Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Radź sobie sam

Wioletta Mordasiewicz, 31 marca 2006 r.
Dyspozytorka stargardzkiego pogotowia ratunkowego nie chciała wysłać karetki do dziecka. Wizyty domowej odmówiła też przychodnia. - Nasza służba jest chora! - mówi babcia 8-letniej dziewczynki.

Stefania Jagodzińska przyszła do redakcji "Głosu" bardzo zdenerwowana.

- Wnuczka poszła spać do swojej cioci - opowiada. - Po kolacji źle się poczuła. Skarżyła się na przeszywający ból głowy. Po jakimś czasie zaczęła wymiotować. Torsje nie ustawały, nie wiedzieliśmy co robić. Postanowiliśmy wezwać pogotowie ratunkowe.

Stargardzianka narzeka, że musieli sami sobie radzić.

Zadzwoniliśmy. To było po godzinie 22. Ale dyspozytorka odmówiła przyjazdu karetki. Poradziła, żebyśmy poszli do przychodni. Ale przecież dziewczynka leżała plackiem! Nie mogła nawet ustać na nogach. Była naprawdę w stanie krytycznym. Zadzwoniliśmy do przychodni przy ul. Pocztowej, by zamówić wizytę domową. Ale tam też nam odmówiono pomocy. Ktoś nawet rzucił do słuchawki, że wizyty domowe są tylko dla sparaliżowanych! I kazano przyjść osobiście.

Z córką było to samo

Pani Stefania dodaje, że w tym samym czasie źle zaczęło dziać się z jej córką. Kobieta kilka godzin spędziła w łazience męczona torsjami. Jej też odmówiono przyjazdu karetki i wizyty lekarza z przychodni.

- Córka zaczęła szykować się do przychodni - relacjonuje stargardzianka. - Zdołała wyjść za drzwi mieszkania. Zaczęła znowu straszliwie wymiotować. Do przychodni ledwo zdołała się doczołgać. Potem ktoś zadzwonił z pogotowia, że karetka może przyjechać. Ale za późno. To straszne, że w chwili zagrożenia zdrowia i życia na naszą służbę zdrowia nie można liczyć. Trzeba radzić sobie samemu.

Ubolewa, ale...

Ewa Chmurowicz, współwłaścicielka NZOZ-u "Ewa-Lek" mówi, że ubolewa nad takimi sytuacjami. Ale dodaje, iż są one nieuniknione. Bo chorych, którzy wzywają lekarza do domu jest sporo.

- Każdy z nich ma poczucie poważnej choroby, wymagającej natychmiastowej interwencji lekarskiej w domu - mówi E. Chmurowicz. - Istotnie wizyty domowe przeznaczone są wyłącznie dla ludzi chorych, którzy nie mogą się samodzielnie poruszać, tj. sparaliżowanych, cierpiących na choroby nowotworowe czy niedołężnych. Pozostali muszą dojechać do przychodni, ponieważ potrzeby w zakresie wizyt domowych są tak duże, że nie dalibyśmy rady wszystkich obsłużyć. Lekarz czeka tu na pacjentów przez całą dobę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński