Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kalectwo nie przekreśla życia

Krystyna Pohl
Komputer - dobre zajęcie na bezsenne noce.
Komputer - dobre zajęcie na bezsenne noce. Marcin Bielecki
Nie ma obu rąk i jednej nogi. Stopą tej, którą ma, maluje obrazy, pisze na komputerze. Nie poddaje się przeciwnościom losu.

A tych w życiu Jadwigi Gajlun - Markur nie brakuje.

Półtora roku temu zmarł Boguś. Jadzia nie może się z tym pogodzić: - Jak mógł mi coś takiego zrobić. Już kiedyś mnie opuścił a teraz odszedł na dobre. A obiecywał, że będzie się mną opiekował. Był moim mężem i przyjacielem, moimi dłońmi i moimi nogami

Boże co pani urodziła!

Jadzia przyszła na świat dotknięta kalectwem. Był rok 1951. Kilka miesięcy wcześniej w Szczecinie panował tyfus. Akcja szczepień była obowiązkowa, kobiet w ciąży też dotyczyła. Anastazja Gajlun przypomniała sobie o tym, gdy tuż po urodzeniu córki usłyszała przejmujący krzyk położnej: "Boże, co pani urodziła!"

- Moja nie żyjąca już mama była bardzo mądrą kobietą - opowiada Jadzia. - Nie użalała się nade mną, nie chowała pod kloszem. Chciała mnie jak najlepiej przygotować do samodzielnego życia i bardzo o to walczyła. Jak trzeba było, to i do najwyższych władz w Warszawie jeździła.

Czynności z pozoru niemożliwych Jadzia nauczyła się w Sanatorium dla Dzieci Kalekich w Świebodzinie. Można pisać ołówkiem wciśniętym między policzek a kikut ramienia, można posługując się kikutem i policzkiem chwycić łyżkę lub kromkę chleba, można jako dłoń wykorzystać stopę prawej nogi. Spędziła tam dziesięć lat. Skończyła szkołę podstawową. Miała apetyt na więcej. Maturę zrobiła w technikum ekonomicznym dla niepełnosprawnych we Wrocławiu. Wróciła do Szczecina dumna i gotowa do pracy.

Uczona inwalidka

- Niestety, kalectwo w połączeniu z wykształceniem skutecznie przekreślały szanse na zatrudnienie - wspomina Jadzia. - Dla firm zatrudniających niepełnosprawnych byłam zbyt uczoną inwalidką. Pod tym względem niewiele się w Polsce zmieniło. Moją mamę też pytano "dlaczego tak kształci kalekę, komu ona będzie potrzebna". W końcu zatrudniła mnie spółdzielnia inwalidów. Miałam pracę, ale ja znowu chciałam więcej. Chciałam studiować prawo administracyjne, a właśnie otworzyli w Szczecinie studium zaoczne, ale trzeba było mieć skierowanie z zakładu pracy. "Nam nie potrzeba uczonych inwalidów", powiedział prezes i tym jednym zdaniem zniweczył moje marzenia. W dodatku mnie zwolnił, bo za często jeździłam do Poznania na rehabilitację i dopasowywanie protezy. Po długich poszukiwaniach znalazłam pracę w centrali telefonicznej. Doskonale sobie radziłam. Przepracowałam tam aż szesnaście lat, do czasu przejścia na rentę.

Boguś był cudowny

Wtedy już poruszała się tylko na wózku inwalidzkim. Miała zaledwie trzydzieści siedem lat i przestraszyła się jałowego życia, bez kontaktu z ludźmi, bez pasji. Przestraszyła się nudy i bezczynności. To mama przypomniała jej, że jeszcze w technikum lubiła rysować i jej prace bardzo się podobały. Palcami stopy chwyciła za kredki, potem za pędzel. Wybrała farby. Ale jakież to było trudne. Pokój wyglądał jak pobojowisko, a efekty były mizerne. Nie poddawała się i kolejne prace były coraz lepsze. I wtedy przyszedł następny cios. Mąż Bogdan po siedmiu latach małżeństwa odszedł do innej. Dziś Jadzia mówi, że nie była ani pierwszą ani ostatnią, którą mąż porzucił, ale wtedy bardzo to przeżyła.

- Pamiętam nasz ślub, do którego poszłam na protezie, w długiej, błękitnej sukni. I huczne wesele - wraca do wspomnień. - Może trudno uwierzyć, ale wytańczyłam się za wszystkie czasy. A potem żyło nam się cudownie, Boguś był pełnosprawny, jako zawodowy kierowca dobrze zarabiał, dorobiliśmy się malucha, dużo podróżowaliśmy po Polsce. Ale któregoś razu wybrał inną, więc wzięliśmy rozwód. A po siedmiu latach stał się cud. Bogdan do mnie wrócił. Był po operacji, schorowany i tamta już go nie chciała. I znowu byliśmy razem aż do jego śmierci. Zaprzyjaźniliśmy się i to jest cenniejsze niż miłość.

Małżeński portret

Niedługo po jego powrocie namalowała ich portret. Na obrazie ona i on złączeni złotą obrączką.

Ja pamiętam pierwszy obraz Jadzi. Na inwalidzkim wózku leży róża a pod spodem widnieje napis:" Śmiej się, a zobaczysz, że śmieje się z tobą cały świat. Płacz, a zobaczysz, że płaczesz sam". To motto życiowe Jadzi, któremu jest wierna cały czas. Nie narzeka, w każdej sytuacji stara się dostrzec coś dobrego. Uśmiecha się do ludzi.

- Biegam tylko w snach, ale żyję rzeczywistością - mówi. - Nie lubię się nad sobą rozczulać, użalać, nie znoszę uczucia litości, bo to działa destrukcyjnie. Gdyby tak serce nie bolało, samotność nie dokuczała, to mogłabym powiedzieć, że jestem bardzo szczęśliwa. Przecież mimo okrucieństwa losu udało mi się tak wiele osiągnąć, tak wiele przeżyć, spotkać tylu wspaniałych ludzi. I nawet zrealizować niektóre marzenia.

200 obrazów

Nie przypuszczała, że malowanie będzie jej sprawiało tyle radości.
(fot. Marcin Bielecki)

Takim marzeniem była podróż do Włoch. Wybrali się tam samochodem dwa lata temu jeszcze z Bogusiem, jego siostrą i przyjacielem. Byli w Wenecji, w Rzymie, pomodlili się na grobie Jana Pawła II. Była na wózku inwalidzkim, więc nawet pozwolono im być dłużej i zrobić zdjęcia. Byli też w San Giovanni Rotundo, w miejscu spoczynku ojca Pio. W podróż Jadzia zabrała ze sobą dwa namalowane stopą portrety: papieża Jana Pawła II i ojca Pio. Oba tam poświęciła. Obraz papieża wisi u niej w domu a ojca Pio podarowała hospicjum w Krośnie.

Nie przypuszczała, że malowanie będzie jej sprawiało tyle radości. Dziś nie wyobraża sobie bez niego życia. Namalowała ponad 200 obrazów. Jest członkiem Międzynarodowej Organizacji Ludzi Malujących Ustami i Stopami. Uczestniczy w plenerach malarskich. Jej prace zdobią kalendarze i świąteczne kartki, które ukazują się na całym świecie.

Kilkanaście lat temu, jeszcze na maszynie do pisania wystukała palcem u nogi swoją biografię. "Skoro się urodziłam - muszę żyć". Tymi słowami ją zaczęła. Czterostronicową pracę wysłała na konkurs i zdobyła pierwsze miejsce.

- Teraz uzupełniam ją na komputerze, mam już sto stron, dołączę zdjęcia, reprodukcje prac i przekażę wydawcy - snuje plany. - Szukam kogoś kto wydałby moją historię. Myślę, że ludzie chcieliby poczytać jak radzi sobie w życiu ktoś taki jak ja.

Komputer na... bezsenne noce

Jadzia szybko opanowała tajniki komputera. Swój laptop ma zawsze w pobliżu. Przy nim specjalny patyczek, którym naciska klawisze.

- Dzięki niemu mam świat w zasięgu ręki -mówi.- Buszuję w internecie, rozmawiam na gadu-gadu, piszę maile. To dobre zajęcie na bezsenne noce.

Ostatnio wielką radość sprawiają jej spotkania z młodzieżą. Szkoły chętnie ją zapraszają a uczniowie z zainteresowaniem słuchają. Przekonuje ich, że w życiu nie ma rzeczy niemożliwych, że kalectwo niczego nie przekreśla. I osób kalekich nie należy skazywać na wegetację w czterech ścianach. Ale też z przykrością stwierdza, że Szczecin wcale nie jest miastem bez barier. Widzi to z pozycji swego wózka inwalidzkiego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński