Wczorajsza awaria kosztowała wiele nerwów dwie kobiety, które około godziny 10.30 wsiadły do windy w szpitalu.
- Winda zatrzymała się na drugim piętrze, ale drzwi się nie otworzyły - relacjonuje Maria Bojarska. - Zaczęłyśmy wołać pomocy, ale nie nadeszła. W windzie był telefon alarmowy, jakiś głos się odzywał, ale nie mogliśmy się porozumieć. Zostałyśmy same w tej windzie.
Kobiety spędziły w niej pięćdziesiąt minut. W tym czasie tylko raz podszedł do drzwi jakiś mężczyzna.
- To był pacjent, który powiedział, że poinformuje kogoś o tym co nas spotkało - mówi pani Maria. - My byłyśmy coraz bardziej wyczerpane, coraz gorzej się nam oddychało. Zaczęłam walić w drzwi, żeby nam ktoś pomógł.
Kobieta ze swojego telefonu komórkowego skontaktowała się z mężem.
- Byłem w sekretariacie, mówiłem że trzeba uwolnić kobiety w windzie, ale nikt nie poszedł im pomóc - mówi Ryszard Bojarski. - Poprosiliśmy o ratunek straż pożarną.
Strażacy zareagowali bardzo szybko. Nie musieli jednak używać swoich toporków, bo chwilę wcześniej pojawił się pracownik z firmy obsługującej szpitalne windy.
- Mówił, że musiało to trochę potrwać, bo jechał ze Szczecina - wyjaśnia Maria Bojarska. - W szpitalu w
Stargardzie nie ma pracowników, którzy w takich sytuacjach by interweniowali. Jak to możliwe?
Dyrekcja szpitala tłumaczy, że trzeba było poczekać na przyjazd fachowca ze Szczecina.
- Obsługa wind wymaga kwalifikacji, nasi pracownicy ich nie mają - mówi Elżbieta Kasprzak, zastępca dyrektora szpitala w Stargardzie. - Mamy umowę serwisową z firmą, której pracownicy przeprowadzają konserwację i naprawy wind. Zdaję sobie sprawę, że te panie były narażone na stres, za co je przepraszam.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?