15 kilometrów od Cannes, na terenie parku narodowego. Dom nazywa się la bichonne, czyli pieszczoszka. Na liście jego właścicieli figuruje między innymi Guccio Gucci, a kupiłem go od greckiego armatora. Straszny nerwus, przy negocjacjach, walił ręką w stół.
- A pan jak negocjuje?
- To zależy od sytuacji. Trzeba się dostosować do partnera i próbować osiągnąć kompromis. Bardzo ważna jest wiedza i cierpliwość. Gdy prowadziłem rozmowy z tym Grekiem, też walnąłem w stół, aż poleciała szklanka. Emocjonowałem się, bo nie kupowałem domu, tylko teren. To półwysep, który kształtem przypomina stopę w morzu. Nad domem cały czas powiewa polska flaga. Kocham to miejsce.
Posadziłem tam 4.700 kaktusów, eukaliptusy i około 20 dużych, dorodnych palm.
Mój ogród, obok tego w Monako i na górze Eze, jest zaliczany do czołówki najpiękniejszych na Lazurowym Wybrzeżu. "Le Monde" zamieścił na pierwszej stronie informację, że przyjechał do Francji Polak, który za życia postawił pomnik psu i ma ponad cztery tysiące kaktusów (śmiech).
- Pomnik psa?!
- Tak, z brązu. Przedstawia mojego ukochanego sznaucera, który patrzy w stronę Polski. Drugi, taki sam, stoi na terenie mojej posiadłości pod Warszawą.
- Czy zrealizował pan jeszcze jakieś równie ekstrawaganckie projekty?
- Na przykład wierną, precyzyjną co do milimetra kopię piramidy w Gizie odzwierciedlającą pierwowzór w skali 1:25. Teraz buduję, na wzór francusko-włoskiej architektury XVII i XVIII wieku, nowy dom. Nazwaliśmy go salą balową. Jest - żeby nie powiedzieć nieskromnie - piękny. Ten projekt - tak jak te, o których mówiłem wcześniej - zaczął się od żartu, a skończył na realizacji. Zawsze działam pod wpływem impulsu i dotrzymuję słowa. Wydaje mi się, że to trochę nienormalne (śmiech).
- Postanowił pan także postawić pomnik tolerancji w Jerozolimie.
- Coraz bardziej uwidacznia się, że świat zmierza w kierunku zordynarnienia. Politycy czują się w swoich gabinetach jak władcy, zapominając o nas, obywatelach. Nie za bardzo interesuje ich to, że chcemy żyć inaczej i mieć święty spokój. Przyczyną tego wszystkiego jest brak tolerancji. Postanowiłem o niej przypomnieć, stawiając pomnik.
- Dlaczego postanowił pan postawić pomnik akurat w Jerozolimie?
- Ponieważ to miasto najbliżej Boga, kocioł religijny, gdzie przenikają się różne wiary i chyba jedyna metropolia, które predestynuje, by stać się symbolem. Nawiasem mówiąc, chcemy zainicjować powstanie Impulsu Jerozolimskiego, czyli ruchu pokojowego zmierzającego do krzewienia tolerancji. Zastanawiam się, czy nie zaproponować przewodnictwa Lechowi Wałęsie.
- Czy władze Izraela od razu przystały na pana propozycję?
- Rozmowy trwały pół roku. Jestem bardzo zadowolony, że udało nam się w końcu dojść do porozumienia. Warto było poczekać. Polska jest upoważniona do tego, aby przypomnieć światu o tolerancji, ponieważ przeżyła swoje w czasie II wojny światowej. Podobnie jak Żydzi, których historia jest najbardziej czerwona z możliwych.
- A w Polsce o pana inicjatywie cisza.
- Chyba niewiele osób o niej wie. Nawiasem mówiąc, ambasada polska w Izraelu przysłała list do tamtejszych władz, że nie ma z pomnikiem nic wspólnego
- Jest pan oszczędny?
- Nie jestem rozrzutny. Choć, z drugiej strony, po co mi sala balowa w lesie? (śmiech).
- Czym są dla pana pieniądze?
- Na pewno ułatwiają życie, ale - z całą pewnością - nie są najważniejsze. Wszystko zależy od tego, jakie ma się potrzeby. Ja nie mam dużych. Jedynym znaczącym wydatkiem w ostatnich paru latach był mój wyjazd do kliniki w Stanach Zjednoczonych, gdzie przeszedłem operację.
- Co - według pana - jest najważniejsze w życiu?
- Godność i honor, bo dają komfort i satysfakcję. Wielu ludzi, by osiągnąć takie życie, wyobcowuje się z otoczenia.
- A pan jest samotnikiem?
- Trzeba dokonać selekcji, na co poświęca się czas. Mi go brakuje na wszystko. Pożyteczne życie to wielkie wyzwanie. Powinno się tego uczyć już w liceum.
- Ma pan przyjaciół?
- Taka funkcja nie istnieje. To mglista wartość. Nie wiadomo, co to za postać, czego od niej wymagać. Każdy wyobraża ją sobie inaczej. Dlatego, z ostrożności, odpowiem, że nie mam przyjaciela. Znam za to ludzi mi życzliwych, którzy jednak często zmieniają skórę. Niezawodnymi kompanami są za to zwierzęta.
- A może pana relacje z ludźmi zakłócają pieniądze?
- Nie dochodzi do mnie taka świadomość.
- Jest pan szczęśliwym człowiekiem?
- Nie mogę obrażać Stwórcy i w tej sytuacji odpowiem, że jestem. Przede wszystkim dlatego, że żyję. To taka wartość, której często nie doceniamy. Uważamy się za organicznie związanych z naturą i odpychamy od siebie świadomość, że jesteśmy częścią cyklu. Dopiero pod koniec, gdy przychodzi świadomość konieczności śmierci, zaczynamy bardziej cenić życie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński