Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na widok matki cały drętwiał

Mariusz Parkitny
- Zrobiliśmy, co w naszej mocy, by bronić Piotrusia - twierdzi dyrektor Anna Twardochleb.
- Zrobiliśmy, co w naszej mocy, by bronić Piotrusia - twierdzi dyrektor Anna Twardochleb. Marcin Bielecki
Piotruś ma dopiero 11 lat. A za sobą dramat, który trwał ponad połowę jego życia. Przez sześć lat miała się nad nim znęcać matka.

Wiedzieli o tym wszyscy: szkoła, policja i prokuratura. Dlaczego koszmar chłopca trwał tak długo? Kto zawinił?

Piotrek pochodzi z wielodzietnej rodziny. Urodził się w małej wiosce nad Bałtykiem. W domu nigdy się nie przelewało.

Inny niż rodzeństwo

Nasz komentarz

Mariusz Parkitny

Przez sześć lat matka znęcała się nad synem. Tak twierdzi prokuratura. Próbuję zrozumieć, dlaczego trwało to tak długo. Bo przecież wszyscy o tym wiedzieli. Teraz każdy zapewnia, że starał się pomóc. Skoro tak jest, to chory musi być system, w którym dziecko musi przyjść posiniaczone, aby w końcu znaleźć podejrzaną. Przypadek Piotrka udało nam się nagłośnić. Ale ile jeszcze jest takich Piotrków, Kacprów, Małgosi? Jeśli dziś jakaś matka zacznie znęcać się nad synem, dorośli pomogą mu za kilka lat. Strach być dzieckiem w tych czasach.

Rodzice chłopca rozeszli się. Matka została z sześciorgiem dzieci. Piotrek urodził się z wadą słuchu. Dlatego, gdy skończył sześć lat, trafił do specjalnego ośrodka w Szczecinie. Tam chodzi do szkoły. Mieszka w internacie. Do domu jeździł na weekendy. Czasem w szkole odwiedzała go mama.

Niepokojące objawy u dziecka wychowawcy zauważyli już kilka miesięcy po rozpoczęciu nauki w szkole. Na widok matki usztywniał się. Sprawiał wrażenie, że się jej boi.

- Nie podejrzewaliśmy jeszcze, co może być powodem takiego zachowania. Myśleliśmy, że są to jakieś kłopoty wychowawcze. Dlatego proponowaliśmy nawet matce pomoc - mówi Anna Twardochleb, dyrektor specjalnego ośrodka dla dzieci słabo słyszących w Szczecinie.

Piotrek: mama mnie bije

Chłopiec jeszcze wtedy nie chciał mówić, co go trapi. Wyjawił to dopiero kilka miesięcy później. Miał zaufanie do swojej wychowawczyni. To jej powiedział, że mama go bije.

- Sprawę od razu zgłosiliśmy policji - mówi dyr. Twardochleb.

Nic się jednak w sprawie nie ruszyło, a sytuacja pogorszyła się w kolejnych miesiącach. Piotrek wracał z domu ze śladami pobić. Początkowo były to niewielkie zadrapania w okolicach uszu i nosa. Potem też na twarzy, plecach i udach. Wychowawcom chłopiec mówił, że pobiła go mama. Miała się denerwować, gdy miał kłopoty z odrabianiem lekcji.

W styczniu 2005 r. wrócił z domu z większymi obrażeniami niż zazwyczaj. Miał sine pośladki, plecy i uda.

- Pracuję w zawodzie kilkadziesiąt lat, ale nigdy nie widziałam tak pobitego dziecka - przyznaje dyr. Twardochleb.

Po tym Piotruś zdarzeniu przez kilka tygodni nie jeździł do domu. Potem rodzice zaczęli go znowu odwiedzać. Według wychowawców Piotrek nadal bał się matki, ale z ojcem był w dobrych kontaktach. Znów zaczął jeździć do domu.

Przez kilka tygodni nie był bity. Jednak pod koniec września ub.r. ponownie zaczął przyjeżdżać z domu ze śladami pobicia na twarzy. Matka miała go szarpać za włosy i uszy. W styczniu tego roku wrócił do internatu z podbitym okiem i podrapanym nosem.

Według prokuratura 37-letnia Małgorzata K. używała do bicia rąk, pasa i drewnianej łopaty. Prokuratura ma dowody na co najmniej kilka pobić Piotrka.

Dopiero w lutym sąd rodzinny w Świnoujściu zdecydował, że chłopiec nie będzie wracał do domu na weekendy. Miesiąc później oddał chłopca pod opiekę dziadkom. Teraz oni są dla niego rodziną zastępczą. Od tej pory Piotruś ani razu nie wrócił z domu pobity.

Rzecznik dziecka też nie pomógł

Dlaczego dramat dziecka udało się przerwać dopiero po tylu latach? Prokuratura zaczęła śledztwo w lutym br. Zakończyła pod koniec sierpnia oskarżeniem matki o znęcanie się nad synem psychiczne i fizyczne.

- Sprawę moglibyśmy zakończyć kilka miesięcy wcześniej, ale nie mogliśmy przesłuchać pokrzywdzonego - tłumaczy prok. Jarosław Przewoźny, szef prokuratury w Kamieniu Pomorskim.

W lutym sąd rejonowy w Szczecinie nie zgodził się na przesłuchanie Piotrka bez wskazania osoby podejrzanej. Dlaczego? Nie wiadomo. Dziecko udało się przesłuchać dopiero, gdy prokuratura miała już dowody, że jego katem jest Małgorzata K.

Ale policja i prokuratura wiedziały o sprawie już kilka lat temu. Dyrekcja szkoły ma już pełną teczkę zawiadomień wysyłanych po każdym pobiciu Piotrka.

- My naprawdę zrobiliśmy wszystko, co do nas należy. Informowaliśmy policję, prokuraturę, sąd - wylicza dyr. Twardochleb.

Zawiadomiono też rzecznika praw dziecka. Bez efektów. Pierwszą sprawę o pobicie prokuratura prowadziła w 2005 r. Umorzono ją z braku dowodów.

Wszyscy działali, a chłopca bito

Z analizy dokumentów wynika, że po informacjach szkoły policja i prokuratura wszczynały sprawy, ale aż do lutego br. nie kończyły się konkretnymi decyzjami. Dopiero gdy chłopiec został pobity wyjątkowo mocno, sprawa zakończyła się oskarżeniem matki.

- Kto zawinił? - pytam wprost dyr. Twardochleb.

- Nie chcę nikogo osądzać. My zrobiliśmy wszystko. Piotrek czuje się u nas dobrze. Wie, że jest bezpieczny. Upublicznianie tej sprawy, gdy chłopiec jest już pod opieką dziadków, może mu tylko zaszkodzić - mówi.

Matka chłopca nie przyznaje się do winy. Podczas śledztwa odmówiła składania wyjaśnień. Nie chce też odpowiadać na pytania. Na początku października zacznie się jej proces. Ze względu na ochronę Piotrka, sąd zapewne wyłączy jego jawność. Chłopiec był badany przez psychologów. Uznali, że nie kłamał ujawniając to, co przeżywał w rodzinnym domu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński