Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Poczeka na rentę

Marzena Domaradzka, 6 grudnia 2005 r.
Przed tygodniem pisaliśmy o kłopotach Sylwii Nowackiej z Trzebiatowa z Zakładem Ubezpieczeń Zdrowotnych. Po naszej interwencji do ciężarnej kobiety mieli przyjechać lekarze orzecznicy, ale dotarli do... jej matki i wrócili do Szczecina.

Przypomnijmy, że Sylwia Nowacka dwukrotnie była wzywana na komisję lekarską przez urzędników ZUS, mimo iż tyle samo razy powiadamiała zakład o tym, że jest w siódmym miesiącu zagrożonej ciąży.

- Wzywali mnie na komisję, mimo że ja wysyłałam im zaświadczenia od lekarza, że nie mogę podróżować z uwagi na ciążę - mówi nasza Czytelniczka.

Po interwencji "Głosu" przewodniczący komisji lekarskiej Marian Kolosa zadeklarował, że z uwagi na stan zdrowia kobiety wyśle lekarzy orzeczników do Trzebiatowa.

- Zaraz po tym, jak artykuł ukazał się w "Głosie" dostałam telefon z ZUS - relacjonuje Sylwia Nowacka. - Urzędniczka ustaliła ze mną termin na poniedziałek - 5 grudnia. Komisja przyjechała - owszem - ale zamiast do mnie, to do mojej mamy - tłumaczy kobieta.

Dodajemy, że urzędnicy musieli posiadać w dokumentach właściwy adres, bo do tej pory korespondencja z ZUS przychodziła do naszej Czytelniczki, a niej jej matki.

Mówią, że byli

- Przyjechali przed godziną 9 rano - mówi pani Irena, mama Sylwii Nowackiej. - Ja im mówię, że to nie ten adres. Dopiero co zeszłam z nocki. Tak się zestresowałam tą ich wizytą, że z tego wszystkiego nie potrafiłam im powiedzieć, na jakiej ulicy mieszka Sylwia.
Zadzwoniłam do niej, ale nie odebrała. Potem jak się dowiedziałam, nie zdążyła dojść do telefonu, bo źle się czuła - dodaje pani Irena.

W końcu dodzwoniła się do córki, pytając czy dotarła do niej komisja. Zdziwiła się gdy usłyszała, że nie.

- Mama zaraz po tym, jak komisja wyszła od niej, skontaktowała się z urzędniczką, z którą ustalałam termin wizyty, bo mnie skończyła się karta w telefonie. Dzwoniła do niej parę razy, w końcu powiedziano jej, że komisja była u mnie, ale nikogo nie zastali - dodaje nasza Czytelniczka

Kobieta jest oburzona takim załatwieniem sprawy. Twierdzi, że nie wychodziła wczoraj z domu do godz. 11.30. - Zeszłam tylko na dół przed dom, by jednej z moich kuzynek dać do wysłania faks do ZUS - tłumaczy Nowacka. - Nikt do mnie nie zajechał, mimo że mieli mój adres. To strasznie upokarzające, jak się z człowieka przez tak długi czas robi wariata. Mam wrażenie, że zrobili mi na złość. Zupełnie nie rozumiem, czemu pojechali do matki, skoro podawałam dokładny adres - dodaje rozgoryczona kobieta, która od kilku tygodniu czeka na decyzję zakładu w sprawie renty.

Urzędnicy milczą

Sylwia Nowcka od urodzenia cierpi na dysplazję stawu biodrowego (zwyrodnienie). W wieku 13-14 lat przeszła dwie operacje stawu, mimo to nadal utyka, ma kłopoty z poruszaniem, nie wykonuje wielu czynności.

W 2002 roku przyznano jej rentę do czerwca 2005. Dostawała w tym czasie 420 złotych plus dodatek pielęgnacyjny. W lipcu br. badał Nowacką na miejscu w Trzebiatowie lekarz orzecznik. Wystawił zaświadczenie, że jest niezdolna do pracy do czerwca 2007.

Dokumenty przesłano do gryfickiego oddziału ZUS. Renty jednak nie przyznano. Kobieta odwołała się do Sądu Okręgowego w Szczecinie, a ten przekazał sprawę do ponownego rozpatrzenia w szczecińskim oddziale ZUS. Stąd wezwania na komisję lekarską.

Próbowaliśmy wczoraj przez cały dzień dodzwonić się do naczelnik departamentu orzecznictwa oraz do przewodniczącego komisji lekarskiej. Niestety, bezskutecznie. Jak dowiedział się nieoficjalnie "Głos", dziś teczka z dokumentacją naszej Czytelniczki trafi właśnie w ręce przewodniczącego komisji - Mariana Kolosy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński