Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

MM Trendy: Taniec wyraża wszystkie emocje!

Małgorzata Klimczak
Małgorzata Klimczak
Karolina Cichy-Szromnik chciała być aktorką. Paweł Wdówka miał z tatą budować domy. Oboje - na szczęście dla szczecińskich widzów - zostali tancerzami. Dziś tancerze Opery na Zamku, dzięki talentowi i ciężkiej pracy mają na koncie nagrody i wyróżnienia, a wśród nich te dla najlepszych tancerzy współczesnych.

Autor: Małgorzata Klimczak / Foto: Natalia Sobotka

Najnowszy spektakl Opery na Zamku „Dzieci z dworca ZOO”, w którym zagraliście główne role, miał wyjątkowo długie owacje na stojąco. To było zaskoczenie?
Karolina Cichy-Szromik: Nie spodziewaliśmy się aż tak długich owacji, ale wyczekiwaliśmy na reakcję widowni. Często jest tak, że jeśli temat jest trudny i wzbudzamy bardzo silne i trudne emocje, to z reguły możemy się spodziewać, że owacje nie będą aż tak długie, bo widownia wciąż będzie w nastroju spektaklu, który niekoniecznie sprzyja temu, żeby radośnie bić brawo. Na pewno bardzo nas to ucieszyło, bo to znaczy, że spektakl trafił do publiczności. Choreograf poprosił, żebym po zakończeniu spektaklu przeczekała końcowy „black out”, zostając na scenie i ukłoniła się po zapaleniu świateł. Stałam i myślałam, że ludzie zaczną bić brawo, a oni tego nie robili, bo myśleli, że spektakl nadal trwa. To oznacza, że trzymaliśmy ich w takim napięciu, że właściwie mogłam tam stać w ciszy i udawać, że to ciągle przedstawienie.

Paweł Wdówka: Mnie zaskoczyło to, że ludzie powstawali z miejsc, bili brawo. Ukłonom nie było końca. Chyba pierwszy raz w życiu coś takiego przeżyłem. Cieszę się, że się spodobało widzom.

Co odkryliście w sobie, pracując nad tymi rolami? Czego dowiedzieliście się o sobie, o ludziach?
KC-Sz: Bardzo chciałam uczyć się w szkole aktorskiej. Zawsze miałam ochotę podpatrywać, a potem starać się przekazywać różne stany emocjonalne, żeby ludzie zrozumieli, co mam do powiedzenia, nawet kiedy nie mówię. Dlatego praca nad rolą to dla mnie już pewien schemat – przygotowuję się, czytam, oglądam filmy. W przypadku „Dzieci z dworca ZOO” starałam się wyszukiwać np; wywiady z psychologami, którzy tłumaczą dlaczego pewne zachowania dzieci w okresie buntu są takie, a nie inne. Myślę, że bez względu na czasy, to zawsze wygląda w podobny sposób, tylko być może narzędzia buntu się różnią. Nie byłam więc zaskoczona, że udało mi się znaleźć w sobie coś, co chciałam przekazać. Czy to jest trafne czy nie, pozostaje w ocenie publiczności. Ważne jest również to jak pracuje z nami choreograf i jakie on nam daje narzędzia oraz wolność do ich użycia. Na pewno wtedy zawsze odkrywa się coś nowego.

PW: W tym spektaklu nie musiałem w sposób szczególny budować mojej postaci. Chyba nie było to aż tak potrzebne, żeby pokazywać dodatkowe emocje. Choreograf ułożył wszystko tak, że to, co mieliśmy do pokazania wychodziło z naszych ruchów. Wiedziałem, co mam pokazać tańcząc i nie widziałem sensu, żeby coś dodatkowo grać. Były takie szczegóły, kiedy reżyser mówił, że tu mogę się bardziej uśmiechnąć, gdzie indziej jesteśmy już uzależnieni od narkotyków, więc mimika musi być inna, ale to były detale. Dla mnie problem narkotyków jest bardzo trudny, nie lubię takich tematów. Jak oglądałem film 11 lat temu, to pamiętam sceny, które były bardzo drastyczne. Książki wcześniej nie czytałem, więc starałem się połączyć w tańcu to, co zapamiętałem z filmu.

MM Trendy: Taniec wyraża wszystkie emocje!
MM Trendy: Taniec wyraża wszystkie emocje!

KC-Sz: Wydaje mi się, że to, jak przygotowujemy się do roli, zależy od indywidualnych potrzeb każdego z nas. Ja potrzebuję przygotowania i kontekstu. Mam wielu kolegów, którzy potrafią zrobić naprawdę coś z niczego. Zawsze muszę mieć kontekst, bo boję się go nie mieć.

W ostatnim czasie prawie wszystkie spektakle, w których gracie, poruszają trudne tematy. Wydaje się, że to wymaga od Was wyjątkowej pracy, bo wkładacie w nią jakąś wartość dodaną.
KC-Sz: Tę trudność przed nami stawiają dyrektor naczelny i artystyczny, którzy w ten sposób budują w teatrze repertuar. To stanowi dla nas ogromne wyzwanie. Cudownie, bo można 20 lat pracować w teatrze i tańczyć cały czas walczyki i mazury, które są ogromną wartością i nie mówię, że są niepotrzebne. Ale na pewno nie wymagają poszukiwania i nie pozwalają się tak bardzo rozwinąć jak rzeczy, które możemy zatańczyć w Operze na Zamku. Ja w ogóle jestem zdania, że jeśli np. robić coś zabawnego, to tylko na wysokim poziomie, żeby cieszyło oko i żeby humor zawarty w przedstawieniu miał drugie dno i dawał do myślenia, nawet, jeśli historia jest banalna. Na przykład w naszej realizacji musicalu „Crazy for You” mamy historię o miłości. Dla mnie sposób w jaki to jest podane widzowi, to majstersztyk. Na tym to powinno polegać. Jeżeli spektakl jest przyjemny, to nie powinien być łatwy ani dla artysty, ani dla widza. Powinien być lekki i przyjemny, ale niekoniecznie łatwy.

Pan gra same główne role właśnie w tych trudnych spektaklach, jak „Polowanie na czarownice”, „Dzieje grzechu” czy teraz „Dzieci z dworca ZOO”. To wyróżnienie?
PW: Trudno powiedzieć. Po prostu robimy kolejny balet, dostaję rolę i gram. Zawsze się cieszę, że mogę tańczyć kolejne role, ale też trochę się tego spodziewam. To na pewno efekt ciężkiej pracy i doświadczenia scenicznego.

Otrzymaliście nagrody dla najlepszych tancerzy współczesnych w Polsce. To coś wyjątkowego.
KC-Sz: Bardzo cieszymy się z tego wyróżnienia, ale nie epatujemy tym wszem i wobec. W codziennej pracy w ogóle o tym nie myślimy.

PW: Ja tylko opowiadam jako żart, że jestem najlepszym tancerzem w Polsce. Bo to naprawdę śmiesznie brzmi. Nie czuję się najlepszy. Wiem, że są lepsi ode mnie.

KC-Sz: Wiadomo, że my, jako artyści, musimy mieć jakieś punkty odniesienia. To ogromne wyróżnienie, ale mamy świadomość, że są tancerze, którzy zasługują na to wyróżnienie tak samo jak my, albo bardziej. Trudno by było zadzierać nosa z tego powodu.

Jak mała dziewczynka sobie marzy, że chce tańczyć w balecie, jest to przyjmowane naturalnie. Natomiast w przypadku chłopca nie jest to takie oczywiste.
PW: U mnie zaczęło się późno, ponieważ nie od razu poszedłem do szkoły baletowej. Nie mam doświadczenia jak to jest, kiedy mały chłopiec chce tańczyć balet. Zacząłem tańczyć gdy miałem 11 lat. Chodziłem w Policach na kółko taneczne. Zaczęło się od pasji. Dopiero w liceum poszedłem do profesjonalnej szkoły baletowej.

Jaka była reakcja otoczenia?
PW: Niektórzy myśleli, że robię sobie żarty. Nie wszyscy byli zadowoleni, że idę do takiej szkoły, szczególnie tata. Myślał, że będę razem z nim budował domy.

MM Trendy: Taniec wyraża wszystkie emocje!

Często jest tak, że tata inżynier albo umysł ścisły jest przeciwny, żeby syn został artystą, a potem przychodzi na pierwszą premierę i ma łzy w oczach.
KC-Sz: Nigdy nie spotkałam się z tym, żeby ktoś z mojego otoczenia mówił, że tancerz to niemęski zawód.

PW: W moim przypadku też nigdy nie było takich uwag. Kiedy w podstawówce miałem jakieś koncerty, to koledzy zazwyczaj mówili, że fajnie.

Można było zaimponować dziewczynie na dyskotece, że się umie tańczyć? Kobiety cenią tę umiejętność u mężczyzn.
PW: Przebywałem w takim otoczeniu, w którym wszyscy mieli coś wspólnego z tańcem, więc trudno byłoby komuś zaimponować.

Jak wyglądały początki z tańcem u Pani?
KC-Sz: Zawsze lubiłam tańczyć. Moim idolem był Shakin’ Stevens. Gdy byłam mała, wkładałam brązowe sztruksy, brałam dezodorant, który służył mi za mikrofon, zamykałam się w pokoju, żeby mnie nikt nie widział i naśladowałam go. Rodzice opowiadali, że pękali ze śmiechu, bo wtedy były w pokojach drzwi z szybami, przez które było wiele widać, więc to była komedia dla wszystkich. A moja szkoła baletowa wzięła się z tego, że przeczytałam książkę „Kraina 105 tajemnicy” Żakiewicza. Dostałam nowe buty po kuzynie i koniecznie chciałam wyjść w nich na zewnątrz. Padał deszcz i nikogo nie było na podwórku. Skakałam w tych nowych butach po kałużach. Dotarłam do 105, zmoczyłam buty i mogłam wracać do domu. Sąsiadka, która mieszkała w tym samym bloku, obserwowała mnie i zaproponowała, żebym zdawała do szkoły baletowej. Namówiłam rodziców i pamiętam, że w dzień egzaminów klepałam śpiącą mamę kapciem po głowie, żeby wstała i pojechała ze mną na przesłuchania, które odbywały się wcześnie rano. Przeszłam pierwszy etap, w drugim było 200 dzieci i jak przeczytali moje nazwisko, tata miał nadzieję, że może chodzi o inną Karolinę Cichy, ale niestety, to byłam ja. Potem się okazało, że nie mogę w tych sztruksach i trampkach wywijać kolanami. Postawili mnie przy drążku i kazali przez półtorej godziny robić te same ćwiczenia. Byłam zdziwiona, jak można tańczyć, stojąc w miejscu. Wynika z tego, że balet, cukierkowe sukienki i pointy, to nie było moje marzenie.

W Operze na Zamku macie kontakt z tańcem współczesnym, więc możecie się spełniać.
PW: Przyzwyczailiśmy się do tego, że tańczymy różne rzeczy.

KC-Sz: Jestem na takim etapie zawodowego rozwoju, że zupełnie nie tęsknię za tym, co klasyczne, bo taniec współczesny daje mi tyle możliwości i spełnienia, że mogę być bardziej Shakinem niż łabędziem.

Pani przyjechała do Szczecina z Krakowa. Wydawałoby się, że Kraków jest większym ośrodkiem kulturalnym i daje większe możliwości rozwoju, a Pani wybrała Szczecin.
KC-Sz: Pierwsze wrażenie było bardzo istotne. Pamiętam, że jak wyszłam ze szczecińskiego dworca, zobaczyłam Odrę i poczułam powiew świeżego powietrza, to pomyślałam sobie, że to jest coś pozytywnego, że tu jest tak świeżo i rześko. W Krakowie byłam bardzo spełniona, dużo tańczyłam, stawiano przede mną różne wyzwania, więc nie mogę powiedzieć, że zmieniłam miejsce, bo tam mi nie odpowiadało. W życiu każdego z nas są etapy, w których dochodzi się do ściany i chce się skręcić, żeby nie dreptać w miejscu. Uwielbiam Szczecin. Teraz to moje miasto. Jestem tu szczęśliwa. Uważam, że Szczecin jest piękny, można tu spotkać wielu wspaniałych ludzi, są fajne wydarzenia kulturalne. Z całą pewnością mogę stwierdzić, że kierunek artystyczny, w którym zmierza Opera na Zamku przynosi mi wiele radości. Nie tylko poprzez realizacje, w których biorę udział, ale poprzez realizacje, na które stawia opera. Jestem dumna, że tańczę w Operze na Zamku.

Dla pana Szczecin jest miastem rodzinnym, a Opera na Zamku pierwszym miejscem pracy. Nie chciałby Pan spróbować szczęścia gdzieś indziej?
PW: Nie planuję. Trzeba było wyjeżdżać od razu po szkole. Teraz już nie bardzo chcę. W grę wchodzą i względy osobiste, i zawodowe. Cały czas czuję się niewystarczająco dobrym tancerzem. Tutaj mogę się rozwijać i pracować nad sobą, więc niczego innego nie szukam.

Zdarza Wam się, że widzowie Was zapamiętują? Czujecie ich sympatię?
KC-Sz: Widzę, że ludzie obserwują. Przed premierą „Dzieci z dworca ZOO” wisiały na ulicach ogromne plakaty ze mną i Pawłem. Zauważyłam, że ludzie na przejściu zaczynają mi się przyglądać, więc potem chodziłam w kapturze i okularach słonecznych i przestałam mieć ten problem.

Zdecydowanie nie nadajecie się na celebrytów.
KC-Sz: Mamy pracę taką samą, jak inni. Tylko my mamy szczęście, że to jest też nasza pasja. Nie wszyscy mają to szczęście. Myślę, że my sobie nie zdajemy sprawy z tego, że jak wzruszymy widza, to ten widz chciałby nas bardziej poznać. Widz jest dla nas bardzo ważny. Jeśli nas docenia, to jest wyznacznik, że dobrze wykonujemy naszą pracę.

Pracuje Pani w ognisku baletowym. Co sprawia większą przyjemność – rozwijać siebie czy patrzeć jak inni się rozwijają dzięki nam?
KC-Sz: To jest przede wszystkim trudność. Siebie znamy i wiemy, jak możemy się rozwinąć. A dzieci nie znamy, nie wiemy od razu, co w nich siedzi. Mam z dziećmi bardzo partnerski kontakt i chociaż jestem „żyłą” i dzieci wiedzą do jakiego momentu możemy sobie pozwolić na to partnerstwo, to zawsze daję z siebie 100 procent. Dlatego możemy razem osiągać dobre efekty. Udaje nam się dojść do wspólnego celu.

Jakie macie marzenia zawodowe?
KC-Sz: Chciałabym, żeby przyjechali tu tacy choreografowie, jak Jiří Kylián czy David Dawson. Top of the top. I chciałabym jeszcze zagrać w przedstawieniu Roberta Glumbka, który jest moim idolem i nawet ci dwaj wymienieni nie są w stanie go przebić.

PW: Cieszy mnie to, co dostaję do grania. Czasami chciałbym zatańczyć w zespole, a nie ciągle pierwszy plan. Pierwszy plan to duży stres.

_________________________________________________________________________________________

Karolina Cichy-Szromnik

Związana z Operą na Zamku od 2011 r. Absolwentka wydziału Filologii Klasycznej Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz dyplomowany instruktor tańca współczesnego (obecnie pedagog Ogniska Baletowego w Szczecinie). W sezonie 2015/2016 wykreowała rolę Annymiggeli w spektaklu „Polowanie na czarownice” Cathy Marston, która została uznana za „Najlepszą rolę żeńską” w szczecińskich teatrach w sezonie przez Dziennik Teatralny. Gra rolę Christiane F. w „Dzieci z dworca ZOO”.

Paweł Wdówka

Związany z Operą na Zamku od 2010 r. jako tancerz koryfej, od 2013 r. - jako solista. W 2010 r. ukończył Państwową Szkołę Baletową w Gdańsku. W tym samym roku związał się z Operą na Zamku. Pracując w Szczecinie, zatańczył role pierwszoplanowe w takich spektaklach baletowych, jak: „Odcienie namiętności”, „Kopciuszek”, „Córka źle strzeżona”, „Dziadek do orzechów”. Gra rolę Detlefa w „Dzieci z dworca ZOO”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński