Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nagrobki, czyli Adam Witkowski i Maciej Salamon, wracają do TRAFO

Agata Maksymiuk
Agata Maksymiuk
Chciałbym nie wierzyć w nic - pod tym tytułem Nagrobki, czyli Adam Witkowski i Maciej Salamon, wracają od 4 kwietnia do TRAFO. Wystawa będzie okazją do spotkania z nową twórczością artystów, ale też świętowania. W dodatku świętowania potrójnego. W szczegóły wprowadził nas Adam, z którym złapaliśmy się na kilka chwil przed wernisażem.

Wracacie do TRAFO, ale zanim o tym… W kwietniu gracie też w Gdańsku koncert dla dzieci pod szyldem „Nagrobki grają Jagódki". To dość nietypowe przedsięwzięcie, biorąc pod uwagę wasz repertuar. Chcecie oswajać najmłodszych ze śmiercią i cierpieniem?

- Wyjaśnienie jest prostsze, niż może się wydawać. Oprócz tego, że jestem profesorem na Akademii Sztuk Pięknych, prowadzę też zajęcia dźwiękowe w przedszkolu mojego syna. Staram się robić rzeczy, które mogą zainteresować dzieciaki dźwiękiem. Raz nie miałem pomysłu na to, co moglibyśmy robić i zapytałem Maćka (Maciej Salamon, Nagrobki), czy moglibyśmy zagrać minikoncert Nagrobków w przedszkolu? Zaczęliśmy się wygłupiać i zamieniać nasze teksty na takie, które nie przestraszą dzieci. Zanim dotarliśmy do mojego przedszkola, Maciek poszedł odprowadzić swojego syna do jego przedszkola i też zapytał, czy możemy dać koncert? Z rozpędu zadzwoniliśmy jeszcze do znajomych z IKM-u (Instytut Kultury Miejskiej w Gdańsku) i im też zaproponowaliśmy występ dla dzieci. Co prawda Dzień Dziecka był już obstawiony, ale udało się umówić na inny termin. To cała historia. Po prostu, jesteśmy ojcami.

Mimo wszystko, to pewien zwrot akcji dla waszych odbiorców.

Nie do końca… Mamy taką piosenkę „Jesteśmy Nagrobki / Czarne Nagrobki / Buźki mamy czarne / W sercach mamy zło.” Ta piosenka wzięła się z piosenki „Jesteśmy Jagódki / Czarne Jagódki / Oczka mamy czarne / Buźki granatowe.” Więc te Jagódki towarzyszą nam już od dawna. Mieliśmy nawet t-shirt z takim napisem „Jagódki? - nie, Nagrobki!”

Wpływ Jagódek to jedno, a co z wpływem sytuacji polityczno-społecznych? Gracie już od dekady, w tym czasie wiele przeszliśmy. Do tego teraz zawisła nad nami perspektywa konfliktu zbrojnego, który zza granicy może rozlać się na inne części Europy. Jak na Nagrobki wpływa taka perspektywa śmierci i zniszczenia?

- Przez długi czas myślałem, że nie wpływa. I chyba dalej upierałbym się przy tym, gdyby nie okazało się, że praca, którą szykujemy na wystawę w Szczecinie, może opowiadać również o zagrożeniu atomowym. Nie planowaliśmy jednak tego świadomie. Tematem wiodącym naszej twórczości jest śmierć, bo to sprawa ostateczna i nie ma co jej wartościować. Oczywiście można powiedzieć, że może ona być dobra lub zła, ale koniec końców to po prostu wyciągnięcie wtyczki - coś ostatecznego niepodlegającego negocjacjom. Czasem pojawiają się pomysły na manipulacje - samobójstwo, aborcja, eutanazja i inne, ale my z tych wątków nie korzystamy. Natomiast, niepostrzeżenie, przeniknęły do nas pewne nastroje społeczno-polityczne.

Lata 80. pamiętam dość dobrze, a w związku z nie za dużą ofertą programową telewizji, dość dobrze pamiętam też ówczesne komunikaty o zagrożeniu ze strony złowrogiego państwa USA. Po czterech dekadach okazało się, że narracja zatoczyła koło. Może tylko jej prezentacja stała się bardziej różnorodna i kto inny jest zagrożeniem. Wtedy posługiwano się jednym obrazkiem - rodzaj kosmicznej sondy strzelającej laserem i wybuch bomby atomowej na koniec. To wszystko niechcący połączyło się z naszymi planami nagrania własnej wersji utworu Krzysztofa Pendereckiego „Tren ofiarom Hiroszimy”. Wpadliśmy na to, zupełnie nie myśląc o kontekście zagłady atomowej, która w kilka tygodni stała się wręcz powszechnym strachem.

Zrobiło się bardzo poważnie?

- Zbieżność jest niby przypadkowa, ale jednak nastąpiła. Poza tym, oprócz „Trenu ofiarom Hiroszimy”, idąc śladami Daniela Rycharskiego, zrobiliśmy strachy na wróble ubrane w nasze bluzy. Coś pomiędzy przaśnymi Dementorami, a jego figurami. Na którymś etapie padło hasło, że to nie strachy na wróble ani strachy Rycharskiego, a że to strachy na ruskich. Do tego robiliśmy je na polu u Maćka na Żuławach i to skojarzenie było oczywiste. Gdyby inwazja miała się zadziać, to przejdzie tamtędy. Ale wszystkie prace stworzyliśmy, bazując nie na bieżących nastrojach, wertowaniu internetu lub gazet, ale opierając się na intuicji, która u nas wyraża się poprzez dobrą zabawę. Wierzę, że artyści właśnie na niej powinni bazować najmocniej.

Mówisz, że wasze związki z sytuacjami politycznymi to raczej przypadki, ale zdaje, że byliście zaangażowani w spektakl „Lepper. Będziemy wisieć albo siedzieć" w reżyserii Marcina Libera. Andrzej Lepper był postacią trochę straszną, trochę śmieszną, a na pewno tragiczną. Co oznacza dla Nagrobków? Dlaczego wzięliście udział w tym projekcie?

- Tu również odpowiedź jest prosta. Wzięliśmy udział w tym projekcie dlatego, że Marcin nas o to poprosił. Gdyby ktoś inny do nas z tym przyszedł, to pewnie pytalibyśmy - dlaczego Nagrobki? A po co? Jaki to ma cel? Ale znamy Marcina i ufamy sobie. Dla mnie to już piąty wspólny projekt, dla Nagrobków trzeci. Te współprace zawsze są dużą frajdą, bo opierają się na podobnej strategii, co ta nagrobkowa. Co to znaczy? - Wszystkim wydaje się, że to są takie żarty, bo my faktycznie, pracując się super bawimy, ale tak naprawdę wystarczy się skupić, by zobaczyć, że to nie są żarty, a sprawy trudne i ostateczne, podane w bardzo pogodny sposób. Lepper i jego Samoobrona są w tym spektaklu sposobem na ujawnienie pewnych mechanizmów, które są aktualne cały czas. Mimo że bohaterowie tej opowieści niekoniecznie są wciąż pamiętani. Kiedy nasi studenci dopytywali nad, czym pracujemy, nie mieli pojęcia czym była Samoobrona i kim był Lepper.

W pewnych działaniach chciałoby się doszukać czegoś więcej.

Artystom bardzo często i raczej niesłusznie przypisuje się ogromny potencjał intelektualny. A to zazwyczaj nie jest tak. Bazujemy na intuicji, chcemy, żeby rzeczy, które prezentujemy mówiły same sobą i swoją formą. Choć częścią warsztatu współczesnego artysty jest research, to nam akurat nie zależy na gmatwaniu treści i szyfrowaniu w naszych pracach jakichś tajemnych przekazów. Z drugiej strony myślę, że trzeba dać ludziom przestrzeń - niech myślą, co chcą, niech dopowiadają sobie i dyskutują. Fajnie tylko gdyby później nie byli rozczarowani spotkaniem z autorem.

Akurat w Szczecinie spotkanie z autorami będzie wyjątkowe, bo podwójnie urodzinowe…

- W zasadzie to potrójnie. Data wernisażu to nie przypadek, to moje urodziny.

Czyli mamy wystawę z okazji potrójnych urodzin - 10 lat TRAFO, 10 lat Nagrobków i twoje święto. To chyba taki moment, żeby zapytać o urodzinowe życzenia i plany.

W tym roku będzie działo się dużo. Na razie byliśmy pochłonięci przygotowaniami do wernisażu. W Szczecinie pokażemy „Sąd ostateczny”, czyli monumentalną pracę, na kanwie której w ogóle wyrósł pomysł kolejnej wystawy w Trafo, bo po prostu trudno w Polsce o przestrzeń prezentowania czegoś tak monumentalnego, ale też tren i strachy, o których opowiadałem. Zastanawiamy się jeszcze nad naszymi wspólnymi obrazami, które powstały ze starych t-shirtów Nagrobków, nieco przegniłych na moim balkonie, po tym jak stały się szmatami do pędzli - zrobiliśmy z nich obrazy. Trochę różnią się od pozostałych prac, więc musimy sprawdzić, czy będą pasowały do całej ekspozycji. Damy też koncert. A kiedy to wszystko będzie już za nami, wrócimy do projektu, nad którym działamy od pewnego czasu, czyli książki kucharskiej. Myślimy o premierze jesienią w trakcie naszej trasy koncertowej. To coś zupełnie nowego dla nas.

Zgaduję, że to nie będzie klasyczna książka kulinarna?

- Od wielu lat, a w zasadzie od zawsze, współpracujemy z, „Notesem na 6 Tygodni”. Mamy tam rubrykę „Ostatnia wieczerza”, gdzie publikujemy teksty kulinarne. Książka będzie miała taką samą nazwę. To nie wzięło się znikąd, prywatnie bardzo lubię gotować. Do publikacji zaprosiliśmy wiele osób: tych ze świata kultury i show biznesu, ale też tych zaangażowanych w to co robimy, naszych przyjaciół i kolegów. Wręczyliśmy im ankiety - co byś chciała / chciał, żebyśmy zjedli na twojej stypie? Na podstawie odpowiedzi przygotowuję przepisy, a Maciek ilustracje. Składem i koncepcją zajmuje się moja żona Anna Witkowska. Nad całością pieczę trzyma Bogna Świątkowska, czyli wydawnictwo Bęc Zmiana. Jesteśmy już na dość zaawansowanym etapie, dlatego mam nadzieję, że w październiku podzielimy się efektami.

od 12 lat
Wideo

echodnia.eu Świętokrzyskie tulipany

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński