Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niezwykłe historie i jeden człowiek uzależniony od endorfin

Katarzyna Świerczyńska
Katarzyna Świerczyńska
Spotkanie z Andrzejem Krywalewiczem, autorem książki „Odra była jak umarła... Wspomnienia powojennych mieszkańców powiatu gryfińskiego” w Mieszkowicach
Spotkanie z Andrzejem Krywalewiczem, autorem książki „Odra była jak umarła... Wspomnienia powojennych mieszkańców powiatu gryfińskiego” w Mieszkowicach Archiwum prywatne Kajdanowiczów
To jesteśmy my - mówi o bohaterach swojej książki historyk i publicysta Andrzej Krywalewicz. Jego mrówczą pracę napędza uczucie szczęścia.

Wiele godzin i wiele dni rozmów, i kolejne wiele godzin i dni odsłuchiwania i spisywania nagrań. Moja pierwsza myśl: Andrzej Krywalewicz musi być niezwykle cierpliwym człowiekiem.

Michał Dworczyk, dyrektor Muzeum Pamiątek I Armii Wojska Polskiego oraz Dziejów Ziemi Mieszkowickiej: - Andrzej ma niezwykłą umiejętność zjednywania sobie ludzi. Ostatnio byliśmy razem umówieni u jednej ze starszych mieszkanek okolicy. Kiedy przyjechałem na miejsce, on już tam był, trzymał tę panią za rękę i rozmawiali, jakby znali się od dawna. Nie wiem, jak on to robi!

Andrzej Krywalewicz odpowiada krótko: - Ja to po prostu kocham!

Mówi też o endorfinach. Te czuje zawsze, kiedy rozmawia z ludźmi. Nie liczy wtedy czasu.

- Czuję się szczęśliwy i ciągle chcę więcej! Może to dziwne porównanie, ale to jak z morsowaniem. Jak już człowiek zacznie, to uzależnia się od tego uczucia szczęścia, które czuje po kąpieli w lodowatej wodzie. Ja mam tak samo, kiedy słucham wspomnień innych ludzi - tłumaczy.

Rower, człowiek w polu i niesamowite historie

-Wszystko sprawił przypadek - podkreśla często Andrzej Krywalewicz.

Podczas jednej ze swoich rowerowych wypraw po zachodniopomorskich szlakach, pomiędzy polami, spotkał człowieka, mieszkańca Grzybna.

- Zawsze to miło, kiedy podczas samotnej podróży można spotkać człowieka i z nim choć chwilę porozmawiać. A ten okazał się wyjątkowo świetnym rozmówcą i w zasadzie opowiedział mi historię swojego życia - wspomina Krywalewicz.

To wtedy postanowił: Będę spisywać takie historie.

Książka „Odra była jak umarła… Wspomnienia powojennych mieszkańców powiatu gryfińskiego” to już jego kolejna publikacja ze spisanymi wspomnieniami osób, które po II wojnie światowej osiedliły się na Dolnym Nadodrzu. Książka, jak podkreśla sam autor, zawiera wstrząsające relacje ludzi, którzy przeszli przez piekło totalitaryzmu, przeżyli czasy ludobójstwa i musieli stawić czoła traumie wysiedlenia.

Szukanie ludzi? Oni sami się znajdują

Pytam Andrzeja Krywalewicza, czy rozmawiał kiedyś z jedną z mieszkanek Osinowa Dolnego. Mieszkanką Cedyni, która została tu po wojnie. Miałam okazję ją kiedyś poznać przy zbieraniu materiału do reportażu. Andrzej natychmiast się ożywia. - Nie! Nie byłem u tej pani. Proszę, wyślij mi, jak ona się nazywa, na pewno tam pojadę - obiecuje.

Zaraz też opowiada, że dzień wcześniej jedna z mieszkanek Starych Łysogórek po przeczytaniu książki spytała, czy nie chciałby nagrać kolejnej osoby, bo koło Dębna mieszka 80-letnia nauczycielka historii. Oczywiście, że by chciał.

- To taki naturalny ciąg tej lektury. Ludzie czytają i natychmiast myślą o kimś ze swojej rodziny czy bliskich, bo przecież zawsze tak ładnie opowiadał, albo o kimś z sąsiadów, znajomych. I tak do tych ludzi docieram - mówi.

Dyrektor Muzeum w Mieszkowicach podkreśla, jak bezcenna to praca.

- To niezwykłe świadectwo historii tego regionu. Część osób, które są bohaterami książki, już, niestety, nie żyje. Andrzej ocalił ich opowieści od zapomnienia - mówi.

Trzy zdjęcia, trzy historie

Proszę Michała Dworczyka (Muzeum jest wydawcą książki), żeby wybrał trzy fotografie ludzi, które są w niej zamieszczone. Daję mu wolną rękę. Dostaję zdjęcia z rodzinnych albumów Władysława Błaszkiewicza z Gryfina, Józefa i Bronisławy Urbaniaków z Rurki oraz Anastazji i Karola Kajdanowiczów z Przęsocina.

Andrzej Krywalewicz doskonale pamięta, jak dotarł do tych historii. O zainteresowanie opowieściami od dawna zabiegał wnuk Władysława Błaszkiewicza.

- Pan Bartek miał ogromną świadomość, że jego dziadek jest żywym źródłem historii. Najpierw zainteresował nią Grzegorza Racinowskiego z „Gazety Gryfińskiej” i Grzegorz mi potem o panu Władysławie wspomniał i powiedział, że koniecznie to muszę nagrać - mówi. Oczywiście dwa razy powtarzać mu nie trzeba było.

Bronisława Urbaniak z Rurki?

- Znam jej wnuka. I kiedyś wspomniał, że ma prababcię, która wiele rzeczy pamięta - mówi.

A skąd w książce wspomnienia państwa Kajdanowiczów z Przęsocina? To już przecież nie powiat gryfiński, lecz policki. Zagadka szybko się wyjaśnia.

- Z powodów osobistych. Anastazja i Karol to rodzice mojej żony, Ludmiły - tłumaczy Krywalewicz.

W książce, w krótkim przypisie, dodał: „Wierzę, że Czytelnicy zrozumieją szczerość moich intencji, nie będą mieli mi za złe, że wśród bohaterów tej książki (…) znalazły się bliskie memu sercu osoby z Przęsocina”. Ta historia nie jest wysłuchana, bo państwo Kajdanowiczowie dawno nie żyją, ale rodzina Ludmiły Frelichowskiej, żony Krywalewicza, zadbała o to, aby zapisane przez nich wspomnienia i pamiątki, w tym fotografie, zachować.

Poniżej wybrane krótkie fragmenty z trzech wspomnianych historii.

Władysław Błaszkiewicz z Gryfina: Prawdziwy las zobaczyłem na Pomorzu Zachodnim

Nazywam się Władysław Błaszkiewicz, a urodziłem się 9 czerwca 1938 roku w Czernielowie Mazowieckim, gmina Borki Wielkie, w powiecie tarnopolskim województwa tarnopolskiego II Rzeczypospolitej (…) Rodzice mieli gospodarstwo rolne. Przemysłu żadnego w Czernielowie i okolicy nie było. Miejscowość znajdowała się na krańcach stepów, tam lasów nie było. Prawdziwy las zobaczyłem dopiero na Pomorzu Zachodnim.

W wagonie znaleźli się: rodzice, dziadkowie jedni i drudzy, rodzeństwo i obcy ludzie. Jechały też z nami zwierzęta: dwa konie i dwie krowy. Świń ani owiec nie było. Trzy tygodnie trwała nasza droga z Czernielowa w okolice Gryfina, a później do Lisiego Pola (…) Po jakimś czasie na łąkę, dorozładowujących się ludzi, przyjechał między innymi sołtys Grzybna (…). Z tatą porozmawiał, mówił, że ziemia we wsi nie najgorsza, dużo domów stoi opuszczonych, nie zasiedlonych jeszcze (…). Później przyszedł czas na nas (…).

Gospodarstwa były opuszczone (…). Ziemniaki, które posadzili jeszcze Niemcy, były wykopywane rękoma pozostającej w wiosce ludności niemieckiej, a zebrane trafiały do miejscowej gorzelni, nadzorowanej w całości przez wspomnianych sowieckich żołnierzy. Trzech z nich zatruło się spirytusem w niewyjaśnionych chyba okolicznościach. Zostali pochowani na wzniesieniu w pobliżu hydroforni w Grzybnie.

Bronisława Urbaniak z Rurki: Dzięki cebuli przeżyliśmy

Nazywam się Bronia Urbaniak, z domu Musiał. 11 kwietnia 1931 roku to dzień moich urodzin. Moja rodzinna wieś to Cieciułów koło Wielunia. Dziś znajduje się w województwie opolskim, w gminie Rudniki. W domu było nas jedenaścioro i bieda (…). Nasze życie rodzinne toczyło się w (…) jednym dużym pokoju. Tam się wszyscy musieliśmy pomieścić za dnia i w nocy. Ziemniaki przez jesień i zimę przechowywane były pod łóżkami. Bieda u nas była. Nasze posiłki często były bardzo skromne: w jednej ręce cebula, a w drugiej ugotowany ziemniak. Tak się przeżyło... My to tylko dzięki cebuli przeżyliśmy (…).

Po wojnie w Rurce powstał kołchoz. Do roboty zapisywaliśmy się. Sama tam przepracowałam ponad 22 lata. W pałacu ulokowano biura, a pozostałe pomieszczenia podzielono na kilka mieszkań. Była też czynna kuchnia i stołówka. Mieszkałam tam kilka lat. W tym kołchozie mąż został brygadzistą.

Anastazja Kajdanowicz z Przęsocina: Mówili, że wiozą nas na „niemieckie kolonie”

Nazywam się Anastazja Kajdanowicz, z domu Krupa. Urodziłam się 8 października 1932 roku w Skwarzawie Nowej, w powiecie żółkiewskim, województwie lwowskim jako córka Marii (z domu Mikityn) i Wojciecha Krupów (…).

10 lutego 1940 roku całą moją rodzinę deportowali na Syberię. W nocy przyszli Sowieci i kazali szybko się ubierać, nie dawali nic zabrać ze sobą. Mówili, że wiozą nas na „niemieckie kolonie”. Był wczesny, mroźny ranek (…).

Pośrodku wagonu stał żeliwny piec, a w pobliżu wyrąbana była w drewnianej podłodze dziura, która służyła jako sanitariat. Załadowali nas wszystkich do tego pociągu towarowego, do bydlęcych wagonów - i pod konwojem, w nieludzkich warunkach, zimą, przy 40-50 stopniach mrozu, bez zabezpieczenia sanitarnego i żywnościowego, rozpoczęła się nasza droga w nieznane.

* * *
Książka „Odra była jak umarła… Wspomnienia powojennych mieszkańców powiatu gryfińskiego” jest bezpłatna. Można ją dostać m.in. na spotkaniach autorskich, a te są zaplanowane jeszcze m.in. w Widuchowej, Chojnie i Szczecinie.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński