MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Podwórko z klasą. Tak bawiły się dzieci w erze przed internetem

Anna Czerny-Marecka
Anna Czerny-Marecka
Nie zna prawdziwego smaku dzieciństwa, kto choć raz nie zleciał z płotu. Nie wie, czym jest apetyt, jeżeli nie pałaszował kromki chleba posypanego tylko cukrem. Nie zaznał dreszczyku emocji, jeśli nie bawił się z rówieśnikami ukradzionym z szuflady ojca myśliwskim nożem. Dawno, dawno temu, w mrokach wieków bez smartfonów, iPadów, a nawet zwykłych laptopów, funkcje wszystkich facebooków, tik-toków i instagramów spełniało najzwyklejsze podwórko.

Wolność i swoboda

Lata 50. XX wieku. Na ten okres przypadło dzieciństwo Jolanty Nitkowskiej-Węglarz, słupskiej pisarki i dziennikarki, autorki wielu książek dla dzieci oswajających je z Małą Słupską i Pomorską Ojczyzną. Wtedy jeszcze częściowo niemiecką, bo Niemcy stopniowo dopiero opuszczali swoje rodzinne miasto. Zanim jednak chwyciła za pióro, ćwiczyła wyobraźnię podczas podwórkowych zabaw. A trzeba było nieźle pogłówkować, żeby z niczego zrobić coś.

- Bo zabawek prawie nie było - śmieje się Nitkowska. - Sklepową wagę stanowiły dwa pudełka po paście do butów, a szkiełkami płaciło się za kamyki udające różne produkty. Jeździliśmy na zdezelowanym męskim rowerze pogiętym w pałąk.

Codziennie na podwórku małej Joli tworzyły się bandy, za każdym razem w innym składzie, bo ówczesne dzieci nie wykluczały rówieśników z powodu biedy, ubrania noszonego po starszym rodzeństwie czy braku modnych zabawek. Codziennie też bandzie, albo walczącym ze sobą bandom, jedno z dzieci przewodziło.

- Wcale nie było łatwo zostać liderem - zaznacza pisarka. - Trzeba było lepiej kopać piłkę, rzucać do celu albo mieć dobre pomysły na zagadki w podchodach, co było moją specjalnością.

Takie podchody bywały ryzykowne, podobnie jak inne zabawy, zwłaszcza kiedy grupa opuszczała podwórko przy przedwojennej kamienicy.

- Bywało niebezpiecznie. Na przykład jak chcieliśmy popływać w dziurawej łodzi. Wróciliśmy do domu cali przemoczeni, ale przynajmniej żywi - przypomina sobie Nitkowska. - Albo jak ze szwendania się po schronach przywlekliśmy niewypał. Oj, dostaliśmy w dupska solidarnie, ale też wyjaśniono nam, dlaczego.

Czasem, na przykład z powodu pogody, zabawa przenosiła się na klatkę schodową. A tam…

- Mieliśmy swój własny teatr z kukiełkami ze szmatek. Stawiało się dwa krzesła, wieszało między nimi koc, i już można było robić przedstawienie - wspomina dziennikarka.

Higiena bez wątpienia nie była priorytetem podwórkowej watahy. Zmieniło się to, kiedy jedna z rodzin kupiła telewizor.

- Codziennie Lilka wybierała pięcioro dzieci, które zapraszała na dobranockę. Miała jeden warunek - musiały być czyste. Siedzieliśmy potem przed ekranem cichutko jak zaklęci - śmieje się dziennikarka.

- Po latach doceniłam, że te podwórkowe zabawy nikogo nie dyskryminowały, każdy miał w nich swoje miejsce - podkreśla Jolanta Nitkowska-Węglarz. - Najmłodsze dzieci oczywiście nie do wszystkiego były dopuszczane, cezurą było pójście do szkoły podstawowej i związana z tym wiedza czy umiejętności potrzebne w grach, ale i dla nich zawsze się coś znalazło, mogły chociażby podawać piłkę. No i nie pamiętam, żeby wśród moich rówieśników były dzieci otyłe czy z nadwagą. Czyniły to ruch na świeżym powietrzu i, nie ma co ukrywać, bardzo proste jedzenie.

Winnetou, Marusia i pies

Późne lata 60. i wczesne 70. to były lata dziecięce autorki tego tekstu. Chociaż najchętniej zaszywałam się w kącie z książką, to jednak latem na podwórku spędzałam całe dnie. Z przerwą na posiłek. Obiad jadło się w domu, ale resztę posiłków mamy dostarczały „na wynos” - prosto z balkonów rzucając opakowany w szary papier chleb. Zwykle lekko zwilżony wodą i posypany cukrem, ale bywało, po wypłacie, że był posmarowany margaryną albo, naszym przysmakiem, grubą warstwą gęstej, tłustej śmietany.

Nasze podwórko ograniczone kamienicami może nie było ładne i czyste, ale miało wejście do ponurej piwnicy, schodziło się na nie krętymi schodami klatki schodowej „dla służby”, stał na nim kontener na motocykl, na który się wskakiwało, by zeskoczyć, i oferowało całą wolną ścianę przybudówki, bez okien, a więc idealną do rzucania w nią piłką.

Piłka była w codziennym użytku, tak samo jak kapsle wyścigowe i noże, które wbijało się na różne sposoby i z różnych dziwacznych pozycji w ziemię albo odkrajało się nimi zdobyczne ziemie w grze w państwa. Ja chodziłam dumna jak paw, bo gdzieś w domowej szufladzie znalazłam zapomniany nóż myśliwski ojca, z rękojeścią chyba z jeleniego poroża.

Ojciec zapewnił mi podwórkową sławę jeszcze w inny sposób. Wykrawając z drewna wspaniałą strzelbę, na którą nabiłam złote pinezki. Ale i tak rzadko byłam Winnetou, bo chłopcy niekoniecznie skłonni byli oddawać babom tę rolę.

Popularna była też Marusia z „Czterech pancernych i psa”, za to Lidka wcale. Najłatwiej było o Szarika, bo pańskie i bezpańskie kundle wałęsały się po dzielnicy całymi dniami. Była też zabawa w pana Wołodyjowskiego. O dziwo, Hajduczek na naszym podwórku przegrywał z Brylską - Krysią.

No i były oczywiście podchody. Dla nich jednego podwórka było nam za mało, więc biegaliśmy dziwnymi piwnicznymi przejściami, przekazując sobie straszne wieści o Czarnej Wołdze albo facetach, którzy pokazywali to i owo. W przeciwieństwie do morderczego auta, oni istnieli naprawdę.

Zabójcza literatura

- Byłam piratem albo przywódcą bandy. Musiały być co najmniej dwie, na przykład czołgiści albo muszkieterowie, bo chodziło o to, żeby się pobić - opowiada Aneta Aleksandra Duda, dr nauk humanistycznych, specjalistka od XIX wieku, która, o dziwo, wyrosła na prawdziwą damę. Nie była nią na pewno jako dziecko, w latach 80. XX wieku.

Jej przewagę nad innymi dziećmi dawały pochłaniane książki. Bo układała fabuły, tworzyła historie, które podwórkowa zgraja z zapałem odtwarzała. A że czasem mogło skończyć się to źle… No cóż, literatura bywa niebezpieczna.

- Z inspiracji książką Centkiewiczów zbudowaliśmy igloo z zamiarem spędzenia w nim nocy, a był to luty. Przeżyliśmy, bo jakaś sąsiadka nas zauważyła nad rzeką i przegoniła - opowiada słupska pani historyk. - Także przez Centkiewiczów zbudowaliśmy tratwę. Z gałęzi powiązanych wszystkimi krawatami mojego dziadka. Z znów ktoś nas przegonił, jak chcieliśmy się na niej spławić Słupią.

Pan Samochodzik z kolei „namówił” podwórkową ekipę na eksplorację przedwojennych bunkrów. Uciekli, kiedy usłyszeli dźwięk odpadającego muru. Także opuszczona wtedy kaplica św. Jerzego stała się celem badań odkrywców. Bliznę po ranie nadgarstka uczynionej przez zardzewiałą blachę pani Aneta nosi z dumą do dzisiaj.

A jak Pan Samochodzik, to muszą być i templariusze. Niestety, plany schowania się w lochach krzyżackiego zamku podczas szkolnej wycieczki do Malborka spełzły na niczym. Tak samo jak nie zadziałała radiostacja, dla której trzeba było wpierw rozmontować sprawny telefon i radio. Na małą Anetę spadła wtedy kara w postaci mokrej ścierki.

Ziemiańskie gry i zabawy

Rozmawiając ze specjalistką od XIX-wiecznej arystokracji, grzechem byłoby nie spytać, jak wtedy bawiła się dobrze urodzona dziatwa.

- W domostwach miejskich dla dzieci przeznaczano duże pokoje dziecięce, w których spały, jadły i się bawiły pod okiem guwernantki albo bony - opowiada dr Aneta. - Na dwór wychodziły do ogrodu. Więcej ciekawych zabaw miały w ziemskich posiadłościach. Jeździły w wózkach prowadzonych przez kucyki, toczyły za pomocą kijka duże koła, grały w serso, czyli chwytały na patyk małe kółko. Dziewczynki bawiły się pięknymi lalkami, sadzając je do stoliczka, na którym pyszniła się miniaturowa porcelanowa zastawa stołowa, albo nakręcanymi kluczykiem grającymi króliczkami. Chłopcy stawiali na polu bitwy ołowiane żołnierzyki, a mogli też - z zabawkową fuzją w ręku - upolować jakieś zabawkowe zwierzę.

Niezwykle ciekawie wyglądały zabawkowe zakupy, jakie dla swoich córek, Marysi i Magdaleny, robił w Wiedniu sławny malarz Wojciech Kossak. Był wśród nich domek dla lalek - mieszczańska kamienica. Bardzo realistycznie wykonana.

- Mieszkania na pierwszym piętrze są luksusowo urządzone, tak samo bogato ubrani są ich mieszkańcy - opisuje pani historyk. - Drugie piętro jest już uboższe, a najbiedniej wyglądają poddasze i suterena. Mają pajęczyny, zacieki na ścianach, ich szaro-buro ubrani lokatorzy wykonują jakąś pracę, na przykład szycie na maszynie. Jedna zabawka, a oddaje cały przekrój ówczesnego społeczeństwa.

Żeby jednak nie kończyć w nieco smutnym nastroju, wspomnijmy także o zabawkach, z pomocą których małe Kossakówny mogły spłatać psikusa ciotkom i wujkom.

- Tata kupił im w Wiedniu gumowe poduszki wydające niestosowny dźwięk, gdy się na nie usiadło, a także gumowe kapki (czyli gile), które przyklejało się pod nosem albo sobie, albo śpiącemu dorosłemu - tym humorystycznym akcentem kończy swój historyczny wykład Aneta Aleksandra Duda.

W co się bawić?

  • W kapsle: rysujemy na piasku albo kredą na chodniku pełen zakrętów tor wyścigowy i ścigamy się, pstrykając w kapsle.
  • W monety: gracze na przemian upuszczają monetę (albo rzucają nią o ścianę). Żeby wygrać, trzeba przykryć własną monetą monetę przeciwnika.
  • W skakankę: skacze się pojedynczo na krótkiej skakance albo na dłuższej, którą kręcą dwie osoby. Skakać należy obunóż, rowerkiem i na jednej nodze. Trudniejsze wersje - kilka osób skaczących naraz i skakanie przez dwie skakanki.
  • W chowanego: ukrywamy się, a jedna osoba nas szuka.
  • W głupiego Jasia: dwie osoby rzucają sobie piłkę starając się nie dopuścić do tego, by osoba stojąca pomiędzy nimi ją złapała.
  • W zbijaka: jeden gracz rzuca piłką w innych. Kto nią dostanie, odpada z gry. Kto ją złapie, zastępuje rzucającego. Jest też wariant z dwoma drużynami i dwoma rzucającymi.
  • W gumę: dwie osoby trzymają długą gumę na różnych wysokościach - poczynając od kostek u nóg, kończąc na szyi. Trzecia osoba (a czasem i dwie osoby) skaczą w różny sposób (obunóż, na jednej nodze, rowerkiem). Gumę można też krzyżować.
  • W podchody: uczestnicy dzielą się na dwie grupy, jedna z nich zostaje uciekinierami, a druga poszukiwaczami. Pierwsi zostawiają ślady i zagadki, a nawet zastawiają pułapki. Jest też wersja bez podziału na grupy, za to ze „skarbem” na mecie. Oczywiście wskazówki prowadzące do celu musi przygotować ktoś, kto udziału w grze nie bierze.
  • W berka: dzieciaki robią wszystko, by nie dać się dotknąć berkowi. Gdy jednak tak się stanie, dotknięta osoba sama zostaje berkiem i gania za innymi. Jest też wersja zwana ciuciubabką - berek ma oczy zasłonięte chustką lub szalem.

Odliczanki, wyliczanki

  • Wpadła bomba do piwnicy, napisała na tablicy: SOS czarny pies, tam go nie ma, a tu jest.
  • Siedzi baba na cmentarzu, trzyma nogi w kałamarzu. Przyszedł duch, babę buch, baba fik, a duch znikł.
  • Chodzi lisek koło drogi, nie ma ręki ani nogi, trzeba lisa pożałować, chleba z masłem podarować.
  • Ene due rabe, bocian połknął żabę, a żaba Chińczyka, co z tego wynika?
  • Pałka, zapałka, dwa kije, kto się nie schowa, ten kryje!
  • Entliczek - pentliczek, czerwony stoliczek, na kogo wypadnie, na tego - bęc!
  • Jeden, dwa, jeden, dwa, pewna pani miała psa. Trzy i cztery, trzy i cztery, pies ten dziwne miał maniery. Pięć i sześć, pięć i sześć, pies ten kości nie chciał jeść. Siedem, osiem, siedem, osiem, wciąż o lody tylko prosił. Dziewięć, dziesięć, dziewięć, dziesięć, kto te lody mu przyniesie? Może ja, może Ty? Licz od nowa: raz, dwa, trzy!
  • Mam chusteczkę haftowaną, co ma cztery rogi. Kogo kocham, kogo lubię, rzucę mu pod nogi. Tej nie kocham, tej nie lubię, tej nie pocałuję. A chusteczkę haftowaną Tobie podaruję.
  • Ele mele dudki, Gospodarz malutki, Gospodyni jeszcze mniejsza, ale za to zaradniejsza.
  • Trumf, trumf misia bela. misia asia konfacela, misia a, misia be, misia asia konface.
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

STUDIO-EURO ODC-3 PRZED MECZEM POLSKA - AUSTRIA

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński