Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W hołdzie lotnikom. Prezydent Litwy w Szczecinie i Pszczelniku

mdr
Stasys Girenas i Stepas Darius przed swoim samolotem w Nowym Jorku.
Stasys Girenas i Stepas Darius przed swoim samolotem w Nowym Jorku. Archiwum
W szczecińskiej katedrze prezydent Litwy, Dalia Grybauskaitė, oddała hołd litewskim pilotom. Wmurowano tu poświęconą im tablicę.

Biskup Błażej Kruszyłowicz został uhonorowany Gwiazdą Dyplomacji Litwy za zasługi w tworzeniu przyjacielskich więzi między narodami, a proboszcz Jan Kazieczko dyplomem honorowym. Później delegacja pojechała do Pszczelnika.

Mszę w katedrze celebrował przewodniczący Konferencji Episkopatu Litwy, abp Sigitas Tamkevičius.

- Polecieli ponad Atlantykiem; dzisiaj myślimy, a cóż to wielkiego - mówił podczas kazania metropolita szczecińsko-kamieński, abp Andrzej Dzięga. - Od strony technicznej, w tamtym czasie, było to porównywalne z dzisiejszą wyprawą w Kosmos.

Natomiast abp Sigitas Tamkevičius stwierdził:

- Ci odważni mężowie postanowili swoim lotem dać rozgłos Litwie. Żal nam z powodu ich śmierci, lecz ona niejako dodaje ich wyczynowi aureolę.

W tym roku obchodzona jest 80 rocznicy tragicznej śmierci litewskich lotników. Ich samolot rozbił się nad lasem koło Pszczelnika.

Do katastrofy doszło 17 lipca 1933 r. Samolot typu Bellanca CH-300 Pacemaker, którym lecieli Stasys Girenas i Stepas Darius, obniżył lot nad lasami w pobliżu Soldin. Było ciemno, niewiele widzieli. W pewnym momencie maszyna zaczepiła podwoziem o korony drzew i wpadł między konary. Oderwały się skrzydła, a kadłub roztrzaskał o ziemię.

Pilot Stasys Girenas zginął na miejscu. Drugi, Stepas Darius, jeszcze żył. Zdołał się odczołgać kilka metrów od samolotu i tu skonał. W tym miejscu ustawiono drewnianą kapliczkę na słupie.

Miejsce wypadku o średnicy około 10 metrów i 314 m kw. państwo litewskie wykupiło od rządu Niemiec na 99 lat. A w trzy lata później w miejscu katastrofy Litwini wzniesiony pomnik z najcenniejszego granitu, który przywieźli z Wilna. Zaprojektował go architekt Vytautos Landsbergias - Zenkalnis, dziadek Vytautasa Landsbergisa, prezydenta Litwy w latach 1990-1992.

Muzeum poświecone lotnikom zlokalizowane zostało w chacie żmudzkiej, którą przywieziono w miejsce katastrofy w 1983 r. Chata pochodzi z Muzeum Budownictwa Ludowego w Rumszyszkach.

Steponas Darius i Stasys Girenas zdecydowali się na lot z Nowego Yorku do ojczyzny, aby rozsławić na cały świat swój mały, wolny kraj. Pieniądze na samolot pomagała im zebrać diaspora litewska w Ameryce. Nie na wszystko starczyło, w tym na przyrządy do latania nocą i na radio. Mimo to nie bali się i polecieli.

Maszynę ochrzczono 6 maja 1933 r. Nadano mu nazwę Lituanica. Matką chrzestną była Anna Degutis, matka Dariusa. Dzień startu do lotu z Nowego Jorku do Kowna, 15 lipca, został uznany później za jedno z dwóch najważniejszych świąt państwowych Litwy. Pierwszym był 15 lipca, tyle że roku 1410 r.

Przelecieli Atlantyk pokonując 6411 km. W owym czasie był to drugi wynik lotniczy na świecie. Do Kowna, gdzie czekała cała Litwa, pozostało jedynie 650 km. Na lotnisku zgromadziło się około 25 tys. osób.

16 lipca samolot znalazł się około godziny 23 nad miejscowością Berlinchen (dziś - Barlinek), a o godz. 00.36 nad lasem sosnowym w pobliżu Kuhdamm (Pszczelin). Kilkadziesiąt metrów od dużej polany runął na ziemię.

Szczątki maszyny i zwłoki pilotów znalazła nad ranem dziewczyna zbierająca jagody.
Udało nam się porozmawiać z jedyną żyjącą osobą, która pamiętała katastrofę. To Willi Zimpfer z Offenburga, który mieszkał wówczas w Mystkach. Miał 7 lat. Mówił, że mimo upływu lat i wojny, która wkrótce nastąpiła, wydarzenia z 1933 r. bardzo mocno wyryły mu się w pamięci.

- Wierzchołki sosen były ścięte, co bardzo mocno rzucało się w oczy - opowiadał. - Gdy nad ranem z kolegami przybiegliśmy na miejsce katastrofy widziałem szczątki. Części kabiny porozrzucane, kłębowisko blach i charakterystyczne czerwone elementy kabiny i cały kokpit.

Pamiętał, że mieszkańcy Kuhdamm i dwóch okolicznych wsi słyszeli po północy bardzo wyraźny warkot lecącej maszyny. Dorośli mówili, że silnik samolotu nie pracował równomiernie. To było wyraźnie słychać.

- Nad naszym regionem była bardzo dobra pogoda - opowiadał. - Piękna, jasna noc, lotnicy więc mieli doskonałą widoczność. Nam wówczas wydawało się, że zobaczyli pobliską łąkę i chcieli na niej wylądować. Właśnie ze względu na nierównomierną pracę silnika. I źle ocenili wysokość, a lecieli bardzo nisko. Zaczepili kołami o czubki drzew i prawdopodobnie nie mogli już wyprowadzić maszyny. Później dorośli mówili o wielu wersjach, ale chyba ta nasza, miejscowa, jest najprawdziwsza.

Przez wiele lat milczano na temat ewentualnego błędu w pilotażu. Uważano, że piloci uznani za bohaterów błędu popełnić nie mogli. Czas pokazał, że nawet największym sławom lotnictwa to się zdarzało.

Najbardziej wiarygodną teorię wysunął Wiesław Jaszczyński, pilot i lekarz, były prezes Aeroklubu Szczecińskiego.

- U lotników występuje tzw. kompleks Ikara - mówi. - To nadmierna pewność siebie po wylataniu około 80 godzin. Dodatkowo lot nie był dobrze przygotowany, a jednocześnie Girenas i Darius zignorowali burze. Mieli za sobą już 36 godz. lotu, nie mieli przyrządów do lotów nocą i musieli lecieć nisko. Teren jest pofałdowany, górki, drzewa i noc. To warunki sprzyjające katastrofie.

\Przed wojną mówiono też o jeszcze innej ewentualności. Wysunięto hipotezę, że samolot mógł być zestrzelony przez artylerię niemiecką, która wzięła go za szpiegowską maszynę. Ówczesna prasa litewska pisała o kulach znalezionych w ciałach i dziwnych dziurach w skrzydłach samolotu. Podkreślano, że Niemcy dopuścili litewskich ekspertów na miejsce katastrofy dopiero po uprzątnięciu pewnych elementów.

W Kownie czekało na nich 25 tysięcy ludzi.Gdy ogłoszono przez megafon informację o śmierci lotników, trójkolorowe flagi w całym państwie spuszczono do połowy masztu.
Tuż po wypadku ciała zostały przewiezione do kaplicy Św. Gertrudy w Myśliborzu. Po 2 dniach niemiecki samolot specjalny przywiózł zwłoki do Kowna.

Przed wojną, przez dziewięć lat w miejscu tragedii zawsze leżały świeże kwiaty. W styczniu 1945 r. ostatni opiekunowie pomnika uciekli w obawie przed nadciągającą Armią Czerwoną. W 50 lat po katastrofie nakręcono film o tamtych wydarzeniach.

Przed kilku laty hołd lotnikom w Pszczelniku oddali razem prezydenci Lech Kaczyński i Valdas Adamkus. Obaj odznaczyli zmarłego rok temu Piotra Niewińskiego, emerytowanego leśnika, który przez kilkadziesiąt lat, od 1947 r. opiekował się pomnikiem. I nie tylko. Gdy w latach pięćdziesiątych zapomniany pomnik schowany w lesie chciano rozebrać, bronił go, jak to wspominał, "flintą i psem".

- Płyty z pomnika chcieli przeznaczyć na jakiś remont - opowiadał za życia. - Wziąłem myśliwską flintę, psa i poszedłem pilnować. Byłem gotów strzelać. Mieli do mnie pretensje przez tydzień. Potem już się nie pokazali. Bali się, łobuzy jedne, bo byłem zdecydowany.

To za tę opiekę już wcześniej, 13 lat temu Litwini odznaczyli go Medalem Dariusa i Girenasa, a w czasie uroczystości w 2008 r. prezydent Litwy przypiął mu medal "Za zasługi dla Litwy".

Aeroklub Szczeciński. Mirosław Bulanda i Wiesław Jaszczyński stoją na tle repliki Lituanici, która przed laty przyleciała do Szczecina.
Aeroklub Szczeciński. Mirosław Bulanda i Wiesław Jaszczyński stoją na tle repliki Lituanici, która przed laty przyleciała do Szczecina. Fot. Wiesław Jaszczyński

Szczątki Lituanici w lesie koło Pszczelnika.

Aeroklub Szczeciński. Mirosław Bulanda i Wiesław Jaszczyński stoją na tle repliki Lituanici, która przed laty przyleciała do Szczecina.
(fot. Fot. Wiesław Jaszczyński)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński