- Pewnie pojawi się pytanie, dlaczego w ogóle tam byłem? Nasza praca to służba. Zostawiamy w niej zdrowie fizyczne i psychiczne, spędzamy święta, pierzemy osobistą odzież. Traktujemy pracę jak dom, a siebie jak rodzinę. Nawet na emeryturze. Nie czułem się w dyspozytorni, jako osoba postronna - podkreślił świadek, strażak - emeryt, dziś przedsiębiorca.
- A przedstawiciel handlowy, który z tam panem był? - dopytywała prokurator Małgorzata Sielska.
- Gdyby był sam, nie wszedłby do środka - padła odpowiedź.
Od grudnia ubiegłego roku przed Sądem Okręgowym w Koszalinie toczy się proces w sprawie tragicznego pożaru w koszalińskim escape roomie.
Przypomnijmy, 4 stycznia 2019 roku w pożarze escape roomu przy ul. Piłsudskiego zginęło pięć 15-latek - Karolina, Julia, Wiktoria, Małgorzata i Amelia. Jedyne okno w pomieszczeniu gry Mrok, w którym zamknięto dziewczęta, było zabite deskami i okratowane. Nastolatki nie mogły wydostać się z obiektu - od wewnątrz w drzwiach nie było klamki. Zmarły z powodu zatrucia tlenkiem węgla.
Akt oskarżenia obejmuje 30-letniego Miłosza S., projektanta i organizatora escape roomu; Małgorzatę W., jego babcię, która zarejestrowała działalność; Beatę W., która współprowadziła lokal i pracownika Radosława D. Wszyscy odpowiadają za umyślne stworzenie niebezpieczeństwa wybuchu pożaru i nieumyślne doprowadzenie do śmierci pięciu osób, za co grozi do 8 lat pozbawienia wolności.
We wtorek zeznawał 48-letni emerytowany strażak. W dniu wybuchu pożaru nie pracował już w Państwowej Straży Pożarnej. Był przedsiębiorcą i prowadził sezonową działalność.
- 4 stycznia 2019 roku moja była partnerka była dyspozytorem w Komendzie Miejskiej PSP w Koszalinie. Miałem jej przywieźć dowód rejestracyjny samochodu - opisywał.
- Zadzwonił do mnie przedstawiciel jednej z sieci handlowych i umówiliśmy się na przekazanie dokumentów przed komendą.
Poszliśmy do dyspozytorni, bo na dworze było już szaro.
- Na stanowisku kierowania dzwoniły telefony - wspominał feralny wieczór emeryt.
- Odebrałem jeden z nich, bo wiedziałem, kto dzwoni. To był rzecznik prasowy. Powiedziałem, że teraz funkcjonariuszka nie może rozmawiać - wskazał.
- Czy dyspozytorka zwracała się do pana z prośbą o pomoc w kierowaniu sił i środków do pożaru? - doprecyzowała prokurator Sielska.
- Nie.
Sąd zarządził odtworzenie nagrań zarejestrowanych w dyspozytorni w momencie, gdy przyjmowano zgłoszenie o pożarze. Słychać wyraźnie rozmowę telefoniczną między dwoma mężczyznami. Jeden informuje drugiego: „Cześć Stanisław, na Piłsudskiego jest pożar” - i że zaraz słuchawkę przejmie dyspozytorka. To nie jest rozmowa z rzecznikiem.
- To jest mój głos? To wygląda, jakby był mój głos, ale nie poznaję. Nie kojarzę tej rozmowy - przekonywał emerytowany strażak.
Wątek dotyczący przebiegu samej akcji ratunkowej - ocenę działań służb medycznych i straży pożarnej - prokuratura wyłączyła do odrębnego postępowania.
Śledztwo wciąż trwa. Na tym etapie nikt nie usłyszał zarzutów.
Gazeta Lubuska. Ewakuacja w Zielonej Górze. W garażu były bomby
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Dzieje się w Polsce i na świecie – czytaj na i.pl
- Te popularne seriale wracają na ekrany tej jesieni. Sprawdź, co o nich wiesz - QUIZ
- Nowa żona Ronaldo: czwarta i młodsza od niego o 14 lat. Takie było ich wesele [WIDEO]
- Nowy "Znachor" to najlepsza ekranizacja w historii? Tym się różni od starego klasyka
- Trzyosobowa rodzina zginęła w wypadku na A1. Wiadomo, z jaką prędkością pędziło auto