Jarosław Bondar: Trzeba coś zrobić z reklamami

- Od czego zacznie pan swoją pracę?
- W poniedziałek od zapoznania się ze strukturą urzędu i osobami, z którymi przyjdzie mi współpracować. Oczywiście, będąc architektem byłem petentem urzędu przez wiele lat. Tak więc korytarze i trasy ruchu, przejścia i klatki schodowe znam bardzo dobrze, jak również gabinety i część osób. Natomiast teraz znajduję się po tej stronie. Widzę swoją rolę, jako koordynatora działań, gdyż podobnie jak miasto nie jest zarządzane jednoosobowo, tak czynić nie może architekt miasta. Będę starał się słuchać głosów wyrażanych przez społeczność lokalną. Jak również dojrzałych i profesjonalnych głosów ze strony stowarzyszeń.

- Co się panu, jako architektowi, nie podoba w Szczecinie?
- To jest temat bardzo delikatny. Jako architekt miasta pewnie te poglądy, osobiste, będę musiał wyrażać ostrożnie. W rozmowie prywatnej pewnie bym obficie powiedział, ale z tego miejsca, gdzie teraz stoję, piętnowanie architektów po imieniu i nazwisku, nie uchodzi. Powiem tak - te budynki, co już stoją, pewnie spełniały zapisy miejscowego planu lub decyzji o warunkach zabudowy. A w trybie postępowania administracyjnego wydanie decyzji pozwolenia na budowę nie umożliwiały formalnej ingerencji w ich stronę estetyczną. Takie są uwarunkowania, w jakich funkcjonujemy.

• Jak pan reaguje na wszechobecne reklamy?
  - Byłem ostatnio w Krakowie i z zadowoleniem witałem szyldy reklamowe, które nie wypełniały całej powierzchni ściany. Przy obecnych narzędziach prawnych, które posiadamy, trzeba będzie dotknąć tego tematu. Najważniejsza jest jednak kwestia kultury, edukacji i zdrowego rozsądku. Nie jesteśmy jednak Krakowem i nie możemy podjąć tak radykalnych działań, jak tam.

Rozmawiał Marek Rudnicki