Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Już 5 lat jesteśmy w zjednocznonej Europie. Co nam dała Unia Europejska?

Monika Stefanek
Fot. Archiwum
Gdy pięć lat temu w Polsce strzelały korki szampanów i grano "Odę do radości", Europa była daleka od entuzjazmu. Zachód bał się zalewu taniej siły roboczej.

Szczecinianka Beata Wasser przeprowadziła się na stałe do Pasewalku dopiero w ubiegłym roku. Exodus Polaków do przygranicznych powiatów po niemieckiej stronie granicy, miała okazję obserwować jednak niemal od wejścia Polski do Unii Europejskiej. Przez pewien czas pośredniczyła w zakupie nieruchomości w Niemczech przez naszych rodaków.

- Polacy dużo wcześniej przyzwyczaili się do Niemców, którzy przecież już od początku lat 90-tych przyjeżdżali do Szczecina - mówi Beata Wasser. - Niemcom nie było tak łatwo zaakceptować tego, że nagle w ich miejscowościach pojawiło się tak wielu Polaków. Na początku można było zaobserwować, jak się nam przyglądali, patrzyli czy dostosujemy się do panujących tu zasad, czy też będziemy wprowadzać swoje.

Z Polakami wróciło życie

Polskie osadnictwo na wschodzie Niemiec, to jeden z najbardziej widocznych znaków naszego członkostwa w Unii. Tylko w jednym przygranicznym powiecie - Uecker-Randow - mieszka dziś ponad tysiąc Polaków. Ich obecność, choć nie przez wszystkich Niemców akceptowana, stała się faktem. Wraz z pojawieniem się Polaków, stopniowo zaczęły się też zmieniać niemieckie miejscowości. Ubyło pustostanów, stare domy znalazły nowych właścicieli, a do opuszczonych gospodarstw powoli zaczęło wracać życie.

Niemcy zauważyli w końcu, że na Polakach, którzy wcześniej kojarzyli im się z ubogimi sąsiadami zza Odry, można zarobić.

- Pięć lat temu byłoby nie do pomyślenia, żeby na ulicy w Loecknitz, Pasewalku czy innej miejscowości pojawiły się szyldy z napisami w języku polskim - opowiada Beata Wasser. - Dzisiaj nikogo to nie dziwi. Podobnie jak mówiący po polsku pracownicy banków czy urzędów. Znajomość języka polskiego stała się na tutejszym rynku pracy dużym atutem.

Zaradność po polsku

Obowiązujący wciąż w Niemczech zakaz pracy dla Polaków sprawił, że w przygranicznych wioskach i miasteczkach zaroiło się od małych firm. Wraz z nimi wróciły do wyludnionych miejscowości różnego rodzaju usługi. Krawcowa w Pasewalku, to Polka, podobnie jak fryzjerka w Loecknitz.

Polacy, co dla wielu Niemców wciąż jest trudne do zaakceptowania, stali się też pracodawcami. Jarosław Wieczorek, przedsiębiorca z Poznania, zatrudnia w swojej fabryce kilkanaście osób, głównie Niemców. Marian Kaźmierczak ze Szczecina otworzył w Bagemuehl restaurację w której pracuje siedmiu Niemców. Wielu z nich od lat było na bezrobociu. Mimo to, restaurator stał się obiektem krytyki radnej powiatu Uckermark. Irmgard Hack z neonazistowskiego ugrupowania NPD, nie spodobało się, że niemiecki majątek trafił w polskie ręce. Na to, że budynek, w którym mieści się restauracja, stał od lat pusty i zdewastowany, nie zwróciła już uwagi.

- Nie było wody, światła, ogrzewania. Kompletna ruina - wspomina Marian Kaźmierczak. - Jeszcze trochę, a nie byłoby co remontować. Sęk w tym, że wielu ludzi tutaj gryzie, że Polak coś potrafi na ich terenie zrobić. Sami jednak inicjatywy nie wykazują.

Przedsiębiorczą postawę Polaków najtrudniej zaakceptować ludziom w średnim wieku.

- To najczęściej ludzie, którzy zostali wychowani jeszcze w czasach NRD - sądzi Beata Wasser. - Młodzi Niemcy, którzy sporo jeżdżą nie mają takich oporów przed Polakami. Podobnie jak Niemcy z Zachodu. Ci wręcz dziwią się, że ich rodacy ze Wschodu nie widzą potencjału, jaki daje temu regionowi bliskość Szczecina czy Polski.

Koniunkturę napędzaną przez Polaków wyczuły też firmy budowlane z Berlina i Hamburga. Chcą budować na przygranicznych terenach nowe domy na wypadek, gdyby za parę lat zabrakło starych budynków, które chętnie kupują nasi rodacy.

Exodus na Wyspy

Dokładnie pięć lat temu rozpoczęła się też masowa emigracja Polaków na Wyspy Brytyjskie. Według różnych źródeł Polskę opuściło od półtora do dwóch milionów rodaków. Wśród nich był Marek Ostrachowski ze Szczecina. W czerwcu 2004 roku w wyruszył autokarem do Londynu. Właśnie skończył studia ekonomiczne i zakończył staż w banku. W Szczecinie czekała go perspektywa pracy za niewiele ponad 1200 złotych miesięcznie.

- Autokar był pełny. Na samolot mało kogo było wtedy stać - wspomina swoją podróż Marek. - W autobusie jechali głównie młodzi ludzie. Większość zupełnie w ciemno: bez załatwionej pracy, z niewielką ilością pieniędzy, która miała starczyć im na pierwsze dni w Anglii.

Marek był w komfortowej sytuacji. W Londynie miał wujka, który załatwił mu pracę w księgarni. Zaoferował też nocleg, dopóki chłopak się nie usamodzielni. Znał też jako tako angielski.

- Pamiętam dwóch braci spod Szczecinka, którzy jechali w autokarze - opowiada Marek. - Na podróż ubrali się w czarne garnitury. Jak się okazało, to była ich pierwsza w życiu podróż za granicę. Mama im poradziła, że w obcym kraju powinni elegancko wyglądać. Nieważne, że mieli tylko zawodowe wykształcenie i nie potrafili nic powiedzieć po angielsku.

Jednego z braci Marek widział później wśród bezdomnych koczujących w okolicy dworca Victoria Station, który dla wielu emigrantów z Polski stał się miejscem stałego pobytu.

Ostali się mimo kryzysu

Po kilku miesiącach Markowi udało się zmienić pracę. Z księgarni trafił do banku, gdzie zajmował się operacjami finansowymi, o których w Szczecinie mógł tylko pomarzyć.

- Zdarzało mi się przelewać naprawdę kolosalne sumy - mówi. - W banku w Szczecinie latami musiałbym dochodzić do stanowiska z podobnymi kompetencjami. A w Londynie bez problemu zaufano mi, mimo iż jestem obcokrajowcem.

Po niespełna roku do Marka dojechała jego dziewczyna, Basia. Pracę dostała w placówce dla niepełnosprawnych dzieci. Pracuje do dziś, podobnie jak Marek. Kryzys finansowy w ich życiu wiele nie zmienił. Oboje ostali się na swoich stanowiskach. Mimo to, coraz częściej myślą o powrocie do Polski.

- Może jeszcze nie teraz. Zwłaszcza, że w Polsce kryzys też jest odczuwalny. Lepiej chyba będzie, jak przeczekamy go w Anglii - mówią zgodnie.

Powodem rozmyślań o powrocie nie jest ani brak dobrej pracy, ani widoków na przyszłość.

- Czujemy się tutaj dobrze, ale jednak obco. To nie to samo, co w Polsce, gdzie jednak wszystko jest znajome i bardziej przewidywalne - mówi Basia. - Jestem sobie w stanie wyobrazić powrót do kraju, chociaż wiem, że nie będzie to łatwe. Wolę jednak zarabiać mniej, ale być wśród swoich.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński