Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prywata na komendzie. Wyrok dla policjantów za skandaliczne zatrzymanie Niemca

Mariusz Parkitny
Na zdjęciu od lewej Robert B. oraz Mieczysław Dz. Oprócz kar więzienia w zawieszeniu muszą zapłacić grzywnę i pokryć koszty procesu.
Na zdjęciu od lewej Robert B. oraz Mieczysław Dz. Oprócz kar więzienia w zawieszeniu muszą zapłacić grzywnę i pokryć koszty procesu. Fot. Andrzej Szkocki
Jeden z największych skandali w historii policji osądzony. Bezprawnie zatrzymany niemiecki biznesmen operacyjnymi trikami został zmuszony do zapłacenia długów szczecińskiemu przedsiębiorcy. Miejscem finansowych negocjacji była komenda.

Wśród skazanych jest niespełna 40-letni Robert B., prawnik, ówczesny szef wydziału do walki z przestępczością gospodarczą szczecińskiej policji. Według sądu to on był mózgiem przestępczej operacji.

- Mówiąc tak po ludzku na komendzie odbywała się prywata - mówił dzisiaj sędzia Tomasz Banaś.

Proces toczył się przed Sądem Rejonowym w Szczecinie. Rozprawy odbywały się za zamkniętymi drzwiami. Skazani to trzej szczecińscy policjanci oraz dwaj biznesmeni.

Główni oskarżeni dostali po półtora roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata. Oprócz Roberta B. to Andrzej K., szef firmy R., której Niemiec był winien pieniądze oraz Mieczysław D., współpracownik firmy R. Policjantom, którzy pojechali zatrzymać Jerzego K. (Karol S. oraz Marcin J) sąd warunkowo umorzył sprawę na 2 lata.

- Byli dobrymi policjantami, ale nie można ślepo wykonywać rozkazów przełożonego - podsumował sędzia.

Historia jest tak nieprawdopodobna, że gdyby nie działa się w sądzie, trudno byłoby w nią uwierzyć. Sprawa dotyczy wydarzeń z 20 maja 2003 r. Robert B. kazał swoim podwładnym zatrzymać niemieckiego biznesmena. Jerzy K. pół dnia spędził na komisariacie w Szczecinie. Ale w aktach sprawy próżno szukać dokumentów z zatrzymania. Bo ich nie sporządzono.

Robert B. pozwolił za to wierzycielowi Niemca, Andrzejowi K. przyjechać na komisariat i w obecności policjantów prowadzić z nim biznesowe negocjacje. Trwały kilka godzin w pokoju nr 225 szczecińskiej komendy przy ul. Kaszubskiej. W ich efekcie Jerzy K. podpisał deklarację wekslową. Zgodził się, aby swoim osobistym majątkiem odpowiadać za długi swojej firmy. To niespotykana nawet w biznesie deklaracja.

- Oczywiście zrobił to pod wpływem sytuacji w jakiej się znalazł. Policjanci chcieli, aby czuł się jak oficjalnie zatrzymany, bo to miało ułatwić oddanie pieniędzy - uzasadniał sędzia Banaś.

Firma Jerzego K. miała siedzibę w Maszewie pod Goleniowem. Zajmowała się produkcją okien i drzwi. Gdy biznesmen przyjeżdżał do Polski wynajmował pokój w hotelu w Maciejewie. Tam właśnie został zatrzymany o 7.45 rano. Policjanci przyjechali po niego służbowym samochodem. Zawieźli na komendę do Szczecina. Nie powiedzieli w jakim celu został zatrzymany. Nie założyli kajdanek. W pokoju nr 225 sprawę przejął Robert B. Miał sugerować, że za długi biznesmen może trafić do aresztu i czeka go wyrok. Zabrano mu paszport, uniemożliwiono kontakt z adwokatem. Niemiec podpisał też zobowiązanie, że nie wyjedzie z Polski zanim nie ureguluje długu. Z komendy wypuszczono go dopiero o godz. 14. po interwencji m.in. konsula Niemiec i adwokatów.

Chodziło o 727 tys. zł. Jerzy K. był je winien firmie R. należącej do Andrzeja K. (dostał 1,5 roku w zawieszeniu). Obie spółki współpracowały ze sobą wcześniej. Jak policja dowiedziała się o długu? Poprzez Mieczysława Dz., byłego policjanta, który współpracował z firmą R. Też dostał 1,5 roku w zawieszeniu. Podczas przypadkowego spotkania z naczelnikiem, Dz. opowiedział mu o problemach z długiem. Tak narodził się plan bezprawnego zatrzymania Niemca.

Robert K. postarał się o wszystkie formalności policyjne z tym związane. M.in. samochód służbowy. Ale już z samego zatrzymania nie ma dokumentów. Bo oskarżeni twierdzą, że było to jedynie rozpytanie, a nie zatrzymanie.

- Skoro tak, to czemu tego rozpytania nie zrobiono na miejscu w Maciejewie - pytał sędzia Banaś. I odpowiadał: - Bo nie osiągnięto by takiego celu jak chciano.

Robert B. twierdził nawet, że z "rozpytywanym" Niemcem chciał wymienić doświadczenia o procedurze zatrzymania w Niemczech. Miało mu się to przydać do pracy doktorskiej.

- To mało wiarygodne tłumaczenie - uznał sędzia.

Wyrok nie jest prawomocny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński