Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

MM Trendy. Catz 'N Dogz i Wooded City: wielki powrót muzyki elektronicznej do Szczecina

Agata Maksymiuk
Christian W. Hundley www.christianwhundley.net, Instagram: @christianwhundley, Twitter: @hundleyshoots
Festiwal Wooded City, największe wydarzenie muzyczne tego lata, odbędzie się na Łasztowni 23 czerwca. To wydarzenie, od którego powinniśmy postawić grubą kreskę, rozdzielając czasy zazdrosnego wzdychania w stronę imprez w Berlinie od tego, co może wydarzyć się w Szczecinie. Tak przynajmniej brzmi wniosek po rozmowie z Grzegorzem Demiańczukiem i Wojciechem Tarańczukiem, czyli duetem Catz 'N Dogz, organizatorami festiwalu. Wniosków jest więcej, bo mówią też o clubbingu, kobietach na scenie, przełamywaniu stereotypów i zmieniającej się roli didżeja.

Wooded City w Szczecinie. Czytaj więcej:

Zaczynaliście w czasach, kiedy polska scena klubowa funkcjonowała „w podziemiu”. Jak wtedy wyglądał Szczecin? Czy nasze miasto wyróżniało się czymś w latach ’90 i ’00?
- W: Tak naprawdę, to mamy duże szczęście, że urodziliśmy się w Szczecinie. Kiedy zaczynaliśmy było tu sporo dobrych klubów, sporo przestrzeni do tworzenia.

- G: Działał Taras, Laboratorium, imprezy na torze kolarskim… były to miejsca undergroundowe, jednak sto razy lepsze niż te, które funkcjonują teraz. No i było ich więcej. Dorastaliśmy w naprawdę fajnych czasach. Zmiany nastąpiły, gdy Polska weszła do Unii Europejskiej. Clubbing zaczął powoli zanikać. Wielu naszych znajomych działających w przestrzeni imprez wyjechało za granicę. Nie ukrywam, że i my poszliśmy tym śladem. Coraz więcej podróżowaliśmy, aż w końcu przeprowadziliśmy się do Berlina.

Moment załamania rynku już minął? Teraz czas wracać do Polski?

- W: W tej chwili rynek zaczyna się odbudowywać. Część osób, które wyjechały do Berlina czy Londynu, obecnie wraca. Dużą różnicę widać w tym, jak patrzymy na Zachód. Dawniej ludzie zerkali w tamtą stronę z zauroczeniem, chcieli, żeby w Polsce wszystko było jak tam – „odwiedziłem fajny klub w Berlinie, zróbmy identyczny w Szczecinie”. Dziś owszem, wciąż spoglądamy w stronę Zachodu, ale bardziej po to, by się inspirować niż kopiować. To wszystko dzięki podróżom, poznawaniu nowych kultur. Świetne jest to, że kultura klubowa naprawdę wspiera tę identyfikację z krajem. Przykładem są choćby nazwy imprez. Kiedyś odbywały się pod hasłami typu „Clubbing Ultra Cool House ‘98”. Dziś w Poznaniu pójdziemy na „Tylko Polskie Techno”.

MM Trendy. Catz 'N Dogz i Wooded City: wielki powrót muzyki elektronicznej do Szczecina

Berlin dla wielu szczecinian nadal jawi się jako utopijne miasta sukcesu.

- W: Berlin cierpi dziś na przerost formy nad treścią. Nazywam go „Hollywoodem dla DJ-ów”. Prawda jest taka, że nie jest to już dobre miejsce, by się rozwijać. To dobre miejsce, by się zainspirować, wytańczyć i wyszaleć. Oczywiście, nadal osiągnięcie tam sukcesu jest mega prestiżowe. Tylko, że procent osób, którym się to udaje, jest znikomy. Jeszcze kilka lat temu wystarczyło po prostu robić muzykę, mieć dobry gust i winyle. Teraz trzeba mierzyć się z 20-tysiącami innych DJ-ów, którzy wystąpią w barze nawet za darmo, byleby tylko mieć granie. Spójrz, nawet festiwal Plötzlich am Meer przeniósł się do Polski. Jakiś czas temu nowy klub otworzył się na Teglu, prowadzi go DJ Woody. Nie ma tam żadnego line up, przychodzą tylko osoby zaproszone i znajomi. „Prawdziwi berlińczycy” uciekają do coraz bardziej niszowych klubów, bez turystów.

- G: Dochodzi do tego jeszcze aspekt finansowy. Niedawno czytałem o cenach nieruchomości w Berlinie. Obecnie to jedno z najdroższych miejsc w Europie. Dla młodych artystów to niezbyt komfortowa sytuacja i wielu z nich obiera kurs choćby na Portugalię. Jest tam tanio, a muzyka dobrze się rozwija, jak kiedyś w Berlinie. Niewiele osób o tym mówi, ale kiedyś w Berlinie ceny były naprawdę niskie, chyba niższe niż w Szczecinie. Dlatego tylu artystów zdecydowało się tam osiąść.

Co by nie mówić, Berlin - ten dobry dawny Berlin, mocno na Was wpłynął.

- G: To miasto nas wyedukowało. Pamiętam, jak próbowaliśmy łapać berlińskie radio i tamtą muzykę. Bez internetu to nie było takie proste. Musieliśmy chodzić do kafejki internetowej, czasem spędzaliśmy tam po kilka godzin, żeby znaleźć to, co nas interesowało. Później zaczęły się wyjazdy. Składaliśmy się na nie ze znajomymi. Robiliśmy listę płyt, które chcemy kupić i jechaliśmy autem w pięć osób. Te wypady były niesamowicie inspirujące. W końcu się tam przeprowadziliśmy, poznaliśmy mnóstwo osób i nasza kariera wystrzeliła.

MM Trendy. Catz 'N Dogz i Wooded City: wielki powrót muzyki elektronicznej do Szczecina

Bliskość Berlina miała też wpływ na przeniesienie Wooded do Szczecina?

- G: Owszem. Liczymy, że ludzie z Berlina przyjadą do Szczecina. Zresztą nie tylko z Niemiec, ale i Czech czy Skandynawii. Jeszcze podczas organizacji Wooded we Wrocławiu, kładliśmy duży nacisk na promocję za granicą. Dla nas to naturalny kierunek, mamy tam mnóstwo znajomych, często gramy w klubach, znamy publikę. Na edycję Wooded w Szczecinie przygotowaliśmy specjalny transport dla osób, które będą chciały przyjechać z Berlina. To tylko dwie godziny drogi. Pamiętam, jak dawniej ta trasa wielu osobom wydawała się bardziej skomplikowana niż trasa do Tajlandii. Na szczęście tego już nie ma.

Co jeszcze sprawiło, że zdecydowaliście się przenieść festiwal? Wydaje się, że Wrocław ma znacznie lepsze predyspozycje do przyciągania ludzi. Nie boicie się, że dla naszego miasta to będzie za duża nowość?

- G: We Wrocławiu nie wszystko przebiegało tak gładko, jakbyśmy tego chcieli. Szczecin dał nam większe wsparcie. Bardzo dobrze dogadujemy się z miastem, świetnie współpracuje nam się ze Szczecińską Agencją Artystyczną. To motywuje do działania. Możemy skupić się na pomysłach, a nie na zmartwieniach.

- W: Dla mnie to niesamowite, tyle lat jeździmy po świecie, a koniec końców i tak wracamy do Szczecina, by wspierać lokalną inicjatywę. Tak jak mówiłaś, wiele ludzi wciąż jest zachłyśniętych Berlinem czy Londynem, dawniej Paryżem i Barceloną. Nam zależy, żeby doświadczenie przyjazdu do Szczecina było unikatowe. Poza tym, lubimy wyzwania. Jeśli jest za łatwo, to się nudzimy (śmiech). W takie wydarzenia zawsze wliczone jest pewne ryzyko. Od 12 lat żyjemy z robienia imprez, grania i wydawania płyt. Wiemy, z czym to się je. No i nie działamy sami. We współpracę jest zaangażowany olbrzymi sztab ludzi. Pierwsza edycja zawsze jest trudna, ale nie boimy się tego miasta.

A dla kogo robicie ten festiwal? Kto jest Waszą grupą docelową - studenci, melomani, artyści… wszyscy?

- G: Naszą olbrzymią inspiracją był Piknic Electronik w Montrealu, na którym byliśmy w 2008 roku. Festiwal odbył się w centrum miasta, bodajże na torze F1. Przekrój ludzi, jaki się tam pojawił, był niesamowity. Od 2-latków po 80-latków. Jedni leżeli na trawie, inni jedli w strefie food trucków, jeszcze inni tańczyli. To było świetne, bardzo inspirujące. To też popchnęło nas do zorganizowania Wooded Kids, strefy dla najmłodszych na naszym festiwalu. Podczas edycji dwa lata temu, dzieciaki mogły zrobić własny kawałek z naszą artystką An On Bast i zabrać go do domu wypalonego na płycie.

MM Trendy. Catz 'N Dogz i Wooded City: wielki powrót muzyki elektronicznej do Szczecina

- W: Planujemy też akcję, dzięki której osoby 50+ będą mogły wejść na festiwal za free.

Myślicie, że line up trafi w gusta tych wszystkich? W jaki sposób dobieraliście artystów? Z zestawienia wyraźnie wyłamuje się The Dumplings.

- W: Nie zgadzam się, że The Dumplings się wyłamuje. Nie chciałbym przyjść na festiwal, na którym o godz. 18 gra DJ techno. Wolałabym przyjść na godz. 20, wypić piwo i posłuchać koncertu. Chodzi o to, że muzyka musi się przeistaczać. Im późniejsza pora, tym więcej motorycznych dźwięków. Wywodzimy się ze starej DJ-skiej szkoły i dla nas jest ważne, żeby impreza opowiadała konkretną historię, miała swoją ciągłość i zmieniała się trochę, jak sinusoida. Nasze poprzednie edycje też nie miały line upu, który wszyscy znali. Chodzi o to, by ludzie mogli coś odkryć. Sami po to jeździmy na festiwale.

- G: Line up jest tak ułożony, żeby zaskakiwać. To był bardzo długi i ciężki proces, w którym uczestniczyła cała nasza ekipa. Jesteśmy zadowoleni z rezultatu. Udało nam się zaprosić m.in. Margaret Dygas, która jest jedną z najbardziej cenionych DJ-ek w Berlinie i na świecie. W Polsce ostatni raz była może z 10 lat temu.

Ostatnimi czasy rola kobiet jest bardzo mocno podkreślana przy okazji wszelkich wydarzeń. Wielu osobom wydaje się, że „nie wypada” nie zaprosić kobiety do uczestnictwa w projekcie. Zaczęło się od kryzysu, jaki zapanował w przemyśle filmowym. Dotknął on też branżę muzyczną?

- W: Mam na ten temat bardzo ostrą opinię. Uważam, że osoby traktujące ten problem na zasadach „nie wypada” i „teraz trzeba”, powinny przynajmniej na 20 lat wcielić się w rolę kobiety i urodzić dziecko. Po tym czasie chętnie bym zapytał - czy wciąż „trzeba i nie wypada nie zaprosić”? Seksizm to obrzydliwe zjawisko. Dobrze, że się o tym w końcu mówi. Ten problem był przez tak długi czas wyciszany lub w ogóle nieporuszany, że ludzie widząc kobietę DJ-kę reagują z zaskoczeniem, rzucają hasła w stylu „jak na dziewczynę nie jest taka zła”. Nasza znajoma z Londynu - Heidi jest już zmęczona pytaniami typu „jak to jest być kobietą DJ-ką?”. Takie zdania w ogóle nie powinny mieć miejsca, nie powinny być akceptowalne.

- G: To nie do pomyślenia, że w 2018 roku kobiety wciąż są dyskryminowane. To prawda, że na rynku jest im znacznie trudniej. Na szczęście powoli się to zmienia. W naszym line upie są tylko dwie DJ-ki - An On Bast i Margaret Dygas, nie dlatego że nie chcieliśmy zaprosić więcej artystek, tylko dlatego, że przez tyle lat rola kobiet w tym zawodzie była tak spłaszczana, że panie po prostu wybierały inne kierunki. Myślę, że potrzeba jeszcze z 10 czy nawet 20 lat, zanim nauczymy się tej równowagi.

MM Trendy. Catz 'N Dogz i Wooded City: wielki powrót muzyki elektronicznej do Szczecina

Na Waszym festiwalu będzie za to wielu artystów sztuk wizualnych. Postawiliście na lokalnych twórców, studentów Akademii Sztuki. Jakie znaczenie ma ich obecność?

- G: Lokalni artyści robią klimat. Zawsze staramy się z nimi współpracować, tak jak staramy się współpracować z lokalnymi DJ-ami. Wiemy, że support tej sceny jest ważny. Często są na niej osoby młode, pomijane podczas dużych festiwali. My przecież też kiedyś zaczynaliśmy grać, pamiętamy jak to jest.

- W: Nie możemy jeszcze wszystkiego zdradzić. Zależy nam, żeby wizualnie było po prostu pięknie. Zaprosiliśmy osoby, które działały przy Plötzlich am Meer, będą pracowały przy drugiej scenie w Cielętniku. Pomoże nam też ekipa Daniela Zachodniego z Tanz Baru.

- G: ...oni robią najlepsze imprezy w Szczecinie.

- W: Poza tym, jadąc na imprezę zawsze wymagam, żeby coś mi się podobało. To nawet nie jest możliwe, by tańczyć przez 20 godzin non stop. Stąd też ważna jest sztuka wizualna. Pijąc piwo, w przerwie od tańca można pobudzić inne bodźce.

Festiwalem wspieracie dodatkowe idee? Chodzi o coś więcej niż muzykę i zabawę?

- W: Naszą ideą jest przełamywanie stereotypów. Chcemy, żeby dzięki muzyce, oprócz tzw. grupy docelowej, czyli osób młodych, z domów wyszły i dołączyły do nas osoby 50+ i rodzice z dziećmi. Niedawno czytałem raport, z którego wynika, że w Polsce na rozrywkę poza domem wydajemy tylko 3 proc. domowego budżetu. Dla porównania, w Hiszpanii ten procent sięga 30. Niestety, w naszym kraju panują takie dwa przekonania - mam dzieci, więc muszę siedzieć z nimi w domu lub mam już ponad 50 lat, to nie mam po co iść do młodych.

- G: Zdecydowaliśmy się też przeznaczyć dochód ze szczecińskiej strefy dziecięcej na fundację działającą na rzecz zwierząt. Zawsze chodzi nam o coś więcej niż muzykę i zabawę.

- W: W każdej edycji festiwalu mamy inne inicjatywy, stawiamy sobie inne cele. Zbieraliśmy już na chore dziecko naszej znajomej, współpracowaliśmy ze znajomymi, którzy mają gejowski klub w Warszawie. Tych spraw jest bardzo dużo. Nie skupiamy się tylko na jednym.

Rola i możliwości DJ-ów w ostatnim czasie znacznie ewoluowały. Czym jest to spowodowane?
- W: Wydaje mi się, że przyczyniły się do tego media społecznościowe. Kiedyś słuchało się płyty i oglądało jej okładkę, dziś włącza się You Tube i wchodzi na Instagram. Sukces w mediach społecznościowych przekłada się na rozwój kariery. Dobrym przykładem jest raperka Cardi B. Jeszcze niedawno tłumaczyliśmy wszystkim znajomym kim ona jest. Teraz wydała płytę, ma 20 mln obserwujących na Instagramie, więc wszyscy ją znają. To prawda, że rola DJ-ów ewoluowała. Nikt nie siedzi już w ciemnym studiu, łudząc się może ktoś, kiedyś posłucha robionej tam muzyki. Teraz do ludzi można wyjść w każdym momencie. Tylko, żeby wszystko właściwie zadziałało, trzeba mieć cel. Dziś robić sztukę dla sztuki, to za mało.

MM Trendy. Catz 'N Dogz i Wooded City: wielki powrót muzyki elektronicznej do Szczecina

A co z płytą winylową? Kiedyś była atrybutem DJ-ów, teraz przypomina dodatek w stylu vintage. Płyty nadal są stosowane, czy wygodniejsze są elektroniczne zapisy?

- W: Ten rynek jest tak ogromny, że każda nisza ma swoje prawo bytu. Podczas corocznej konferencji ADE w Amsterdamie, dotyczącej muzyki elektronicznej, można zobaczyć całe spektrum sposobów na osiągnięcie sukcesu, na rejestrowanie i prezentowanie muzyki. Każde wydawnictwo ma swój market. Wcześniej popularne było tylko techno albo tylko drum and bass, albo tylko house. Teraz aktywnych jest tyle kategorii, że wydaje mi się, że żadna sztuka nie przeżywa swojego renesansu, one po prostu są, działają równolegle. Tak jest też z winylami.

- G: Mamy wytwórnię, która wydaje tylko na płytach winylowych. Od tego zaczynaliśmy i to sprawia, że czujemy się dobrze. Cieszymy się, że możemy na nich wydawać, czasem też z nich gramy.

Różnorodność na rynku jest olbrzymia, ale macie jakieś mocne typy z polskiej sceny? Rzuciła się Wam w uszy rewelacja, którą polecicie do posłuchania przed Wooded?

- W: Od razu sięgam po płytę Baltic Beat naszego kolegi Bartosza Kruczyńskiego. To płyta ambientowa, ukazała się w 2016 roku i od tego czasu słucham jej przynajmniej raz w tygodniu.

- G: Ja też mam taką płytę. To dzieło polskiej niezależnej wytwórni U Know Me Records. Projekt nazywa się Normal Bias. 8 kawałków, których świetnie się słucha.

Rozmawiała: Agata Maksymiuk / Foto: Christian W. Hundley www.christianwhundley.net, Instagram: @christianwhundley, Twitter: @hundleyshoots

Catz 'N Dogz,

czyli Grzegorz Demiańczuk (Greg) i Wojciech Tarańczuk (Voitek). Formacja dwóch dj-ów i producentów muzyki elektronicznej, pochodzących ze Szczecina. W 2003 roku grywali w szczecińskim radiu ABC, organizowali małe imprezy skupione na nowoczesnej muzyce klubowej. Początkowo występowali jako 3 Channels. Przełom w ich karierze przyniósł remiks utworu „Who's Afraid of Detroit'' Claude'a Von Stroke'a, popularnego producenta techno. Dziś występują na całym świecie.

MM Trendy. Catz 'N Dogz i Wooded City: wielki powrót muzyki elektronicznej do Szczecina

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński