Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Michał Urbaniak: Lubię nowe wyzwania

Redakcja
Michał Urbaniak
Michał Urbaniak
Rozmowa z Michałem Urbaniakiem, jazzmanem, kompozytorem, który wystąpił w Szczecinie na festiwalu Boogie Brain.

- Co sprawiło, że zostawił pana za sobą cały świat i wyjechał do Stanów?
- Mając 14 lat zakochałem się w Ameryce i muzyce, która jako jedyna sztuka jest oryginalną sztuką stworzoną dla świata w USA. Uwielbiając Nowy Jork pojechałem tam po muzykę, do moich ukochanych czarnych muzyków, od których chciałem się nauczyć tego, czego w Europie nauczyć się nie można. To jest ta specyfika, ten rytm, dusza i serce. Tam było źródło muzyki, którą kocham, i która nadaje sens mojemu życiu. Tam poznałem i grałem z najlepszymi i najprawdziwszymi. Tego nie można opowiedzieć w żadnej książce czy opowiadaniu. To trzeba przeżyć i za to zapłacić sowicie, poświęcając swoje życie. Tam to się nazywa "Paying the Dues!".

- Co najmniej dwukrotnie samplowali (wykorzystywali fragmenty utworu do tworzenia nowego - od red.) pana amerykańscy hiphopowcy z A Tribe Called Quest. To powód do dumy, czy do sądzenia się?
- Czułem się uhonorowany. Być samplowanym przez najpopularniejszych przedstawicieli aktualnej czarnej muzyki, dostać za to niezłe pieniądze, to jest coś.

- Teraz polska hiphopowa wytwórnia Asfalt wydała pański klasyczny album "Inactin" z 1971 roku na winylu. To podobno nie ostatnie wznowienie. Czemu robią to ludzie zainteresowani hiphopem, a nie jakaś szacowna jazzowa oficyna?
- Bo hip hop to jazz! Poza hiphopowcami mało kto w Polsce czuje prawdziwą istotę jazzu. A europejski przeintelektualizowany jazz czy jas mało ma wspólnego z prawdziwym jazzem i jego istotą.

- Na okładce wyglądaliście jak hippisi. Pan długie włosy, wąsy, luźne szaty. Obok Urszula Dudziak, też w odpowiednim anturażu. Był pan hippisem w latach 70.?
- Chyba tak, bo żyliśmy przez kilkanaście lat bez domu, mieszkania czy nawet kraju stałego pobytu. Hotel, bus, klub, festiwal, koncert, hotel, bus Liczyła się tylko muzyka i na szczęście dla mnie, pozostało to do dzisiaj (chociaż włosy są krótkie i jest ich mniej).

- Nie przekroczył Pan pewnych granic showbiznesu, po których staje się celebrytą. Np. udział w programach telewizyjnych, jak pań­ska była żona. To by panu w czymś pomogło?
- Nie zastanawiałem się nad tym. Ja robię to, co mnie interesuje, i to, co kocham. Robię swoje. A tzw. celebryckość niesie ze sobą potrzebę udawania czegoś/kogoś. A ja nie umiem udawać.

- Powiedział pan, że żony się po drodze traci. Ile stracił pan żon?
- Każde rozstanie to ból i to bardzo duży. Ale, to też cena. Każdy związek, który się nie udaje, jest porażką. Czasem okazuje się jednak, że ta porażka jest po coś. Tylko trzeba przeżyć, żeby się dowiedzieć po co

- Jazzman jest człowiekiem wolnym, co dla pana oznacza wolność?
- Wolność to coś, co było i często jest zakazane, kiedy jest się wychowywanym przez rodziców albo szkołę, no i oczywiście systemy polityczne. Jest to stan fruwania, wręcz szczęścia. Nie ma zakazów i nakazów, a obowią­z­ki człowiek sam sobie narzuca zgodnie z jego podmiotem pasji czy samospełniania się, oczywiście w ramach prawa i jakiejś kultury czy estetyki, chociaż brak tej ostatniej - też może być estetyką. "Freedom Make Me Fly!" i "Don't Play the Music! Let the Music Play!' To moje hasła życia codziennego.

- Alkohol to też wolnś0ć?
- Tak się może wydawać. Ale to wolność typu express, który za moich czasów działalności w czasach komuny, był paszportem na wyjazd . Teraz tych problemów nie ma, więc jest niekonieczny. Zależy też kto i jak go używa.

- Powiedział pan, że Bóg stworzył muzykę, a człowiek podzielił ją na kategorie. We wszystkim chodzi tylko o rytm? Sami zrobiliśmy sobie tę wieżę Babel? Czemu panu ona nie odpowiada?
- Większość kategorii, poza kilkoma oczywistymi, stworzyli ludzie, którzy z muzyką na co dzień praktycznie nie mają nic wspólnego. Dużo tych kategorii pododawali, żeby lepiej sobie segregować brzmienia, o których często nie mają pojęcia. Poza tym kategorie pomagają w tworzeniu trendów, promocji, w takim handlu żywym towarem, jakim jest prawdziwa muzyka!

- Twórcy muzyki elektronicznej, granej podczas Boogie Brain to ludzie bardzo młodzi. W elektronice to, co najświeższe proponują właśnie debiutanci, świeża krew, która wymyśla coś nowego. Jazz chyba nie boi się tak upływu czasu. Muzycy jazzowi, im bardziej doświadczeni, tym bardziej się ich ceni.
- Oczywiście że tak, ale... Jak widać i słychać nie możemy tworzyć i grać w izolacji od aktualnej socjologii i brzmienia życia. Szczególnie w Nowym Jorku, kiedy naokoło buduje się super wieżowce ze szkła, aluminium, tytanu, a ludzie szybko i rytmicznie biegają po ulicach. Oni nawet mówią rytmicznie nie wiedząc o tym. To wszystko wpływa na moją muzykę i życie. Dlatego Fusion i Urbanator tak tętnią życiem, rytmem i groovem, są ponadczasowe. Oczywiście zaglądamy czasem do muzeum, dokładając takie serie jak Jazz Legends. Komputery i gadżety w komunikacji też mają wielki wpływ na muzykę.

- A Tie Break? Kiedyś przypisywano im rolę punkowców w polskim jazzie, osób które dokonały przejścia ze szkoły jazzu lat 70. i wpuszczenia go na nowe, bardziej bezkompromisowe tory. Oni poniekąd buntowali się przeciw panu, a dziś gracie razem. Jak to wygląda z obecnej perspektywy?
- Tie Break był jednym z zespołów, który podobnie jak i mój dawny zespól Constellation, coś łamał. My akurat łamaliśmy okres bezlitosnego terroru ówczesnego free jazzu. Muzyki, w której naprawdę było bardzo wielu świetnych muzyków, ale też wielu słabeuszy i zaczadzonych oszustów, którzy wolność potraktowali zbyt dosłownie. Sam ruch i styl był fantastycznym pomostem do eksperymentowania, do wyłamania się z muzyki lat 60. i otwarcia drogi do lat 70.

- Co w panu jest takiego, że wciąż pan poszukuje, zmienia otoczenia, jeździ. Nie pora już osiąść na laurach? Odcinać kupony?
- Ja taki jestem po prostu. Odkąd pamiętam lubię wyzwania, nowe sytuacje, kocham gadżety. Taki typ poszukiwacza...Poza tym jako łowca młodych talentów i inicjator kilku kierunków muzycznych nie mogę spocząć na laurach, bo to nie jest w moim charakterze i temperamencie. Jestem typowym Wodnikiem, jeżeli ktoś w coś takiego wierzy.

- Co to za akcja warsztaty Urbanator Days?
- To zaczęło się jako produkt uboczny koncertów Urbanatora. Po koncertach w każdym właściwie miejscu na kuli ziemskiej, muzycy i fani oblegali naszą garderobę i backstage. Zadawali wiele pytań i mówili: "Nie rozumiem jazzu, ale kocham co pan gra". Poczułem konieczność i misję do tego, żeby dodać extra dzień przed koncertem w celu odpowiedzi na wszystkie możliwe pytania. Chcę też pokazać, że marzenia mogą się spełnić, że można zagrać ze świetnymi muzykami i poczuć niesamowite momenty na scenie. Sprowadzam moich fantastycznych muzyków z Nowego Jorku, Londynu czy gdziekolwiek się nie znajdują. I razem pokazujemy muzykę od kuchni.

- Pewnie przychodzą na nie młodzi ludzie. Ma pan dla nich jakąś złotą myśl? Co powinni robić, czego unikać? Czym grozi showbiznes?
- Młodym ludziom mówię, że jeśli kochają to, co robią i mają pasję, to osiągną to, co chcą osiągnąć. Bez pasji w swoim samospełnianiu za dużo nie da się zrobić. Powiedziałem kiedyś moim córkom: "Jeżeli musisz śpiewać to śpiewaj, bo to pię­kne, ale trudne życie".

- Miles Davis dawał panu jakieś rady?
- Tak! Zaprosił mnie na swój koncert. Zobaczył mnie w garderobie i zapytał:"Gdzie twoje skrzypy?", "W domu" - powiedziałem. On: "Leć i przynieś je". Przywiozłem taksówką, Miles grał już na scenie Beacon Theatre na Broadwayu, podszedł i krzyknął charakterystycznym dla niego, charczącym głosem: "Play!". To było wszystko. Wspaniała szkoła!

- Poza pisaniem muzyki do filmów także pan gra. Również w filmie "Mój rower" z 2012 roku. Co to za rola?
- To było wielkie wyzwanie i niesamowita przygoda. Oczywiście zadawałem sobie pytanie, czy dam radę. Zagrałem schorowanego zmęczonego intensywnym życiem muzyka klezmera, który ma kłopoty z żoną, z synem... To mądry i wzruszający film, z piękną muzyką
i pięknymi zdjęciami. Wspominam tę przygodę z uśmiechem i przyjemnością, chociaż bywało ciężko na planie... Wczesne wstawania, nocne zdjęcia, kłopoty z tekstem.... Aktorstwo to ciężki zawód, ale bardzo piękny. Prawie tak piękny jak mój
i gdzieś jednak podobny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński